Aktualizacja strony została wstrzymana

Nowa fala – ks. prof. Jerzy Bajda

Dokąd dojdziemy, gdy sądy będą chronić i chwalić zwolenników aborcji, a karać niewinnych ludzi za to, że mają odwagę nazywać rzecz po imieniu?

Pewne zjawiska wskazują na to, jakoby miała nas zalać nowa fala „rewolucji seksualnej” niszcząca resztę ocalałej kultury rodziny. Ostatnio zjawisk tych jest dużo i są niepokojące. Dochodzą do nas na przykład wieści, że pewne organizacje wyrosłe na gruncie ideologii Kinseya i działające za parawanem ONZ usiłują wcisnąć się – wbrew wszelkiemu prawu – do szkół, aby dokładniej zatruwać dusze młodzieży kultem „bezpiecznego seksu”.

Spokrewnione z nimi siły polityczne wznowiły przebrzmiałą sprawę Alicji Tysiąc i sprawiły, że w sądzie katowickim odbył się proces i wydano wyrok przeciw tygodnikowi „Gość Niedzielny”, dając w ten sposób sygnał ostrzegawczy wszystkim, a przede wszystkim Kościołowi, że wszelkie jawne piętnowanie zbrodni aborcji będzie karane. Nieważne, iż taka manipulacja poniża godność sądu jako instytucji strzegącej sprawiedliwości i zniża go do roli marionetki w rękach grup ideologicznych głoszących nieskrępowaną wolność czynienia zła, a zwłaszcza niszczenia dwóch instytucji pochodzących od Boga: Kościoła i rodziny. Widocznie ważniejsze jest dla nich propagowanie rozwiązłości niż obrona człowieka. Na szczęście Prezydium Episkopatu Polski wydało oświadczenie broniące wolności i praw tygodnika „Gość Niedzielny”.
Interesujące jest, że w treści wyroku stwierdzono, iż nauka Kościoła jest sędziom znana, tylko, że się z nią nie zgadzają. Zatem w sądzie nie liczy się aspekt merytoryczny sprawy, lecz frazesy i slogany broniące subiektywnej i chorej opinii sprzecznej z prawdą.
Inny osobliwy fakt świadczący o rozminięciu się polityki z rozumem: państwo hiszpańskie przypomniało sobie – z dość dużym opóźnieniem – wypowiedź Benedykta XVI, który w czasie pielgrzymki do Afryki skrytykował ze stanowiska etyki propagandę prezerwatywy – i parlament tego państwa, na wniosek komunistów, debatował nad tym, czy nie ogłosić deklaracji potępiającej Papieża. Jest czymś osobliwym, że pewni ludzie nie są w stanie dostrzec w wystąpieniach Ojca Świętego orędzia prawdy i dobra, chroniącego godność ludzką, a zapamiętują jedynie to, co niepokoi ich chore sumienie. 25 września br. Radio Watykańskie przekazało fragment przemówienia Papieża do trzeciej grupy biskupów brazylijskich nawiedzających progi świętego Piotra. W przemówieniu tym Papież zwrócił uwagę – w jasnych i poważnych słowach – na bardzo podstępne i groźne ataki skierowane przeciw rodzinie. Dokonuje się to za parawanem „wolności i demokracji”. Po aferze z osądzeniem „Gościa Niedzielnego” pewna polskojęzyczna stacja radiowa zapowiedziała debatę pod tytułem: „Jak wygląda w Polsce realizacja prawa do aborcji”. Nie mogłem słuchać tej audycji. W tytule powiedziano wszystko, co zamierzano rozgłosić narodowi: że istnieje coś takiego, jak „prawo do aborcji”, czyli do zabijania najbardziej bezbronnych dzieci i że będzie można wytaczać procesy sądowe wszystkim, którzy to „prawo” w jakiś sposób ograniczają.
Widać tu wyraźnie wpływ ideologii obowiązującej w Unii Europejskiej i widać, jak na drodze sądowej Unia usiłuje narzucić krajom jej podporządkowanym system pojęć i „wartości” proklamowanych w Karcie Praw Podstawowych. Dokument ten włączony w traktat reformujący zupełnie błędnie formułuje pojęcie „prawa osoby” i świadczy o zupełnym niezrozumieniu filozoficznych podstaw samej teorii praw człowieka, która jeszcze w Deklaracji ONZ z 1948 r. była sformułowana – implicite – w sposób prawidłowy. Już kiedyś o tym pisałem, ale jeszcze raz powtarzam, że poddanie się dyktatowi Unii i przyjęcie tych bezdusznych dokumentów byłoby ciosem w serce i głowę Polski, a tym samym grobem dla jej kultury.

