Aktualizacja strony została wstrzymana

Leszek Kołakowski – ojciec chrzestny PRLu-bis

Zmarły niedawno głośny filozof, Leszek Kołakowski, wystąpił w 1971 roku w Kulturze z artykułem pt. Tezy o nadziei i beznadziejności. Tekst ów jest dziś uważany za inspirację dla ruchu Solidarności, pierwszy krok na drodze do okrągłego stołu i prapoczątek fenomenu zwanego dziwacznie „upadkiem komunizmu”. Kołakowski postulował, iż zorganizowane grupy społeczne mogą krok po kroku, pokojowo rozszerzać sfery obywatelskiej odpowiedzialności wewnątrz totalitarnego państwa, przy pomocy „presji cząstkowych i stopniowych, czynionych w perspektywie społecznego i narodowego wyzwolenia”.

Józef Mackiewicz odpowiedział na ów artykuł zasadniczym tekstem O nadziejach i beznadziejnościach. Mackiewicz podkreślał, że analizy Kołakowskiego są częstokroć trafne, nawet jeśli wychodzą z obcych mu założeń. Nie mógł jednakże zgodzić się z kluczowym postulatem „zmian cząstkowych”:

Jak wiadomo, wszystkie dyktatorskie władze na świecie w wypadkach kryzysów wewnętrznych, czy to pod wpływem presji społeczeństwa, czy po prostu dla jego oszukania, szły na tzw. ustępstwa, liberalizację, dopuszczały do udziału w rządach opozycje itd. itd. itd. Nigdy dla obalenia swej władzy, lecz odwrotnie, dla jej ratowania, umocnienia, udoskonalenia. Przy tym nigdy też nie wiadomo, kiedy to się dzieje pod istotną presją społeczeństwa, a kiedy, raczej, tylko za presję z dołu jest podawane. […] Częściej zaś stanowi taktyczne posunięcie z góry, czyli rodzaj pułapki. Pułapki szeroko otwartej właśnie dla wszelkiego rodzaju (ideowych) oportunistów i dla rozgrzeszenia kooperacji ze złem. Któż bowiem dostrzeże od razu ścisłą granicę przebiegającą pomiędzy zreformowaniem wyłącznie dla utrwalenia systemu a zreformowaniem dla jego istotnego ulepszenia? Co zresztą tak samo prowadzi do jego utrzymania. Ale w pierwszej kolejce do rozładowania potencjalnej kontry. W historii komunistycznego półwiecza takimi chwytami był i wielki NEP Lenina i mały NEP Stalina podczas ostatniej wojny; i kompromis bolszewików z Cerkwią prawosławną, i kompromis z Kościołem katolickim (teraz to się nazywa Kościoła z państwem), który wychodził na korzyść partii komunistycznej. Do tej samej kategorii należało i stworzenie Paxu Piaseckiego w r. 1945 jako piorunochronu legalnej opozycji katolickiej, przeciwko spodziewanej nielegalnej (dążącej do obalenia ustroju). Do tej kategorii należała i destalinizacja Chruszczowa, i polski październik zwłaszcza, uwieńczony totalnym sukcesem poparcia pierwszego sekretarza partii komunistycznej przez cały naród. Dosłownie, łącznie z emigracją, która uległa na pewien czas równie totalnemu rozbrojeniu politycznemu.” [1]

Nie, Mackiewicz nie miał nadziei, że „dłubanie wokół wewnętrznych rozgrywek panów” z kompartii może doprowadzić do „odzyskania wolności, sprawiedliwości, Polski”, jak chciał Kołakowski – „raczej pogłębi beznadziejność.” I tak też się stało, bo czym innym jest powszechne uznanie prlu bis za Wolną Polskę, jak nie ostatecznym pogłębieniem beznadziejności? Dlatego też możemy zasadnie uznać Leszka Kołakowskiego ojcem chrzestnym prlu nr 2.

***

Kołakowski był w pierwszym rzędzie filozofem, a nie publicystą politycznym. W publikowanych ostatnio obszernych nekrologach uznano go wręcz za jednego z największych filozofów XX wieku [2], co być może więcej mówi o dwudziestowiecznej filozofii niż o samym Kołakowskim.

Spotkałem go raz w życiu, w 1988 roku w Oxfordzie. Było typowo paskudne angielskie lato, trochę mżyło, było szaro i zimno. Spotkaliśmy się w pięknym All Souls College, ale pokój był raczej brzydki i zaniedbany, oprócz widoku z okna na ginące w mglistym oddaleniu trawniki, gdzie jacyś desperaci próbowali grać w krykieta. Rozmawialiśmy bardzo długo, ale nie była to przyjazna wymiana zdań, a raczej napięta, ostra debata o wolności i wartościach.

