Aktualizacja strony została wstrzymana

Passent, Gugała i inni…

Z dotychczasowego przebiegu sprawy, jaka toczy się przed sądem w Warszawie z powództwa twórcy i prezesa Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej (USOPAŁ), Jana Kobylańskiego, można wnosić, że ma ona przed sobą wielką przyszłości, jaką zapewniają jej oskarżeni dziennikarze, tudzież ich obrońcy, którzy wyraźnie stawiają na zmęczenie materii. Dziennikarze – to w tym wypadku stanowczo zbyt wiele powiedziane, albowiem w grę wchodzą profesjonalni oszczercy i kłamcy na usługach nie całkiem przyjaznych Polsce i Polakom sił politycznych.

Kiedy przyszło wreszcie do przesłuchania oskarżonych, dwaj z nich, a to Jerzy Morawski i Andrzej Kaczyński (nota bene ten sam, który zainicjował hecę wokół Jedwabnego kłamiąc, że wyrok śmierci na całą ludność żydowską miasteczka wykonali miejscowi Polacy) wręcz odmówili złożenia jakichkolwiek zeznań, bo i co w gruncie rzeczy mieliby oni do powiedzenia ponad to, co powypisywali byli na łamach „Rzeczypospolitej”. A powypisywali, jak zresztą wszyscy inni oskarżeni, nikczemne i plugawe brednie, za które w normalnym państwie byliby skazani i nie mogliby się wypłacić do końca swego życia. W normalnym, powtórzmy, państwie, ale nie w atrapie państwa prawa, czyli w III RP, gdzie rozpasane i bezkarne tałatajstwo zajmujące się pisaniem do gazet może się zmówić i obrzucić wybraną ofiarę stekiem najbardziej ohydnych, jak w tym przypadku, pomówień. A wszystko dlatego, że tak im polecono w imię rozmijających się z interesem narodowym politycznych racji aktualnego establishmentu.
W interesie narodowym leży kreowanie jedności Polonii nie tylko w Ameryce Łacińskiej, ale wszędzie na świecie, a także jej udział w walce o dobre imię Polski i Polaków. I to właśnie, wbrew łgarstwu oskarżonych, czynił i czyni USOPAŁ pod zwierzchnictwem Jana Kobylańskiego, który ma odwagę nazywać, jak niegdyś atakowany również przez pełniących obowiązki Polaków Edward Moskal, białe białym, a czarne czarnym. Ale za wskazywanie palcem winnych działania na szkodę narodu i państwa polskiego tenże Jan Kobylański był przed laty piętnowany przez ówczesnego premiera i kandydującego teraz znów na europosła sprzedawcę polskiej bankowości Jerzego Buzka oraz szefów dyplomacji Bronisława Geremka i Władysława Bartoszewskiego.

Czego Passent nie powiedział w sądzie

Nie dziwić się tedy, że były ambasador III RP w Chile, Daniel Passent, stwierdził otwarcie przed sądem, że zarzuty, jakie postawił prezesowi Kobylańskiemu, są potwierdzone przez „oficjalne instytucje państwa polskiego, jak MSZ”. Zapomniał tylko dodać, że tenże MSZ dyscyplinarnie odwołał Ryszarda Schnepfa z placówki z Montevideo za nie licujące ze statusem i godnością ambasadora machlojki natury finansowej, na co nota bene wskazywał Jan Kobylański, dopuszczając się, według Daniela Passenta, „działalności wysoce szkodliwej i niedopuszczalnej”. Miał więc milczeć i kryć, jak kumple z MSZ, cwaniaka Schnepfa? Dość śmierdzące są, jak widać, kulisy działalności tych „dyskredytowanych” przez prezesa USOPAŁ-u „przedstawicieli państwa polskiego”, którzy uczynili z Ameryki Łacińskiej, bo nie tylko z Urugwaju, poletko uprawy wyuzdanej i cynicznej prywaty, ale o nich ani słowa w złożonym przed sądem oświadczeniu ambasadora Passenta.
Nic też dziwnego, że nie dowiedzieliśmy się również od byłego ambasadora i obecnego dziennikarza Passenta (mnie wiadomo na dobrą sprawę, kiedy ów dziennikarz był ambasadorem a ambasador dziennikarzem), od jakich to „oficjalnych instytucji państwa polskiego” dowiedział się on o kupieniu przez Jana Kobylańskiego tytułu konsula honorowego RP, skoro o tym napisał w „Polityce”. A szkoda, bo byłoby to ciekawe, kto w MSZ wziął za sprzedaż tego tytułu pieniądze. I kto bierze je na dal za przyznawanie go podejrzanym i nie mającym pojęcia o Polsce typom w innych krajach Ameryki Łacińskiej. Byłoby to bardziej interesujące od dociekania ambasadora Passenta, jakie jest właściwie imię prezesa Kobylańskiego: Jan czy Janusz? Dla dociekliwego dziennikarza wyjaśnienie tego jest całkiem proste, ale tu chodziło o posianie wśród czytelników „Polityki” wątpliwości co do samej osoby opluwanego bohatera publikacji pod zwracającym uwagę tytułem „Upadek Don Juana”. Gwoli prawdzie donieść należy, że Don Juan nie upadł i miewa się, dzięki Bogu, bardzo dobrze, czego nie można chyba byłoby powiedzieć o dziennikarzach na ławie oskarżonych i to bez względu na wynik wytoczonego im procesu.
Nie dowiedzieliśmy się też od Daniela Passenta, skąd zaczerpnął tajemnej wiedzy o tym, jakoby Jan Kobylański towarzyszył po wojnie w podróży z Europy do Paragwaju zbrodniarzom hitlerowskim, skoro wcześniej był więźniem Dachau, co nie przeszkodziło Passentowi zakwestionować w tym samym artykule fakt pobytu prezesa USOPAŁ-u niemieckich kacetach. A więc był czy nie był hitlerowskim hätflingiem? Na coś się w końcu trzeba zdecydować przed przystąpieniem do pisania, bo inaczej kłamstwo wyłazi jak słoma z butów. W tej i we wszystkich innych podniesionych w rzeczonej publikacji kwestiach. Po prostu blaga, która w świetle prawa podlega w normalnym państwie penalizacji.