Głębsze źródło zła
Na marginesie wymienionych problemów warto zwrócić uwagę, że chaos i zamęt pojęciowy oraz obyczajowy, obserwowany obecnie w tzw. postępowym świecie, nie jest czymś charakterystycznym wyłącznie dla naszego czasu. W Piśmie Świętym można natknąć się na fragmenty, które świadczą o tym, że jest to zjawisko bardzo stare, jednak obecnie stało się groźniejsze z uwagi na bogatszy zestaw narzędzi siejących ów zamęt. Co więcej, Pismo Święte niedwuznacznie daje do zrozumienia, że zamęt moralny obserwowany w dziedzinie etosu małżeńskiego i rodzinnego pozostaje w głębokim, a nawet podwójnym związku z zaciemnieniem umysłu, co z kolei na zasadzie sprzężenia zwrotnego potęguje działanie czynników burzących moralność. To błędne koło posiada jednak jakiś początek, transcendentny, chciałoby się powiedzieć, na wyższym poziomie. Źródłem i początkiem owej obłędnej spirali jest odrzucenie Boga. Tak to widzi św. Paweł, pisząc w Liście do Rzymian: „ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. Podając się za mądrych, głupimi się stali” (Rz 1, 21-22). Tu nie chodziło o jakieś teoretyczne koncepcje na temat pojęcia Boga, lecz o praktyczne uznanie, że człowiek jest obrazem Boga na mocy Stworzenia i że w człowieku należy dostrzec ów Obraz, nakazujący uznać nieskończony autorytet Stwórcy w określaniu sensu życia ludzkiego i jego przeznaczenia. Tego właśnie nie zrobili poganie i poczynili sobie imitacje i atrapy „obrazu”, odnoszące istotę godności człowieka do stworzeń niższego gatunku, do „czworonogów i płazów” (1, 23). W rezultacie to „bezrozumne serce” stało się ofiarą pożądania, właśnie na podobieństwo zwierząt, i poprzez to pożądanie „Bóg wydał ich na łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał” (24). Wiersz 26. dodaje: „dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności” – oznacza to już zupełne porzucenie sensu płciowości ludzkiej, równe jest otwarciu przepaści bez dna. Jeszcze raz wiersz 28. wraca do tej tezy: „ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak, że czynili to, co się nie godzi”.