Kołakowski rozpoczął od zakwestionowania mojego twierdzenia, iż wolność nie jest wartością i dokonał szczegółowych rozróżnień rozmaitych „typów” wolności. Na moją deklarację, że żadna z tych wolności wartością być nie może, odparł, że np. wolność społeczna wydaje mu się cenna, a tym samym jest wartością. Tak doszliśmy do rozważań, co to jest wartość. Posługiwałem się klasycznymi określeniami w rodzaju „idealnego wzorca”, tego co „szlachetne”, „cenne samo przez się”, „ostateczne”. I wówczas po długich i raczej bezpłodnie komicznych rozważaniach czy przyjemność jest wartością, wyszło na jaw, że o ile Kołakowski zgodziłby się na obiektywność wartości, to nie przyjmuje ich absolutności. Przytoczył osławiony przykład prawdomówności i obrony sekretu (czy broniąc sekretu wolno zełgać), utrzymując, że przykład ten świadczy, iż prawdomówność nie jest wartością absolutną. To jest oczywiście nonsens, bo nakaz prawdomówności podporządkowany być musi imperatywowi dyskrecji (ponieważ myśl jest wcześniejsza od mowy), co z kolei prowadzi logicznie do ograniczenia zakresu ważności mówienia prawdy przez wartość dyskrecji. Kołakowski, nieprzekonany, utrzymywał nadal, że podporządkowanie jednej wartości innej świadczy o jej nie-absolutności. Na to ja argumentowałem, że obrona miejsca wartości w hierarchii jest obroną absolutności hierarchii, że obiektywny konflikt między wartościami jest wewnętrznie sprzeczny, bo nie „licuje” z ich wartościowością, i że wymaganie, aby każda wartość była najwyższa i absolutna jest absurdem. Dodałbym także teraz, że jest to wynik uznania wolności za wartość. Jeśli wolność jest wartością, to wszystkie inne wartości są wobec niej w tym samym stosunku; hierarchia się spłaszcza: obojętne co się robi, byle by to robić w sposób wolny, co z kolei musi doprowadzić do „konfliktów między wartościami”. Źadna wartość oprócz wolności nie może być wtedy absolutna.

Dopiero później przeczytałem po wielekroć cytowane zdanie Kołakowskiego, że „konflikt wartości raczej niż harmonia, utrzymuje kulturę przy życiu”. Wydaje mi się dziś, że on sam był ofiarą swojej filozoficznej drogi rozwoju i nie zdołał się otrząsnąć z tego, z czego był wyszedł. Nigdy nie zdołał przyjąć, że to człowiek wnosi konflikt i zadaniem filozofa jest „układanie tablic wartości”, odkrywanie naturalnego porządku rzeczy, rozumienie świata, a nie zmienianie świata, jak domagał się Marx. O wartości trzeba się kłócić i taki spór rzeczywiście utrzymuje kulturę przy życiu, ale to nie znaczy, że wartości same są w konflikcie.

Kiedy czytywałem jego książki, miałem nieodłączne od lektury wrażenie wspinania się. Nie lekkiej wycieczki poprzez historię idej, ale raczej mozolnej wspinaczki w pocie czoła; trudnej, ale osładzanej co chwila jakimś pięknym znaleziskiem. Cudne widoki nie zatrzymywały nas jednak – ani nas-czytelników, ani Kołakowskiego-przewodnika – bo przyświecał nam jasny cel: osiągnąć szczyt i ujrzeć świat z wysokości. Wizja tego, co ukazać się miało naszym oczom, podtrzymywała nas w wysiłku i parliśmy dalej, pod górę, a drobne piękności tylko zaostrzały apetyt. I wreszcie stanęliśmy na szczycie. Jeszcze wysiłek zapierał nam dech, jeszcze nie ogarnęliśmy nowej perspektywy, jeszcze zaprzątnięci byliśmy przebytą drogą, a już słyszeliśmy szept: „Nie lękaj się!” Kołakowski chwytał nas delikatnie i porywał za sobą w oszałamiający lot. Chcieliśmy go zatrzymać, na darmo wołaliśmy: dokąd dotarliśmy? W naszych skołowanych głowach plątało się mnóstwo pytań, ale olśnieni wspaniałością lotu, pewnością naszego przewodnika, zmilczeliśmy.

