Aktualizacja strony została wstrzymana

Na psy i inne istoty – Stanisław Michalkiewicz

Niewiarygodne, ale wygląda na to, że nawet w poglądach członków „Pracowni Na Rzecz Wszystkich Istot” może tkwić racjonalne jądro. Wspominam akurat o nich, ponieważ uważam ich za wyjątkowo głupią i niebezpieczną sektę, która, o ile mi wiadomo, uważa, że gwoli zapewnienia przestrzeni życiowej „wszystkim istotom”, np. bakteriom syfilisu, należałoby zredukować ludność świata.

Ciekawe od jakiej części nasi radykalni ekologowie rozpoczęliby tę redukcję. Gdyby od jakiegoś narodu mniej wartościowego, to jeszcze, jeszcze, ale gdyby coś im poszło nie tak?

Ale nie o to w tej chwili chodzi; każdy, kto uważa, że na Ziemi jest za dużo ludzi, powinien rozpocząć redukcję od siebie. Gdyby ta zasada była rygorystycznie egzekwowana, zaraz by się okazało, że na Ziemi nie ma żadnego przeludnienia.

Sprawdzono tę metodę w Hiszpanii, przy pomocy Św. Inkwizycji. Teraz byle kretyn wyżywa się na Św. Inkwizycji, jaka to ciemnota i w ogóle. Tymczasem było akurat odwrotnie; oto do Supremy inkwizycji hiszpańskiej dotarło doniesienie, że w jakejś wsi w Pirenejach pojawiła się czarownica.

Posłano ojca Salazara, który po wnikliwym zbadaniu sprawy złożył sprawozdanie, na podstawie którego Suprema orzekła, iż oskarżenie kogokolwiek o czary jest dowodem herezji.

A z heretykami Inkwizycja nie żartowała, podobnie jak dzisiaj demokratyczne państwa prawne z kłamcami oświęcimskimi, więc ani w Hiszpanii, ani w jej posiadłościach zamorskich nie było ani jednego przypadku czarów, gdy w protestanckiej części Europy czarownice płonęły na stosach dosłownie tysiącami.

Ale czy kretyni po akademiach pierwszomajowych wiedzą takie rzeczy? Jasne, że nie, ale w ramach dobrych uczynków przypominajmy. A nuż jeden z drugim się opamięta?

Więc racjonalne jądro, jakiego można dopatrzyć się nawet w poglądach członków nieszczęsnej „Pracowni”, polega na identyczności zachowań, jeśli nawet nie „wszystkich istot”, to przynajmniej ssaków.

Nie wiem zresztą, czy członkowie tej ekologicznej sekty w ogóle to wiedzą, bo podobieństwo to odkrył Konrad Lorenz, o którym większość ekologów pewnie w ogóle nie słyszała. Do uprawiania ekologii jest to zresztą zupełnie niepotrzebnie; ekologom wystarczy wiedzieć, kto w okolicy zamierza podjąć jakąś inwestycję, by w odpowiednim momencie, przy pomocy szantażu wydoić z niego forsę i tak pędzić wesołe życie aż do naturalnej śmierci.

Otóż Konrad Lorenz opisał spotkanie psów rozdzielonych drucianą siatką. Psy biegły naprzeciw siebie wzdłuż siatki, sprawiając wrażenie, że gdyby nie ona, to pożarłyby się nawzajem w mgnieniu oka. I oto nagle siatka się skończyła; psów nie oddzielało już nic. I w tym momencie cała wściekłość natychmiast z nich wyparowała; na sztywnych nogach, bez szczeknięcia, czy choćby warknięcia, rozeszły się w przeciwne strony.

Czyż nie identycznie zachowali się nasi czołowi politycy, którzy, podobnie jak tamte psy, są przecież ssakami, kiedy po rozmowie prezydenta Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem ukazał się komunikat zapowiadający jesienne wybory? Jak przedtem nie tylko „nie bali się” wyborów, ale właśnie w nich upatrywali jedyny salus Reipublicae, tak teraz, na sztywnych nogach, woleliby cokolwiek, byle nie to.