Tragiczne błędne koło
„Zaciemnienie umysłu” polegające na zagubieniu czy porzuceniu odniesienia do Boga jako zasady rozumienia ludzkiego postępowania musi odbić się katastrofalnie na kształcie ludzkiego obyczaju. Jednocześnie, w oparciu o nieskończoną ilość danych, historia potwierdza, że takie zamącenie obyczajowości, gdy człowiek czyni „to, co się nie godzi”, pogłębia stan zaciemnienia umysłu, tak, że człowiek staje się już niezdolny do zauważenia subtelnej więzi łączącej go z Bogiem. Zanika nie tylko zdolność dostrzegania głębszych aspektów życia, ale nawet zdolność postrzegania obiektywnej prawdy otaczającego świata i zdolność rozumienia faktów dostarczanych przez obserwacje i badania naukowe. I pomyśleć, ile już w ciągu ostatnich dziesiątków lat było konferencji naukowych, sympozjów, publikacji, ile już ogłoszono dokumentów nauczania kościelnego opartych na rzetelnej i obiektywnej wiedzy na temat istoty człowieka, jego genezy i rozwoju, a tymczasem wciąż spotyka się w publicznych debatach wypowiedzi sięgające do przedpotopowych argumentów na temat tego, że „zarodek” to jeszcze nie człowiek. W tej problematyce obserwuje się niezwykle uporczywe zaciemnienie umysłu i niezdolność do przyjęcia obiektywnej prawdy o człowieku, który się rodzi. Przykładem mógłby być ot choćby Bernard Nathanson, który musiał zabić wiele tysięcy dzieci, ażeby w końcu wzbudzić w sobie refleksję: „A może to jednak jest człowiek?”. Przy różnych okazjach wciąż dają się słyszeć głosy kobiet, nawet z pozoru inteligentnych, które twierdzą, że mają prawo zrobić ze swoim brzuchem, co chcą. Wydaje się więc, że traktują poczęte dziecko na tej samej zasadzie jak wyrostek robaczkowy lub jakiś guz, narośl, które mogą zagrozić urodzie i muszą być chirurgicznie usunięte. Wspomniany List do Rzymian podkreśla także zatwardziałość sumienia i przewrotność, które utrwalają się w miarę, jak człowiek grzęźnie w złu: „Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią” (1, 32). To się w jakiś sposób odnosi do wszystkich zaciekłych propagatorów rozwiązłości seksualnej i obrońców tych, którzy mordują poczęte dzieci jako „niechciane”, lub sądzą tych, którzy ośmielają się publicznie upominać o poszanowanie Prawa Bożego i nietykalność osoby ludzkiej od poczęcia do naturalnej śmierci. Dokąd dojdziemy, gdy sądy będą chronić i chwalić zwolenników aborcji, a karać niewinnych ludzi za to, że mają odwagę nazywać rzecz po imieniu?

Parlament i pedofilia
Jedną z najświeższych wiadomości jest ta, że parlament niemal jednogłośnie uchwalił zaostrzenie kary dla pedofilów winnych gwałtu na nieletnich. To ten sam parlament, w którym z dziwnych powodów brakło głosów, by uchwalić poprawkę do Konstytucji, gwarantującą bezwarunkową ochronę prawa do życia każdego człowieka, od poczęcia do naturalnej śmierci. Karę dla pedofilów łatwo uchwalić, bo zawsze znajdą się „chwyty” prawne, przy pomocy których obrońcy wolności wymyślą usprawiedliwienie dla przestępcy. Już mówi się o tym, że pewne względy medyczne mogą winowajcę obronić przed zastosowaniem kary. Natomiast uchwalenie bezwarunkowej ochrony prawa do życia wymaga uczciwej postawy zarówno umysłu, jak i sumienia, by uznać godność i nietykalność istoty ludzkiej od poczęcia, tj. w najwcześniejszej fazie rozwoju. Ten pierwszy etap został jednak zamącony, przyćmiony i zaśmiecony „naukową terminologią”, związaną z rozwojem człowieka i sugerującą (zwłaszcza nie dość oświeconym umysłom), że to „jeszcze nie człowiek”. Bez absolutnej uczciwości rozumu i sumienia nie da się takiej ustawy uchwalić. Ale dopóki w Sejmie i Senacie nie będą zasiadać ludzie w stu procentach uczciwi w myśleniu i ocenie moralnej wszelkich zjawisk ludzkiego życia, to – powiem śmiało – nie będzie to jeszcze parlament polski. Będzie to wciąż parlament najemny, gotów sprzedawać swoje sumienia jakiejś tajnej formacji politycznej, która nadal trzyma Polskę pod okupacją.
Ponadto sama ustawa karna przeciw pedofilii koncentruje się na elemencie gwałtu, czyli przemocy osoby dorosłej wobec osoby słabej, nieletniej. Jednak ustawa ta nie dotyka istoty rzeczy z punktu widzenia moralnego. Niewątpliwie w każdym przypadku wykorzystania seksualnego młodocianych przez osoby starsze dochodzi do głosu element przewagi fizycznej, psychicznej czy społecznej. Ale punkt ciężkości zła leży głębiej. Zło w całej swej postaci występuje także w przypadku, gdy element siły czy jakiejś przewagi zniewalającej osobę młodszą w żadnej postaci nie zaistniał.
Zło istnieje w tym, że człowiek traktuje swoje człowieczeństwo i człowieczeństwo drugiego człowieka, stworzone przez Boga i naznaczone godnością Obrazu Bożego, tylko jako instrument osiągania seksualnej przyjemności. Zło jest obiektywne i niezależne od tego, czy obie strony zgadzają się na czyn, czy też nie. Jeżeli się zgadzają, to oprócz dewiacji moralnej mamy do czynienia z uwiedzeniem, które oznacza głęboką deprawację osoby uwiedzionej, czyli zgorszenie w głębokim tego słowa znaczeniu.

