Aktualizacja strony została wstrzymana

W muchotłuku – Stanisław Michalkiewicz

O czym tu dumać na warszawskim bruku, jak żuk po uszy siedząc w muchotłuku (patrz Dostojewski, „Biesy”, rozdział czwarty)”? – deliberował poeta. Właśnie gazety doniosły, że nadzorczemu sowietowi państwowej telewizji udało się odwołać wprawdzie „byłego”, ale przecież „neonazistę” – co z uporem podkreśla żydowska gazeta dla Polaków, realizując rozkaz starszych i mądrzejszych, żeby co i rusz znajdować w Polsce ogniska antysemityzmu. Ciekawa rzecz, ale rodzice, a w niektórych przypadkach nawet dziadkowie obecnych redaktorów „Gazety Wyborczej” na rozkaz ruskich szachistów każdego dnia odkrywali ogniska stonki ziemniaczanej, którą – jak wiadomo – na urodzajne pola spółdzielni produkcyjnych zrzucały amerykańskie samoloty. („Wyjdą znów szkodniki znane niszczyć pola ziemniaczane, a i wróg jest zawsze gotów zrzucać stonkę z samolotów” – pisał Jan Brzechwa.).

Dzisiaj stonka wyszła z mody, bo co tam stonka, kiedy więcej szmalcu można wycisnąć z antysemityzmu, ale przecież zaangażowanie pozostało takie samo, jak za czasów Ojca Narodów. Więc wprawdzie nadzorczy sowiet odwołał „byłego neonazistę”, ale przejmujący obowiązki „byłego neonazisty” pan Szwedo jeszcze nie wie, czy wpuszczą go do gabinetu. W tej sytuacji zapowiada rozpoczęcie groźnego kiwania palcem w bucie spoza ogrodzenia, chyba, że w międzyczasie padnie rozkaz, by nowy zarząd państwowej telewizji zaczął boksować się ze starym zarządem i który wygra, ten przejmie „rauty, gwałty, gabinety i cygarety”. Ciekawe, że przez cały ten czas państwowa telewizja puszcza programy jakby nigdy nic, co jest wyraźną wskazówką, że mogłaby funkcjonować nie tylko bez „byłego neonazisty”, ani przejmującego jego obowiązki pana Szwedo, ale i bez nadzorczego sowietu, a nawet zarządu. Dopóki jednak pozostanie państwowa, dopóty polityczne gangi nie zrezygnują z umieszczenia tam swoich totumfackich, bo to nie tylko propaganda, ale i synekura liczona w dziesiątkach tysięcy – oczywiście do podziału, bo inaczej byłoby niesprawiedliwie, znaczy – nie po Bożemu.

Ponieważ te przekomarzania, ilustrujące rozkład polskiego państwa, okupowanego przez razwiedkę wykorzystującą bandy drapichrustów, żerujące na systemie wyborczym połączonym z systemem finansowania partyjnych gangów z podatkowych pieniędzy jakiś czas jeszcze potrwają, możemy odnotować oficjalne potwierdzenie przez prezydenta Obamę wycofania Stanów Zjednoczonych z aktywnej polityki w Europie. W rezultacie Polska zostaje z fiutem w garści i to jest m.in. zasługa pana ministra Sikorskiego. Ma szczęście, korzystając z przywileju późnego urodzenia, bo gdyby taki casus pascudeus zdarzył mu się, dajmy na to, za czasów Jana Sobieskiego, to niewątpliwie zostałby po wiek wieków obdarzony stosownym herbem, przedstawiającym – powiedzmy – Serce Złamane W Laurowym Wieńcu, który – jak wiadomo – oznacza pyrrusowe zwycięstwo. Na szczęście herby i tytuły zniesiono jeszcze w konstytucji marcowej z 1921 roku, więc można powiedzieć, że pan minister Sikorski ma co najmniej tyle samo szczęścia, co pan dr Andrzej Olechowski, znany ze swoich „zalet fizjologicznych i innych”. Więc kiedy już prezydent Obama swoje ogłosił, pan minister Sikorski, najwyraźniej pozazdrościwszy panu ministrowi Gradowi, też zaczął opowiadać bajki, jakie to śmiercionośne rakiety Amerykanie u nas zainstalują. To zrozumiałe, bo jakże inaczej może ratować twarz, jeśli nie – jak to mówiono w czasach sarmackich – rzucając kilimkiem? Oczywiście askarisów w Afganistanie musi zostawić, bo jeśli nie – „dałaby świekra ruletkę mu!

