Aktualizacja strony została wstrzymana

Cienki Bolek – Stanisław Michalkiewicz

Wprawdzie po wejściu w życie traktatu lizbońskiego i proklamowaniu Unii Europejskiej, jako swego rodzaju europejskiego cesarstwa, którego jedną z prowincji stała się Polska, zaczęły mnożyć się inicjatywy zmierzające do „ratowania utraconej suwerenności”, ale obawiam się, że jeśli mogą one cokolwiek uratować, to najwyżej reputację niektórych polityków, a i to – tylko w oczach ludzi bardzo naiwnych. Podobnie nie sądzę, by Trybunał Konstytucyjny odważył się sprzeciwić traktatowi lizbońskiemu zwłaszcza, że jak się wielokrotnie okazało, również sędziowie obdarzeni są poczuciem misji, a przynajmniej – nie są pozbawieni instynktu samozachowawczego. Było to widoczne zwłaszcza przy badaniu ustawy lustracyjnej, znowelizowanej z inicjatywy pana prezydenta Kaczyńskiego. Jak pamiętamy, orzeczenie w tej sprawie zostało opatrzone aż 9 zdaniami odrębnymi; część utrzymywała, że wyrok jest dla ustawy zbyt surowy, część – że zbyt łagodny, a o takim czy innym stanowisku sędziego decydowała data jego nominacji. To, że te namiętności ujawniły się z taką siłą i ostentacją akurat przy tej ustawie, więcej wyjaśnia, niż mówi. Zatem – point de reveries, czyli – żadnych marzeń ściętej głowy.

W tej sytuacji spróbujmy trochę rozweselić się lekturą apologetycznego sprawozdania „Gazety Wyborczej” z przesłuchania red. Adama Michnika w sprawie z oskarżenia wytoczonego przez Jana Kobylańskiego kilkunastu dziennikarzom. Ponieważ m.in. red. Michnik oskarżył Jana Kobylańskiego o antysemityzm, mecenas Mirski poprosił go, by podał definicję antysemityzmu. Red. Michnik odpowiedział, że „każde pytanie zasługuje na odpowiedź na takim poziomie, na jakim zostało zadane” i odparł, że „w kraju, w którym w imię antysemityzmu dokonało się ludobójstwo Żydów, zadawanie w 2009 roku pytania, czym jest antysemityzm, uwłacza godności Narodu Polskiego”. Otóż red. Adam Michnik nie tylko jak zwykle się myli, ale mam wrażenie, że w dodatku rozpaczliwie ratuje się przy pomocy demagogii. Gdyby tak robił jakiś cienki Bolek, co to jest „za, a nawet przeciw”, ponieważ ma to swoje „plusy dodatnie i ujemne”, to wprawdzie też nie byłoby to wybaczalne, ale przynajmniej zrozumiałe. Jednak w przypadku intelektualisty, na jakiego pozuje red. Michnik, doktora honoris causa i kawalera Legii Honorowej, taka nędzna demagogia jest kompromitująca.

Bo cóż było takiego niestosownego, czy nie na poziomie w prośbie mec. Mirskiego o zdefiniowanie antysemityzmu? Skoro red. Michnik oskarżenia o antysemityzm rzuca na prawo i lewo, to takie pytanie jest jak najbardziej uzasadnione. W przeciwnym razie można by nabrać podejrzeń, że red. Michnik nie wie, co mówi, czyli zwyczajnie bredzi pod siebie. I jego odpowiedź takie podejrzenia niestety potwierdza. Bo niby dlaczego w 2009 roku w Polsce nie można definiować antysemityzmu? Dlaczegoż miałoby to uwłaczać godności Narodu Polskiego? Nie ma ku temu żadnego powodu. Definiować można, a nawet należy wszystko i ani żadne miejsce, ani żaden moment nie powinny stanowić w tym przeszkody. Odmienny pogląd trąci totalniactwem i nie jest wykluczone, że red. Michnik w głębi duszy jest totalniakiem, chociaż o tym nie wie, a jeśli nawet wie, to wstydzi się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Podobnie z „godnością Narodu Polskiego”. Czy udzielenie, dajmy na to, przez studenta na egzaminie odpowiedzi na pytanie, czym jest antysemityzm, uwłaczałoby godności Narodu Polskiego, albo chociaż – godności tego studenta? A jeśli by nie uwłaczało, to dlaczego red. Michnik w takich okolicznościach chowa się za Naród Polski i jeszcze jest z tego dumny? Czyżby rzeczywiście nie wiedział, co mówi i z tego właśnie czerpał perwersyjne zadowolenie ze swego rozumu?

Tymczasem definicja antysemityzmu jest zagadnieniem tym bardziej ciekawym, że na naszych oczach dokonuje się jej ewolucja. Tradycyjnie bowiem za antysemityzm uznawane było przekonanie, że „wszystkiemu winni są Żydzi”. Być może są ludzie, którzy tak rzeczywiście myślą, ale taki pogląd nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka. Oto bowiem na świecie wybuchają wulkany, zdarzają się trzęsienia ziemi, powodzie, obsunięcia gruntu, czy fale tsunami – a z tego, co o tych wszystkich zjawiskach wiemy, Żydzi nie mają z nimi nic wspólnego. Zatem – nie są winni „wszystkiemu”. A skoro tak, to roztropność nakazywałaby badać istnienie związku przyczynowego między działaniem, dajmy na to, Żydów, czy kogokolwiek innego – a skutkami. Ale takie badanie żadnym antysemityzmem, ma się rozumieć, nie jest, a tylko – zwykłą dociekliwością. Ponieważ jednak, jak wiadomo, oskarżenia o antysemityzm są dla delatorów bardzo wygodne i nawet korzystne, to z tego powodu w dzisiejszych czasach szaloną konkietę robi nowa definicja antysemityzmu – że antysemitą jest ten, kogo z jakichś powodów nie lubią Żydzi. Obawiam się, że oskarżenia rzucane przez red. Michnika ufundowane są właśnie na tej definicji i być może dlatego trochę wstydził się do tego publicznie przyznać przed sądem. A z drugiej strony ciekawe, że niezawisły sąd nie ośmielił się sam go o to zapytać.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   „Nasz Dziennik”   12 grudnia 2009

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1054

Skip to content