Prezes Zabłocki demaskuje kłamstwo

To nie Jan Kobylański, jak pisał Passent, skompromitował się w Polsce i Argentynie, ale Daniel Passent w Chile, gdzie przez długie cztery lata zajmował się, jak widać, sprawami jakby nieco odległymi od swego statutowego obowiązku godnego reprezentowania PR. Reagując na wystąpienie Passenta przed sądem, prezes Zjednoczenia Polskiego, Andrzej Zabłocki, nadesłał oświadczenie tej oto treści:
„W związku z zeznaniem byłego ambasadora Daniela Passenta (…), chcielibyśmy wyjaśnić, iż stwierdzenie, jakoby powstanie Zjednoczenia Polskiego w Chile im. Ignacego Domeyki, było spowodowane dążeniem do podziału Polonii Chilijskiej jest absurdalne i w całości nieprawdziwe. Tym bardziej, że jednym z inspiratorów reaktywacji tej organizacji była wówczas sama ambasada RP w Chile (czyżby w MSZ już wtedy zależało na rozbijaniu Polonii?).
Zjednoczenie Polskie w Chile powstało w kwietniu 1992 roku i nikt wówczas jeszcze absolutnie nie wiedział o istnieniu pana Kobylańskiego. USOPAŁ natomiast został powołany przez I Kongres Polonii Ameryki Łacińskiej w Buenos Aires w listopadzie 1993 roku (…) Zjednoczenie Polskie powstało głównie ze względów historyczno-praktycznych. Pod tą sama nazwą istniało ono również w latach 50-tych zeszłego stulecia i nawet wydawało jedyną do dziś polska gazetę (…) Prawie wszyscy Polacy zamieszkujący wówczas w Santiago (w tym również i ci należący do Koła Jana Pawła II) zapisali się do tej nowej organizacji razem z panem Marianem Kwiatkowskim (…), który zresztą w ostatnim okresie był nawet członkiem zarządu Zjednoczenia Polskiego. Nie słyszeliśmy o żadnym proteście, wprost przeciwnie, od wielu lat zebrania obu tych organizacji (…) odbywają się wspólnie w tej samej siedzibie przy polskim kościele.
Wspólnie też liderzy obu tych organizacji jeździli na kongresy USOPAŁ-u. I jeszcze do niedawna razem z Ambasadą RP w Chile organizowaliśmy różnego rodzaju imprezy (ostatnio wystawę o Polakach w Chile w obecności Marszałka Borusewicza)”.
Jak z tego wynika, ambasador Passent nie miał czasu na zapoznanie się ze stanem organizacyjnym Polonii Chilijskiej, albowiem zajmował się zupełnie czym innym, co bliższe jest działalności agenturalnej niż dyplomatycznej i dlatego opowiadał przed sądem duby smalone, oskarżając USOPAŁ o to, w czym sam uczestniczył, czyli o rozbijanie Polonii Latynoamerykańskiej. Tak wygląda druga strona zaprezentowanego przed sądem medalu. I tu dygresja: na jakiej podstawie Passent i spółka powtarzają mantrę, że powołany przez Kongres Polonii Ameryki Łacińskiej USOPAŁ jest „organizacją fasadową”, chcąc w ten sposób zdeprecjonować dzieło życia Polaka przez duże „P” Jana Kobylańskiego?

Dopuścił się czy mógł się dopuścić”?