Owoce grzechu
Degradacja moralna człowieka jako stworzenia Bożego prowadzi do najgłębszego zła, które List do Rzymian także nazywa po imieniu, wypowiadając się na temat łańcucha grzechów oplatającego tych, którzy stali się „pastwą na nic niezdatnego rozumu”: „Pełni są wszelkiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości, oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości, potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga (…) bez serca, bez litości” (1, 29-31). Jest faktem, że człowiek depczący godność człowieczeństwa w sobie lub w innych, dochodzi do sedna zła, to jest do nienawiści Boga. Podświadomie, ale przewrotnie, wyobraża sobie, że kiedy wyrzuci Boga z kręgu swego duchowego wzroku, uwolni się od dręczącego wyrzutu sumienia, który nie przestaje niepokoić człowieka przypominaniem prawdy Bożej, jaka jest zapisana w ludzkim sercu. Tym się tłumaczy duży procent ludzi, którzy udają ateistów (wyobrażają sobie, że Boga nie ma tylko dlatego, że oni o Nim nie myślą). Długoletnie doświadczenie duszpasterskie Kościoła notuje niezmiennie pewną prawidłowość, zgodnie z którą najczęstszą przyczyną utraty wiary jest rozwiązłość seksualna. Święty Tomasz z dużą znajomością rzeczy potwierdza tę wielką prawdę, że namiętność seksualna wyłamuje się spod kontroli rozumu i utrudnia jego działanie (STh, 2-2, q. 151, a. 4 c i ad 3). Wraca do tego zagadnienia w q. 153 a. 1 ad 1; a w artykule 5 całościowo ukazuje druzgocące skutki dominacji namiętności seksualnej dla życia duchowego w ogóle, począwszy od zaślepienia umysłu, a skończywszy na nienawiści do Boga. Tego świadectwa wielkiego Doktora Kościoła nie wolno lekceważyć.

Epidemia głupoty
Co mamy myśleć o ludziach, którzy na siłę i podstępem wciskają się do szkół, narzucając młodzieży głęboko niemoralne programy tzw. edukacji seksualnej, które w gruncie rzeczy są programami wprowadzającymi w metody uprawiania rozwiązłości pod pretekstem „bezpieczeństwa”? W Drugim Liście do Tymoteusza św. Paweł ostrzega, że przyjdzie czas, kiedy ludzie totalnie odrzucą moralność, pojawią się „zdrajcy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosz niż Boga” (2 Tm 3, 2-3). Paweł ostrzega również, że tacy zdeprawowani ludzie będą w szczególny sposób usidlać moralnie „kobietki obciążone grzechami, powodowane pożądaniami różnego rodzaju, takie, co zawsze się uczą, a nigdy nie mogą dojść do poznania prawdy” (2 Tm 3, 6-7). Zacytowane słowa Apostoła przychodzą na myśl, kiedy widzimy osobliwą gorliwość pewnych (zwłaszcza) kobiet poświęcających się deprawowaniu umysłów oraz serc dzieci i młodzieży. Jak to możliwe, że pomimo bardzo rzeczowej krytyki ze strony uczciwych badaczy problematyki, którzy wykazują, że „edukacja seksualna” uprawiana w stylu Kinseya przynosi jedynie negatywne skutki i wprost przeciwne do tych, które obiecują jej propagatorzy, istnieją tacy, którzy nadal upierają się przy swojej mitologii i zatęchłej ideologii, nieodpowiadającej w żaden sposób człowiekowi jako istocie rozumnej? Ideologia, która stoi za programem „edukacji seksualnej” mogłaby odpowiadać człowiekowi jedynie wtedy, gdyby w jego życiu obowiązywały wyłącznie prawa, które „obowiązują” zwierzęta. I tu chyba tkwi sedno sprawy: zwolennicy „edukacji seksualnej” rzeczywiście przyjmują filozofię, według której między człowiekiem a zwierzęciem nie ma – lub nie powinno być – różnicy. Nie brak tego rodzaju „filozofów” wyznających konsekwentny materializm, biologizm i seksualizm typu zoologicznego, darwinizm, rasizm itd. Bliscy są im współcześni liberałowie i szereg prądów starożytnych, które próbują zadomowić się w naszej epoce w szacie neognostyckiej, a także ubrane w togę nauki, na przykład marksizm, socjalizm, egzystencjalizm, freudyzm, utopianizm, multikulturalizm, ideologia poprawności politycznej. Ostatnio mocnej krytyce poddała to kulturowe zjawisko wybitna publicystka amerykańska Linda Kimball w artykule pt. „Demonic Nothingness: Gnostic Liberalism’s Eternal 'Equality’ of Hell” (www.MichNews.com, 3 września 2009).