Wylądowaliśmy z dala od szczytu. Brakło nam tchu. Pełni wdzięczności i oczarowani, nie chcemy już o nic pytać. I wtedy Kołakowski wskazuje na górę. – To kupa śmieci! Sterta odpadków. Wydawały się piękne, ale są tylko częściami, które nigdy nie złożą się w całość. To śmietnisko rzeczy bezużytecznych i bezwartościowych. Wspinaczka, która obiecywała tak wiele, nie mogła dać nam nowych widoków, nowych perspektyw. I już chciałoby się wyrazić mu zasmuconą wdzięczność, że obnażył przed nami prawdę, że pozbawił nas złudzeń, gdy oto dobrotliwy uśmiech powstrzymuje nas w pół słowa. Okazuje się, że w oczach Kołakowskiego całe to śmietnisko jest dobre i takie właśnie, jakie być powinno. Wspinanie się po nim bez przewodnika, jest pomysłem chybionym i prowadzi donikąd. Podnoszenie pięknych odpadków jest zabawą samą dla siebie, ale samo istnienie wysypiska jest sprawą doniosłej wagi – bez tej góry śmieci, nie ma człowieka. Ale mnie się nadal zdaje, że każda myśl zasługuje na coś więcej niż zaliczenie jej do śmietnika historii, zasługuje na zrozumienie, zasługuje na polemikę.

Kołakowski był zaiste myślicielem XX wieku i popełnił wszystkie błędy znamionujące to straszne stulecie. W zakończeniu monumentalnych Głównych nurtów marksizmu, pisał:

„W tej chwili marksizm ani nie tłumaczy świata, ani go nie zmienia, jest tylko zasobnikiem haseł służących organizowaniu różnych interesów, nie mających najczęściej nic wspólnego z tymi, z jakimi marksizm w pierwotnej formie się identyfikował.”

To samo niestety da się powiedzieć o Kołakowskim. Szedł przez całe życie za wskazówką Marxa, to znaczy chciał świat zmieniać, ponieważ rozumienie odstręczało go swą nieosiągalnością. Kiedy pojechał jako młody człowiek do Moskwy, nie wiedział nic o represjach, obozach, strasznym terrorze, spotkał się natomiast z „czołowymi postaciami sowieckiej filozofii” i dostrzegł ich „rażąco niski poziom intelektualny, niewiarygodną ignorancję i wręcz dziecinną umysłowość”, jak wyznawał w wiele lat później tygodnikowi Zeit. Mackiewicz komentował:

„Dostrzegam w tej wypowiedzi pewną logiczną sprzeczność. Bo czy można było w r. 1950, a zatem po 33 latach panowania bolszewickiego w Rosji – wykazać bardziej niewiarygodną ignorancję, jak nie wiedzieć o panującym tam rozmiarze represji policyjnych i systemie obozów koncentracyjnych? Zwłaszcza, gdy się urodziło w sąsiedniej Polsce, nawet, jak Kołakowski, dopiero w 1927? Jeżeli natomiast młody wiek Kołakowskiego w r.1950 (23 lata) ma być usprawiedliwieniem dla jego ówczesnej dziecinnej niewiedzy, to z jakiej pozycji umysłowej mógł jednocześnie oceniać niski poziom intelektualny, niewiarygodną ignorancję i wręcz dziecinną umysłowość innych?” [3]

Kołakowski realizował najpierw interesy Stalina, potem rewizjonistów, by wreszcie, wyrzucony z kompartii, „wygnany” na Zachód, propagować socjalizm z ludzką twarzą. Tu mógł spokojnie twierdzić, jakoby komunizm sprawdził się w walce z faszyzmem; tu witany był aplauzem, gdy utrzymywał, iż marksizm, chrześcijaństwo i islam są tak samo pretensjonalnymi ideologiami. Nazwał kiedyś realny socjalizm „ideą braterstwa z przymusu” czyli naprawdę nie zrozumiał, że socjalizm jest niczym więcej, jak metodą zdobycia i utrzymania władzy. Idea braterstwa nic nie znaczyła dla Lenina, Trockiego, Mao, Pol Pota, ale przymus był im miły. Guzik ich obchodziło, że nikt się z nikim nie brata, ważna była nieograniczona kontrola, jaką im ideologia dawała nad procesem bratania.

Tego Kołakowski rozumieć nie chciał. I tak, chcąc nie chcąc, oddał swą ogromną erudycję i niepospolitą inteligencję na służbę wrogom ludzkości. A rolę ojca chrzestnego prlu bis odegrał bezbłędnie.

Michał Bąkowski

  1. W: Droga Pani, Kontra, Londyn 1998, s. 287-8
  2. Leszek Kolakowski. One of the 20th century’s greatest philosophers who grappled with the concepts of freedom, politics and faith after fleeing totalitarian Poland http://www.telegraph.co.uk/news/obituaries/culture-obituaries/books-obituaries/5873129/Leszek-Kolakowski.html I pomyśleć, że kiedyś uznawano Daily Telegraph za pismo „prawicowe”.
  3. List do Redakcji, Wiadomości nr 24 (1315)

Za: Wydawnictwo podziemne | http://wydawnictwopodziemne.com/2009/07/28/leszek-kolakowski-%E2%80%93-ojciec-chrzestny-prlu-bis/ | Leszek Kołakowski – ojciec chrzestny prlu bis

Skip to content