Aktualizacja strony została wstrzymana

Nobla, Nobla, komu Nobla?! – A dlaczego nie Putinowi…

9 października 2009 r. Komitet Noblowski w Oslo przyznał Pokojową Nagrodę Nobla prezydentowi USA Barackowi Obamie. Za co? W największym skrócie – za to, że jest. W domyśle, że jest „anty-Bushem” – nie tylko, gdy chodzi o kwestię iracką, ale również o hojne wspieranie z budżetu USA międzynarodowych agend walczących o „równouprawnienie kobiet” (czytaj: prawo do aborcji na życzenie) czy „walkę z dyskryminacją ze względu na orientację seksualną” (czytaj: wspieranie, gdzie i jak tylko można, wszelkich seksualnych dewiacji).

Między bajki należy włożyć oficjalną argumentację Komitetu Noblowskiego, który uzasadniał swoją decyzję tym, że Obama „stworzył nowy klimat w polityce międzynarodowej”, prezentuje „wizję świata wolnego od broni nuklearnej”, aktywizuje „międzynarodową dyplomację” i sprawia, że USA „odgrywają teraz bardziej konstruktywną rolę w stawianiu czoła wyzwaniom klimatycznym”.
Można powiedzieć, że tak zarysowane kryteria doskonale spełnia (od lat) Władimir Putin, który tak skutecznie przeprowadził „operacje pokojowe” w Czeczenii i Gruzji, który od początku podejmował wysiłki na rzecz powstrzymania ekspansji amerykańskiego arsenału zbrojeniowego w Europie (tarcza antyrakietowa), aktywizował „międzynarodową dyplomację i współpracę między narodami”, zawierając z Niemcami porozumienie o budowie na dnie Bałtyku gazociągu. I rzecz najważniejsza – jako jedyny ze światowych polityków podjął konkretne kroki przeciw globalnemu ociepleniu klimatu. Zakręcenie kurków z gazem płynącym do Europy Zachodniej było przecież dowodem tej ekologicznej wrażliwości (i skuteczności, nieporównywalnej z Alem Gorem) premiera Rosji.
Zupełnie poważnie: należy przypomnieć, że pokojowy Nobel dla Obamy nie jest pierwszą kontrowersyjną decyzją norweskiego Komitetu Noblowskiego. Na liście laureatów odnajdziemy bowiem nazwiska wojennych podżegaczy, terrorystów czy też osób oficjalnie odwołujących się do ideologii mającej na swoim koncie ludobójcze praktyki.

Komu? – podżegaczowi wojennemu
W 1926 r. Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał – wspólnie z szefem francuskiego MSZ, Aristidem Briandem – Gustav Stresemann, kanclerz niemiecki i wieloletni szef dyplomacji w okresie demokratycznej Republiki Weimarskiej. Dla Komitetu z Oslo najważniejszym „pokojowym osiągnięciem” Stresemanna był układ z Locarno z 1925 r., zawarty przez Niemcy i Francję (stąd i Briand jako laureat), w którym to układzie Berlin zobowiązywał się do respektowania przebiegu swoich zachodnich granic (tj. z Francją) w takim kształcie, jaki zatwierdziła konferencja pokojowa w Wersalu.
Nawet dzisiaj wystarczy wejść na strony internetowe poświęcone Stresemannowi (bynajmniej nie tylko niemieckojęzyczne), by przeczytać apologię lokarneńskiego układu, który miał rzekomo „wzmacniać pokój w Europie”. Tymczasem Locarno było zachętą do wojny, do ataku Niemiec na Polskę, bowiem w tym układzie była mowa tylko o zachodnich granicach Republiki Weimarskiej. Ze strony Stresemanna nie padła żadna deklaracja odnośnie do respektowania wschodnich granic Niemiec. I paść nie mogła, skoro Stresemann był głównym architektem rewizjonistycznej polityki Berlina wobec Polski. To on patronował (jako kanclerz i szef MSZ) antypolskiej propagandzie w Niemczech, nazywającej Polskę „państwem sezonowym”, a polskie Pomorze „korytarzem”. Na propagandzie zresztą się nie kończyło. W 1925 r. Stresemann podjął decyzję o rozpoczęciu wojny celnej z Polską, nakładając restrykcyjne cła na polski eksport do Niemiec. „Timing” – z punktu widzenia Niemiec – nie był przypadkowy. Cios w polską gospodarkę wymierzono dokładnie w tym samym czasie, gdy Rzeczpospolita podjęła reformy (tzw. reformy Grabskiego) mające wyprowadzić Polskę z hiperinflacji i zrównoważyć budżet. Zagrywka Stresemanna omal nie doprowadziła do upadku tego ambitnego planu polskiego rządu.
Wreszcie, Stresemann kontynuował politykę „wykańczania” Polski przez osaczanie jej także od wschodu. Jak już wcześniej pisałem na łamach „Naszego Dziennika” („Dzieje długiej przyjaźni”, 29 września 2009 r.), w 1926 r. (w tym samym, w którym Oslo uznało niemieckiego polityka za „człowieka pokoju”), Stresemann zawarł z Sowietami tzw. traktat berliński, który umożliwiał armii niemieckiej obchodzenie ograniczeń zbrojeniowych nałożonych na Niemcy przez traktat wersalski. Istotnie, wielkie zasługi dla pokoju światowego.