Parlament i prawo moralne
Jeszcze raz wracam do „naszego” parlamentu, w którym odbyło się czytanie projektu ustawy proponującej całkowity zakaz praktyki „in vitro”, tzw. projekt „Contra in vitro”. Oceniam go jako konsekwentny i uczciwy, taki, który radykalnie rozwiązałby toczące się niemądre spory dotyczące możliwości i granic kompromisu, usiłujące wcisnąć Polakom (katolikom) pasztet z „wkładką”, polegającą na dopuszczeniu praktyk weterynaryjnych pod pretekstem leczenia bezpłodności wraz z odsyłaniem w zamrożoną przestrzeń niepożądanych, bo „nadliczbowych” embrionów. Projekt ten, właśnie dlatego, że konsekwentny i uczciwy, został przez posłów odrzucony. O czym to świadczy? Chyba o tym, że posłowie ci nie mają w ogóle wyobraźni etycznej i pozbawieni są wrażliwości moralnej oraz poczucia odpowiedzialności za ludzkie oblicze kultury. Jak poprzednio w debatach nad ochroną życia musieli koniecznie przemycić „wyjątki” od prawa moralnego, wskutek czego całe prawo moralne zostało zdegradowane do czegoś skazanego na dobrowolną opcję, tak i teraz koniecznie chcą otworzyć furtkę dla technologicznej manipulacji płodnością w interesie pewnych firm produkcyjnych, liczących na zysk.
Dlaczego tak zdecydowanie potępili pedofilię, a tak niezdecydowanie bronią prawa człowieka do przyjścia na świat w klimacie godności i czci religijnej? Jest jedno przykazanie, jedno prawo moralne, które rządzi dziedziną płodności, w której człowiek uczestniczy przez płciową konstytucję swojej osoby. Na zarzut, że człowiek może swobodnie rozporządzać tym, co posiada, św. Tomasz odpowiada: „Apostoł potępia rozpustę, mówiąc: 'Zostaliście nabyci za wielką cenę. Chwalcie więc i noście Boga w waszym ciele’ (1 Kor 6, 20). Jeżeli więc ktoś używa swego ciała dla rozpusty, wyrządza krzywdę Bogu, ponieważ On jest pierwszym Panem naszego ciała” (STh, 2-2, q. 153, a. 3 ad 2). Człowiek uczestniczy we władzy Boga jedynie przez posłuszeństwo Jego prawu. A to prawo jest konstytucyjnie, antropologicznie i religijnie związane z istotą małżeństwa jako jedności, którą Bóg ustanowił dla pełnienia Jego misji w świecie. To prawo jest deptane zarówno przez pedofilię i wszelką rozpustę, jak i przez technologiczne manipulacje, w wyniku których człowiek sprzedaje człowiekowi człowieka. Czy po to wyzwolił nas Chrystus, byśmy stali się niewolnikami szarlatanów i czarowników obiecujących „stworzenie” człowieka z elementów Kosmosu, z pominięciem Boga, właściwego Pana i Stwórcy oraz jedynego Ojca życia?

Ks. prof. Jerzy Bajda

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 6 października 2009, Nr 2034 (3555) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20091006&typ=my&id=my11.txt

Skip to content