Nie żeby się bali, co to, to nie, o tym nie ma naturalnie mowy. To tylko w taki sposób manifestuje się sławne poczucie odpowiedzialności za Polskę, wzmocnione potężnym głosem instynktu samozachowawczego, który występuje jeśli nawet nie u „wszystkich istot”, to u ssaków łożyskowych – z całą pewnością.

Niestety oprócz tych podobieństw przedstawicieli gatunku ludzkiego do „wszystkich istot”, są też różnice, które chyba przemawiają na niekorzyść naszego gatunku. Chodzi o to, że zwierzęta nie posługują się wynalazkami, zwłaszcza takimi, jak np. magnetofon, podczas kiedy ludzie, nawet sprawiający wrażenie kierujących się wyłącznie różnymi instynktami, jak np. parlamentarzyści Samoobrony, takie umiejętności posiedli i robią z nich użytek, pogrążając siebie, chociaż o to mniejsza, nie ma kogo żałować, ale co gorsza – również całe państwo w gównie, jakby to właśnie ono stanowiło ich środowisko naturalne.

Inna rzecz, że prekursorem tej nowej, świeckiej tradycji jest u nas red. Michnik i to on zapoczątkował ją w środowisku dżentelmenów, zanim zeszła pod strzechy. No, ale jakie jest u nas naturalne środowisko dżentelmenów? Co tu dużo mówić; wszystko się zgadza.

Wygląda zatem na to, że przy wszystkich różnicach, podobieństwo przedstawicieli gatunku ludzkiego do „wszystkich istot”, a przynajmniej – do ssaków łożyskowych nie zależy od aktualnej pozycji społecznej, zwłaszcza, gdy demokracja, z jej idiotycznym przecież już na pierwszy rzut oka postulatem „równości”, szalenie temu sprzyja.

Przestrzegał przed tym Janusz Szpotański, pisząc, że „by mogła zapanować równość, trzeba wspierw wszystkich wdeptać w gówno”. I właśnie coś takiego odbywa się na naszych oczach.

Oto po audiencji u Benedykta XVI w Castel Gandolfo grupy polskich redemptorystów, wśród których był o. Tadeusz Rydzyk, straszliwy klangor podniosły środowiska żydowskie, m.in. Europejski Kongres Żydów. W publicznych protestach zaczęły sztorcować papieża, że to niby przyjmuje on na audiencjach antysemitów.

Jak wiadomo, antysemitą w Polsce zostaje się dzisiaj z nominacji „Gazety Wyborczej”. Ja na szczęście zostałem antysemitą jeszcze z nominacji samej pani red. Aliny Grabowskiej, w związku z tym mogę uważać się za prawdziwego arystokratę i ostrzegam, że próby powtórnego nominowania mnie, podejmowane przez różnych neofitów „judeochrześcijaństwa”, wcale mi nie imponują. Zresztą mniejsza o to, bo tu chodzi o papieża.

Ten klangor, a co gorsze – tłumaczenie się, z jakim uznała za stosowne pośpieszyć Stolica Apostolska, uważam za miarę upadku Kościoła katolickiego. Za pontyfikatu Jego Świątobliwości Piusa XII coś takiego byłoby absolutnie nie do pomyślenia.

Po pierwsze, żadnemu handełesowi nie przyszedłby do głowy pomysł sugerowania papieżowi, kogo wolno mu przyjmować na audiencjach, a kogo nie, a jeśli nawet coś by mu się nie sposobało, to przecież nie odważyłby się publicznie sztorcować Namiestnika Chrystusowego, za jakiego przecież uważają, a przynajmniej powinni uważać papieża katolicy.

Katolicy może tak – ale „judeochrześcijanie”? Oni już niekoniecznie, bo przecież ich główną troską, prawie dogmatem jest to, żeby, Boże broń, nie narazić się „starszym braciom”.

Dlatego też publicyści nurtu „judeochrześcijańskiego” tego słonia w menażerii zupełnie nie zauważyli, a w każdym razie – woleli nie zauważyć. W pełnych godności pozach, na sztywnych nogach schodzą na psy. To na początek, bo potem pewnie przyjdzie kolej na wszystkie pozostałe „istoty”.


Stanisław Michalkiewicz
Komentarz  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2007-08-17  |  www.michalkiewicz.pl

Skip to content