Komu? – terrorystom
Na liście laureatów Pokojowej Nagrody Nobla znaleźć można również nazwiska osób od lat zaangażowanych w działalność terrorystyczną. I to na tak newralgicznym obszarze światowej polityki jak Bliski Wschód. W 1978 r. nagrodę (wspólnie z egipskim prezydentem Anwarem Sadatem) otrzymał premier Izraela Menachem Begin. W latach 40. Begin był jednym z przywódców, a od 1943 r. stał na czele Irgunu – syjonistycznej organizacji terrorystycznej, odpowiedzialnej za szereg zamachów wymierzonych w brytyjskie władze mandatowe w Palestynie. 22 lipca 1946 r. Irgun przeprowadził swoją największą akcję – wysadzenie jerozolimskiego hotelu „King David”, siedziby brytyjskich władz administracyjnych. W zamachu zginęło 91 osób. Nawet zdaniem badaczy, których trudno posądzić o jakieś antyizraelskie uprzedzenia, organizacja Begina była odpowiedzialna za wprowadzenie do Palestyny metody walki polegającej na zamachach na niewinną ludność cywilną. W 1948 r. ludzie Irgunu (już w ramach armii izraelskiej) dokonali krwawej pacyfikacji arabskiej wioski Deir Jassin. Zginęło ponad 250 osób.
W 1994 r. Komitet Noblowski docenił „wysiłki na rzecz pokoju” Jasera Arafata (wspólnie z dwoma izraelskimi politykami: Szimonem Peresem oraz Icchakiem Rabinem). Przypomnijmy, że przez lata „wysiłki” te koncentrowały się wokół organizowania oraz przeprowadzania zamachów terrorystycznych na obszarze Izraela oraz Europy Zachodniej. „Twórczym” wkładem OWP kierowanej przez Arafata, w historię terroryzmu było porywanie samolotów pasażerskich (w 2001 r. dalszy krok zrobiła Al-Kaida).
Oczywiście, wymienieni tutaj politycy nie otrzymywali pokojowego Nobla za terroryzm, ale za układy mające na celu rozładować konflikt bliskowschodni (w 1978 r. – Camp David, w 1993 r. – porozumienie z Oslo). Jednak „metodologia” przyjęta przez Komitet Noblowski była zadziwiająca. Nie decydowano się bowiem oceniać całej dotychczasowej działalności kandydata do nagrody, ale wybierano z niej pewien wycinek. A przecież życie człowieka jest całością, przeszłość wpływa również na przyszłość. Takie wybiórcze traktowanie politycznej aktywności laureatów nie stwarzało dla nich zachęty, by w przyszłości rzeczywiście nie stosować gwałtownych środków w prowadzonej przez siebie polityce. Nie zrobił tego w 1982 r. premier Begin, gdy rozpoczynał wojnę przeciw Libanowi, ani po 1994 r. Arafat patronujący serii samobójczych zamachów przeciw Izraelowi. Uhonorowany Noblem Szimon Peres, w 1996 r. jako premier Izraela dał rozkaz do rozpoczęcia bombardowań południowego Libanu (tzw. operacja „grona gniewu”), które zakończyły się licznymi ofiarami wśród ludności cywilnej.

Komu? – takim, którzy nie wyrzekli się zbrodniczej ideologii
W 1990 r. laureatem Pokojowej Nagrody Nobla został I sekretarz sowieckiej partii komunistycznej Michaił Gorbaczow. Nagrodę przyznano mu za „zasługi na rzecz zakończenia zimnej wojny”. Istotnie, Gorbaczow skrupulatnie realizował już wcześniej opracowany plan „zwijania zewnętrznego imperium”. Ale przecież nigdy nie wyrzekł się komunistycznej ideologii, która była (i ciągle jest) jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla światowego pokoju; ideologii, która w XX wieku doprowadziła do śmierci setek milionów ludzi.
Również w przypadku Gorbaczowa norweski Komitet Noblowski bardzo selektywnie podszedł do biografii laureata. Zapomniano na przykład taki „drobny” fakt, że sowiecki przywódca nie cofał się przed użyciem przemocy wobec narodów chcących wyzwolić się z żelaznych objęć Kraju Rad. Nieistotne okazało się więc brutalne rozpędzenie 9 kwietnia 1989 r. w Tbilisi pokojowej manifestacji niepodległościowej przez sowiecki specnaz. Na ulicach gruzińskiej stolicy zginęło wówczas 20 ludzi.
Również po 1990 r. sowiecki laureat pokojowego Nobla patronował brutalnej polityce wymierzonej w pokojowe dążenia niepodległościowe nierosyjskich narodów. W nocy z 12 na 13 stycznia 1991 r. sowieckie służby specjalne przeprowadziły szturm na ochranianą przez nieuzbrojonych mieszkańców wieżę telewizyjną w Wilnie. W tym przypadku sowiecka „operacja pokojowa” kosztowała życie 13 osób (ok. 600 zostało rannych).

