Aktualizacja strony została wstrzymana

Opiumowanie w służbie ludu – Stanisław Michalkiewicz

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, które od 1944 roku budzą w Polsce żywe emocje. Najpierw za sprawą Józefa Stalina i jego tubylczych kolaborantów z korzeniami i bez, którym wytłumaczono, że jak chcą robić tu kariery („dziś niczym, jutro wszystkim my” – głosiła „Międzynarodówka”), to w żadnym wypadku nie mogą wierzyć w Boga, którego w charakterze „opium dla ludu” stręczy im reakcyjny kler. Bo w tamtych czasach monopol na „opium dla ludu” miała spółka autorska Marks i Engels, wzbogacona pismami wiecznie żywego Lenina, no i oczywiście – spiżowymi dziełami Józefa Stalina. Skoro monopol na dostawy „opium dla ludu” miała wspomniana spółka ze swymi glossatorami, to zwalczanie innych dostawców było rodzajem walki konkurencyjnej. Do tego aspektu ekonomicznego dochodziły również inne. Po pierwsze, reakcyjny kler oferował ludowi opium zupełnie innego rodzaju, niż wspomniani monopoliści, więc na lud zażywający jeden rodzaj, inny już nie działał. Po drugie – centrala reakcyjnego kleru znajdowała się poza zasięgiem Józefa Stalina, a po trzecie – reakcyjny kler był firmą znakomicie zorganizowaną i obecną na rynku opiumowym od wieków, podczas gdy dostawcy nowego opium dopiero ten rynek zdobywali. Toteż wynajęci specjaliści od marksizmu-leninizmu – bo nowe opium funkcjonowało pod taką nazwą handlową – dowodzili uczenie, że z tym całym Bożym Narodzeniem to nieporozumienie; żadnego Bożego Narodzenia nie było, a Jezus nigdy nie istniał. Absolwenci akademii pierwszomajowych gorąco w to wierzyli i zamiast religianckich ceremonii, wycinali na przykład swoim latoroślom fotografie Stalina z fajką. Pamiętam taką czytankę, w której chłopczyk pochodzący z porządnej, ubeckiej dynastii, domaga się od ojca, by mu taką fotografię wyciął, bo on ją lubi „najbardziej”. Jaki użytek potem z niej zrobił – tego już czytanka nie wyjaśniała, ale jakiś cel musiał przecież być.

Później, gdy Józef Stalin nieco się zaśmierdział, a jego kolaboranci z korzeniami albo wyjechali do bezcennego Izraela, gdzie pozakładali sobie jarmułki i tałesy i ostentacyjnie kiwali się pod Ściana Płaczu – bo w Izraelu, jak wiadomo, w użyciu było i zresztą jest nadal – całkiem inne opium, od jeszcze innego dostawcy. Obłąkani docenci stopniowo tedy zapominali o swoich wiekopomnych odkryciach, że Jezus nigdy nie istniał i ostrożnie dopuszczali hipotezę, że owszem, niech mu będzie, mógł nawet sobie istnieć, bo na tym etapie budowy socjalizmu nie ma to nic do rzeczy, ale jeśli nawet, to tylko literatura, podczas gdy spółka Marks i Engels dostarcza prawd naukowych – że na przykład państwo będzie zanikało, a wraz z nim pieniądze. Wprawdzie doświadczenie potoczne pokazywało, że jest akurat odwrotnie; że państwo, to znaczy – „aparat przymusu” nie tylko nie zanika, ale jakby coraz bardziej się rozbudowuje, a co do pieniędzy, to nawet towarzysz Szmaciak w te opowieści nie wierzył – ale co nauka, to nauka, zwłaszcza, że na podstawie tych zbawiennych odkryć można się było doktoryzować habilitować i docentować. „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu, lecz dla bogactwa, dla przepychu. Chce mieć tytuły, forsę, włości i w nosie przyszłośc ma Ludzkości” – pisał poeta. „Forsę” – a więc forsa musi być i nie w tym problem, żeby ją likwidować, tylko – żeby ją mieć.

