Aktualizacja strony została wstrzymana

Stare dzieje – po nowemu – Stanisław Michalkiewicz

Niby już wszystko wiadomo, bo przecież zgodnie z zatwierdzoną i przez starszych i mądrzejszych podaną mniej wartościowemu narodowi tubylczemu do wierzenia legendą, komunizm obalił Lech Wałęsa, skacząc przez płot – ale co i rusz pojawiają się niespodzianki. Na przykład – 20 rocznica obalenia muru berlińskiego. To dopiero była rewolucja – ale rewolucja po niemiecku, a rewolucję po niemiecku opisał w swoim czasie Julian Tuwim: „W szkołach rozdano dzieciom „Paketchen”, a w tych Paketchen Fritzl i Gretchen znaleźli bombkę i chorągiewkę, rewolucyjny wierszyk i śpiewkę, trzy proklamacje, notesik, wstążkę i do wyboru maleńką książkę: Warum bin ich ein Sozialist lub Handbuch fur kleinen Anarchist (…) Begeisterung – prima! I władza w zapale w czerwone odświętne przybrana kokardki, ludności dynamit dawała na kartki (przy każdej karteczce był plan demonstracji)”. Jak pamiętamy, burzenie muru rozpoczęło się, kiedy 9 listopada 1989 roku o godzinie 19.00 członek KC SED Gunter Schabowski, „przez pomyłkę” ogłosił otwarcie granicy z RFN. W trzy godziny później tłum „spontanicznie” zaczął „burzyć” mur – co pokazały telewizje.

Inne tłumy atakowały siedziby STASI. Jakie tłumy? A jakież by, jeśli nie tłumy konfidentów, którzy liczyli na to, że wszystkie akta spontanicznie spalą i w ten sposób unikną dekonspiracji? Niestety aż tak dobrze nie poszło, bo np. dokumentacja operacji „Rosenholz”, dotycząca deputowanych do zachodnioniemieckiego Bundestagu (spośród 556 deputowanych 305 było zarejestrowanych przez STASI) została przechwycona przez CIA – być może w ramach przysług, jakie sowiecka razwiedka wyświadczała razwiedce amerykańskiej. Więc z okazji 20 rocznicy i generału Wojciechu Jaruzelskiemu i rosyjskiemu premierowi Włodzimierzowi Putinowi przypomniało się, jak to obalali komunizm. Widocznie musiał paść rozkaz, żeby sobie przypominać, no i stąd ta fala wspomnień.

Generał Wojciech Jaruzelski w wywiadzie dla włoskiej „La Repubblica” opowiada, jak to w sekrecie spiskował z Michałem Gorbaczowem gwoli obalenia komunizmu. Najtrudniej podobnież było z generałami, ale generał Jaruzelski i tutaj sobie poradził. „Pomogłem mu (tj. Gorbaczowowi – SM) uspokoić wojskowych zaniepokojonych zmierzchem imperium. Zapewnić ich, że to leży w interesie świata.” No proszę! – „w interesie świata!” A przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to generał Jaruzelski nam klarował, iż „w interesie świata” i to tym najżywotniejszym leży, żeby imperium sowieckie nie tylko przetrwało, ale w dodatku „ogarnęło ludzki ród”! Najwyraźniej ruskim generałom generał Jaruzelski mówił co innego, a nam, tubylcom – co innego.

Ale mniejsza już o to, chociaż oczywiście ciekawe byłoby sprawdzić, w którą wersję generał Jaruzelski sam wierzył: czy w „generalską”, czy w „cywilną”. Znacznie ciekawsze jest bowiem to, czym generał Jaruzelski n a p r a w d ę przekonał sowieckich marszałów – o ile oczywiście tego wszystkiego nie zmyśla, żeby wykonać jeszcze i ten rozkaz nieśmiertelnej Centrali. Jestem pewien, że gdyby zaczął im opowiadać o „interesie świata”, to długo nie czekając oddaliby go w ręce wraczów, jako podejrzanego o sławną „schizofrenię bezobjawową” i zamiast na stolcu tubylczego prezydenta w prywiślińskiej Warszawie, znalazłby się w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi politizolatorze.

Pewne światło na tę prawdopodobna argumentację rzucają protokoły rozmów Jacka Kuronia z płk Janem Lesiakiem, za którego pośrednictwem Jacek Kuroń, dziś santo subito, przedstawił ówczesnemu hegemonowi na tubylczej politycznej scenie, czyli wojskowej razwiedce, ofertę transformacji ustrojowej. Oferta wydestylowana z tych rozmów wyglądała tak, że jeśli razwiedka pomoże „nam” w oczyszczeniu podziemia z „ekstremy”, to „my” zagwarantujemy razwiedce zachowanie pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych – oraz pozycji materialnej. A w imieniu jakiego środowiska przemawiał Jacek Kuroń? Ano – w imieniu „lewicy laickiej”, której był wybitnym przedstawicielem, czyli – dawnych stalinowców, którzy obrazili się na partię, tworząc jeden z nurtów demokratycznej opozycji i której wrogiem a co najmniej – politycznym konkurentem była „ekstrema”, czyli nurt opozycji niepodległościowej.

Dlaczego „lewicy laickiej” zależało na monopolu na reprezentowanie wobec razwiedki „strony społecznej” – to osobna sprawa, ale generał Jaruzelski, przyjmując tę ofertę, jako podstawę porozumienia okrągłego stołu, mógł zapewnić sowieckich marszałów, że nie ma czego się obawiać, że jest bezpiecznie tym bardziej, że akta tych wszystkich płomiennych bojowników o demokrację stanowią wystarczającą gwarancję ich lojalności. Chodzi tylko o to, żeby i oni postarali się wylansować sobie jakichś porządnych dysydentów i wszystko będzie jak dawniej, a nawet – jeszcze lepiej. Na stary komunizm moskiewski nikt już nie da ani centa, podczas gdy na „demokrację” – aaa, to co innego! Coś takiego mogło rzeczywiście marszałów przekonać, bo przecież oni też chcieli mieć swoje latyfundia i kremle, pozakładać stare rodziny i tak dalej – a z tego punktu widzenia bolszewickie pryncypia musiały budzić w nich odrazę.

To dopiero są konkrety, a nie jakiś tam „interes świata” – czort z nim! Więc nawet w Bułgarii tamtejsze MSW znalazło Franciszkowi Mitterrandowi „dysydenta śniadaniowego” w osobie późniejszego prezydenta Źeliu Źelewa, a ponieważ w Rumunii nawet i taki się nie znalazł, to w roli opozycji musiała wystąpić Securitate i wojsko. Oczywiście generał Jaruzelski prawdy nam nie powie, to trudno i darmo, ale warto zwrócić uwagę, że skoro zebrało mu się akurat na takie wspomnienia, to nieomylny to znak, iż Centrala postanowiła skorygować dotychczasowe legendy legendami nowymi. To z kolei znaczy, że po ratyfikacji lizbony wkraczamy w nowy etap, na którym obowiązują nowe mądrości.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   17 listopada 2009

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1022

Skip to content