A tu i pan prezydent, najwyraźniej nie czekając już na zbawienne ustawy kompetencyjne, które określałyby, kto w państwie jest jest najważniejszy, a kto mniej ważny, obiecał, iż ratyfikuje traktat lizboński jak tylko przyjmą go Irlandczycy. W tej sytuacji nasze międzynarodowe położenie, a zatem i sposób, w jaki dokona się agonia naszej państwowości, mniej więcej już się rysują. Tedy, zapaliwszy gromnicę, możemy, póki co, zająć się sprawami tak zwanej teorii. Tak się akurat złożyło, że w ubiegłą sobotę i niedzielę uczestniczyłem w zorganizowanej przez fundację PAFERE konferencji poświęconej Fryderykowi Bastiatowi. Nie mogę oprzeć się pokusie, by powtórzyć anegdotkę opowiedzianą przez pana prof. Roberta Gwiazdowskiego, która znakomicie ilustruje sytuację naszych „makroekonomistów”. Jeden skarży się drugiemu, że ani w ząb nie rozumie, o co naprawdę chodzi w tym całym kryzysie finansowym. – Ja ci to zaraz wytłumaczę – powiada drugi. – Ba! Wytłumaczyć to i ja potrafię! Nawiązując tedy do prelekcji pana red. Sheldona Richmana, który sporo uwagi poświęcił „fałszywej filantropii” właśnie w kontekście kryzysu finansowego, chciałbym dorzucić swoje trzy grosze.

Wydaje się, że człowieka uczciwego oszukać niepodobna. W każdym razie oszuści zawsze starają się odwoływać do brzydkiej siostry przedsiębiorczości, która nazywamy cwaniactwem. Na tym m.in. opierała się metoda, która doprowadziła do kryzysu finansowego. Po pierwsze – banki centralne, wykorzystując przywilej nadany im prawem kaduka przez skorumpowane władze polityczne, zaczęły bez opamiętania wypłukiwać sobie złoto z powietrza, zalewając rynek „fiducjarnym” Scheissem. Ale wytworzenie „fiducjarnego” Scheissu jeszcze bankowi zysku nie przynosi. Scheiss trzeba wpuścić w obieg gospodarczy, tzn. znaleźć osobę, która go weźmie i z tego tytułu zaciągnie zobowiązanie. Tedy banki do spółki z rządami, apelując do gorszej strony natury ludzkiej, zaczęły wszystkich zachęcać, żeby pożyczali bez patrzenia, czy będą w stanie oddać – że niby przechytrzą chytrusów. Z pozoru wygląda to na filantropię, ale to nie jest żadna, nawet „fałszywa” filantropia, tylko filantropia pozorowana, której celem jest wciągnięcie niby to cwanego, ale przecież tylko lekkomyślnego pożyczkobiorcy w pułapkę. Zaciągając zobowiązanie, staje się niewolnikiem banku, bo musi oddawać mu coraz więcej bogactwa, jakie potrafi wytworzyć. Zwróćmy uwagę; bank centralny, za przyzwoleniem skorumpowanych rządów z którymi się dzieli, kreuje sobie „fiducjarny” Scheiss z niczego, ale niewolnictwo pożyczkobiorców jest już jak najbardziej prawdziwe. Bo trzeba nam wiedzieć, że w odróżnieniu od nauk ścisłych, gdzie udowodnione nowe teorie unieważniają sprzeczne z nimi teorie dawne, w ekonomii nowe ze starymi harmonijnie współistnieją. Dlatego i dzisiaj liczy się to samo, co liczyło się w czasach Hammurabiego – ilu kto ma niewolników.

Wprawdzie niektórzy uczeni ekonomiści uważają, że na przykład dług publiczny nie stanowi obciążenia przyszłych pokoleń, ale czegóż to się nie uważa, gdy trzeba poprzeć jedynie słuszną politykę partii? W rezultacie, w odróżnieniu od czasów dawniejszych, kiedy to reprezentatywnymi dla życia gospodarczego postaciami byli przedsiębiorcy i inżynierowie, dzisiaj zarówno jedni, jak i drudzy zostali usunięci w cień, a na ich miejscu rozpierają się finansowi grandziarze, z błogosławieństwem rządów rozprowadzający między frajerstwo wypłukany z powietrza „pieniądz fiducjarny”. Z tego powodu trudno było zgodzić mi się z optymistycznym przesłaniem filmu wyprodukowanego przez Instytut Lorda Actona, według którego niewolnictwo zostało zlikwidowane. Zlikwidowane? Ależ skądże, wcale nie! Zniknęła jedynie pewna, najbardziej ostentacyjna forma niewolnictwa, zastąpiona przez bardziej wyrafinowaną, kiedy niewolnik nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest niewolnikiem, dzięki czemu myśli, że z tą demokracją, to wszystko naprawdę. Czyż w przeciwnym razie można byłoby obrabować w biały dzień miliony amerykańskich twardzieli na najpierw 700, a potem jeszcze 800 miliardów dolarów pod pretekstem ratowania sektora finansowego przed kryzysem? Teraz słychać, że urządzają tam „tea parties” na pamiątkę zatopienia ładunku herbaty w Bostonie, co dało początek wojnie o niepodległość. Obawiam się jednak, że jest to tylko groźne kiwanie palcem w bucie – i to pozwala nam, mimo rażących dysproporcji, głęboko odczuć wspólnotę naszych losów, bo zarówno tam, w Ameryce, jak i tutaj, w Polsce, razwiedka na żadne bunty przeciwko lichwiarskiej międzynarodówce przecież nie pozwoli.

Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2009-09-25  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.


Skip to content