Drugi z oskarżonych, były redaktor naczelny niemieckiego „Newsweeka”, Tomasz Wróblewski, też odmówił odpowiedzi na pytania, ograniczając się do stwierdzenia, że inkryminowana publikacja w kierowanym przezeń tygodniku była naturalną konsekwencją zainteresowania w Polsce osobą Jana Kobylańskiego, który, „jak odnosiliśmy wrażenie”, wyrządza daleko idące szkody państwu polskiemu, prezentując kraj, jego obywateli i demokratycznie wybrany rząd w złym świetle. I tak na podstawie „odnoszonego wrażenia” „Newsweek” kłamał jak „Polityka”, a „Polityka” jak „Newsweek”, ponieważ oba pisma operowały tymi samymi pomówieniami i łgarstwem. Wskazuje na to fakt, iż zamówienie Wróblewskiego na oszczerczy i zaprawiony jadem „zoologicznej nienawiści” (parafraza określenia Adama Michnika!) wykonał nie kto inny jak Jarosław Gugała: „wiarygodny dziennikarz posiadający unikalne informacje i doświadczenie z racji pełnienia funkcji ambasadora w Urugwaju”! I pointa zeznania Wróblewskiego: „Tekst napisany przez Gugałę spełniał oczekiwania czytelników”! A więc artykuł był napisany pod z góry przyjętą tezę i czytelnicy „Newsweeka” wiedzieli, czego mieli oczekiwać. I to wyjaśniałoby wszystko z wyjątkiem powtórzonego za innymi gadzinówkami oskarżenia: „Interesująca dla tygodnika społeczno-politycznego była osoba, na której ciążyło oskarżenie, że mogła dopuścić się jednego z najbardziej obrzydliwych czynów, jakim było wydawanie Niemcom Polaków żydowskiego pochodzenia”.
Zważcie: nie dopuściła się, ale „mogła dopuścić się”. I w to najbardziej obrzydliwe oszczerstwo zaangażowały się rzeczywiście „oficjalne instytucje państwa polskiego”: Instytut Pamięci Narodowej pod niesławnej pamięci prezesurą Leona Kieresa oraz Ministerstwo (pożal się Boże) Sprawiedliwości pod zwierzchnictwem Andrzeja Kalwasa. Obaj ci panowie przestępowali niecierpliwie z nogi na nogę już na samą myśl o możliwości ekstradycji wciąż jeszcze domniemanego „zbrodniarza Kobylańskiego” i postawienia go przed obliczem reprezentowanej przez nich sprawiedliwości. Jak na razie, przed obliczem sprawiedliwości stają ci, którym wydawało się, że za dowód winy wystarczy bezpodstawnie rzucone oskarżenie, albowiem w odnośnej dokumentacji nie znaleziono śladu winy Jana Kobylańskiego.
Wracając do sprawy, trzeba powiedzieć otwartym tekstem – co zresztą dowiedli oskarżeni – Passent i Wróblewski – że w roku 2005 mieliśmy do czynienia z rządowo-prasowym spiskiem uknutym przeciw twórcy i uznanemu przywódcy największej w świecie i stricte patriotycznej organizacji polonijnej. Tylko cyniczny idiota będzie kontestował spiskową teorię dziejów, która na dobrą sprawę definiuje całe dzieje powojennej Polonii. Spisek ten przybiera różne mniej lub bardziej jawne formy. Najnowszym jego przejawem jest wydany przez „oficjalne instytucje państwa polskiego, jak MSZ” zakaz kontaktowania się przez polską (?) dyplomację z każdym, kto poda rękę prezesowi Kobylańskiemu. Na mocy tego zarządzenia doszło wpierw do nie mającej w dziejach dyplomacji precedensu kompromitacji polskiego MSZ w Buenos Aires i w końcu do odwołania nader wysoko cenionego w całej Ameryce Łacińskiej ambasadora Zdzisława Ryna oraz do całkowitego paraliżu tamtejszej placówki dyplomatycznej. Trudno, używając stylu Passenta, o bardziej ”daleko idące szkody” wyrządzane państwu polskiemu, tyle że przez władze tego państwa.
I jeszcze jeden cytat z wystąpienia przed sądem dziennikarza/ambasadora (niepotrzebne skreślić) Passenta: „Wszystko co napisałem, jest oparte na źródłach oficjalnych bądź na innych publikacjach godnych zaufania, wobec czego dziennikarz nie ma obowiązku sprawdzania podanych faktów, które są własnością publiczną. Wolno napisać, że prezydent G.W. Bush jest alkoholikiem bez sprawdzenia tego, bo jest to fakt ogólnie znany”. Ogólnie znane fakty prezentował kiedyś Josef Goebbels. Dziś trudni się tym prasa polskojęzyczna. Jak do tej pory, tak i dalej śledzenie tej rozprawy będzie przypominało łażenie po bagnie kłamstwa i oszczerstwa.

Lech Z. Niekrasz


Fot. blog D. Passenta
Myśl Polska Nr 27-28 (5-12.07.2009)

Za: Myśl Polska | http://www.myslpolska.pl/node/10111

Skip to content