Komu? – właściwie każdemu, byle nie tym, którzy zasługują
Problem – zwłaszcza w ostatnich latach – z decyzjami norweskiego Komitetu Noblowskiego polega również na tym, komu pokojowa nagroda nie jest przyznawana. Jeżeli przyjąć za kryterium zasługi na rzecz zakończenia zimnej wojny, to dlaczego pominięto prezydenta USA Ronalda Reagana? Przecież zaczął on – jak najbardziej właściwie – od nazwania rzeczy po imieniu (Sowiety – „imperium zła”), a następnie podjął skuteczne środki zaradcze (np. Inicjatywa Obrony Strategicznej), które w 1988 r. doprowadziły do podpisania amerykańsko-sowieckiego porozumienia o znacznej redukcji zbrojeń strategicznych. Krótko mówiąc: bez wysiłków Reagana nie byłoby wysiłków Gorbaczowa. Ale Nobla dostał ten, którego do zakończenia zimnej wojny zmuszono.
A cóż dopiero powiedzieć o największym pominiętym – Janie Pawle II. Czyż trzeba kogokolwiek przekonywać o stałym zaangażowaniu polskiego Papieża w sprawy światowego pokoju i w jego konkretną pomoc przy łagodzeniu napięć międzynarodowych (jak chociażby skuteczną mediację Stolicy Apostolskiej w konflikt argentyńsko-chilijski na przełomie lat 70. i 80.)? Jak bardzo Jan Paweł II był zaangażowany w walkę przeciw cywilizacji śmierci i płacił za to swoją krwią. Notabene, dodatkowy ambaras w Komitecie Noblowskim będzie, gdy zostaną potwierdzone informacje mówiące o tym, że nie kto inny jak Gorbaczow był zaangażowany w zorganizowanie zamachu na życie Papieża 13 maja 1981 roku.
Zamiast wielkich, mamy nagradzanie miernoty. A to panią, która sadziła drzewka w Kenii (2004 – Nobel dla Kenijki Wangari Maathai), a to działaczkę, która „kreatywnie” (czytaj: kłamliwie) podeszła do własnej osoby jako zaangażowanej w obronę praw gwatemalskich Indian (1992 – Nobel dla Rigoberty Manchu).
Podobne zjawisko odnajdujemy wśród laureatów Literackiej Nagrody Nobla. Wielcy pominięci (np. śp. Zbigniew Herbert) i nagrodzone miernoty (Dario Fo czy Elfriede Jelinek). Co z kolei nieuchronnie nasuwa myśl, że kryterium nagradzania jest zupełnie inne. A mianowicie „tolerancja” rozumiana jako chrystianofobia oraz „demokracja i prawa człowieka” – dla wszystkich, tylko nie dla tych, którzy bronić się nie mogą (jak np. ludzie nienarodzeni).

„Swój do swego po swoje”
Trzydzieści lat temu laureatką Pokojowej Nagrody Nobla została bł. Matka Teresa z Kalkuty – wielka reprezentantka cywilizacji życia, która uczyła, że nie może być pokoju w sytuacji, gdy matka zabija dziecko w swoim łonie. W 2009 r. Pokojową Nagrodę Nobla dostał Obama – wielki protagonista cywilizacji śmierci, który od lat walczył przeciw ochronie nawet tych dzieci, które cudem przetrwały „późne aborcje”, który robi wszystko, by niszczyć instytucję rodziny (por. całą kampanię na rzecz tzw. praw gejów). Zważywszy jednak na to, że norweski Komitet Noblowski decydujący o nagrodzie jest de facto ciałem politycznym wyłanianym przez norweski parlament (Storting), zdominowany aktualnie przez lewicę – nie dziwi nic. „Swój do swego po swoje” – oto najkrótszy komentarz do tego, czym stała się w ostatnich latach Pokojowa Nagroda Nobla.


Prof. Grzegorz Kucharczyk

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 17-18 października 2009, Nr 2044 (3565) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20091017&typ=my&id=my42.txt

Skip to content