Ta sprawa nabrała szalonej aktualności u progu transformacji ustrojowej, kiedy to dawni bojownicy o zlikwidowanie własności prywatnej i kapitalizmu, jeden przez drugiego zaczęli się uwłaszczać w spółkach nomenklaturowych, a ci najbardziej zahartowani w bojach – w Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Przypomnijmy, że państwo na nielegalną operację skupienia polskich długów na międzynarodowym rynku finansowym wyłożyło 1 700 mln dolarów. Długi skupiono za 60 mln dolarów, a resztą „gdzieś” się rozeszła. Ile z tego wzięli żydowscy pośrednicy, a ile bezpieczniacy – tego nie udało się ustalić, mimo długoletniego śledztwa i procesu prowadzonego przez aż dwa niezawisłe składy sędziowskie, ponieważ pani sędzia Barbara Piwnik skorzystała z propozycji objęcia stanowiska ministra sprawiedliwości w rządzie premiera Leszka Millera i w ten sposób sprawa FOZZ wróciła do punktu wyjścia. Ponieważ nie było do końca jasne, czy w nowym ustroju, jaki zaczął wyłaniać się z odmętów transformacji, trzeba będzie porzucić sprośne błędy Niebu obrzydłe i zacząć wierzyć w Jezusa i Boże Narodzenie, więc nawet pan red. Michnik wziął i ochrzcił swego syna. Ten chrzest na szczęście odbył się bez komplikacji, chociaż obrzędu dokonał ksiądz prałat Jankowski, bo w przypadku pisarza Andrzeja Szczypiorskiego cały obrządek podobno trzeba było powtarzać, ponieważ pierwszy chrzest mu się nie przyjął. Nawiasem mówiąc, pan red. Michnik odegrał się na księdzu Jankowskim za tę chwilę słabości, demaskując go w swojej żydowskiej gazecie dla Polaków jako pedofila i w ogóle. Bo już wkrótce okazało się, że wcale nie trzeba udawać pobożności, że Kościół utracił przywilej na wystawianie certyfikatów przyzwoitości, a monopol po staremu przejęła żydomomuna, tym razem występująca nie pod czerwonymi sztandarami z marksistowskimi emblematami, tylko pod szyldem „Zakonu Synów Przymierza”, za którym schronili się dawni aktywiści Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli, uchodzący z tego powodu za „filozofów”.

W tej nowej sytuacji mądrość etapu wymagała, by z tymi naukowymi odkryciami, że Jezus wcale się nie narodził bo w ogóle nigdy nie istniał, na razie się nie afiszować, do czasu, gdy wspomniany „Zakon” przejmie kontrolę nad eklezjastycznym dostawcą „opium dla ludu”. Nie oznacza to, ma się rozumieć, że zakazane są wszelkie formy aktywności na pozostałych odcinkach frontu ideologicznego. Zgodnie bowiem że spiżową dyrektywą Józefa Stalina, niech sobie to całe „opium” będzie chrześcijańskie, a nawet katolickie w formie, ale zakonowe w treści. Toteż na jednym odcinku uwija się ptaszek Boży, który łagodną perswazją dowodzi, że Jezus, owszem, urodził się, jakże by inaczej, ale bynajmniej nie zmartwychwstał, a tylko apostołowie tak bardzo tego pragnęli, aż w końcu zaczęło im się coś wydawać. Takie rzeczy, owszem, niekiedy się zdarzają i przypominam sobie, jak to w latach 60-tych, w powiecie biłgorajskim, w okolicy z partyzancką przeszłością, podczas suszenia tytoniu biesiadowaliśmy przy wódeczce z dawnymi AK-owcami, którzy wspominali wojenne i powojenne czasy. Był tam z nami miejscowy nauczyciel, o kilka lat młodszy ode mnie, ale po tęgim łyku i jemu też przypominały się różne bojowe akcje, chociaż przezornie unikał szczegółów. Skoro tak, to nie ma co się opiumować nieracjonalnie, tylko w służbie rewolucji i ludu, to znaczy – raczej skupić się na działalności socjalno-charytatywnej, no i oczywiście – na ochronie zwierząt, które – tylko patrzeć – jak otrzymają obywatelstwo, będą miały rzecznika swoich praw, no i oczywiście – będą głosowały w wyborach. Zwierzęta bowiem – jak ludzie, z czego a contrario wynika, że ludzie – jak zwierzęta, więc nic dziwnego, że coraz więcej przedstawicieli gatunku ludzkiego zachowuje się po zwierzęcemu. Nie było dotąd jeszcze jasne, czy ryby są też zwierzętami, ale okazało się, że są, w związku z tym już wkrótce aktywiści położą kres wigilijnemu mordowaniu karpi i już nic nie przeszkodzi im w propagowaniu ćwiartowania dzieci przed urodzeniem w specjalnych rzeźniach niewiniątek imienia judejskiego króla Heroda.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    24 grudnia 2019

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4606

Skip to content