Aktualizacja strony została wstrzymana

Kryzys demograficzny i jego przyczyna – Stanisław Michalkiewicz

Za panowania Stefana Batorego Polska liczyła około 9 milionów mieszkańców, dzięki temu mogła wystawić armię zdolną do konfrontowania się z innym państwami w okresie, gdy próbowały one wywalczać sobie przewagę. Państwa, które mają niewielu mieszkańców, takich armii wystawić nie mogą, wobec czego prędzej, czy później będą musiały albo ulec przewadze sąsiadów, albo przenieść się w bezpieczniejsze miejsce. W takiej właśnie sytuacji może być Izrael, o którym Henry Kissinger powiedział przed kilkoma laty, że za dziesięć lat Izraela może „nie być”. Nie oznacza to, że wymrze, czy też jego mieszkańcy ulegną zagładzie, tylko że przeniesie się, czy też – zostanie przeniesiony w inne, bezpieczniejsze miejsce. W tym dopiero kontekście lepiej rozumiemy presję, jaką społeczność żydowska, w awangardzie której są przedsiębiorstwa „przemysłu holokaustu”, za pośrednictwem Stanów Zjednoczonych wywiera na Polskę, by pozwoliła międzynarodowej społeczności żydowskiej na okupację kraju (łacińskie słowo: occupatio oznacza właśnie zawłaszczenie), dzięki czemu ewentualne przenosiny Izraela mogą dokonać się bezpiecznie, a nawet z korzyścią.

Jedną z okoliczności, jaka mogła skłonić Henry’ego Kissingera, który przecież o polityce międzynarodowej coś tam musi wiedzieć, do takiej opinii jest fakt, że 7-milionowy Izrael, w którym zresztą 20 procent ludności stanowią, delikatnie mówiąc, niechętnie do tego państwa ustosunkowani Arabowie, otoczony jest co najmniej 200-milionową rzeszą dyszących nienawiścią sąsiadów, co sprawie, że w dłuższej perspektywie przenosiny mogą być całkiem rozsądnym wyjściem – bo alternatywą jest wojna, w której Izrael z pewnością użyłby posiadanej broni jądrowej. W rezultacie na Bliskim Wschodzie na 300, a może nawet na 500 lat zapanowałby pokój, ale mógłby to być pokój cmentarny – bo już po zwycięstwie Izraela w wojnie Jom Kipur pojawiły się głosy, że jeszcze kilka takich zwycięstw, a Izraela po prostu nie będzie. Inaczej podchodził do takich spraw Mao Zedong twierdząc, że jeśli nawet na skutek nuklearnej wojny chińsko-amerykańskiej zginęłoby 300 milionów Chińczyków, to i tak zostałoby ich jeszcze półtora miliarda, podczas gdy w przypadku zagłady 300 milionów Amerykanów, Stany Zjednoczone przestałyby istnieć z powodu braku obywateli. Te skrajne opinie wskazują jednak, jak ważna w stosunkach międzynarodowych jest demografia – co znajduje potwierdzenie we wspomnieniach feldmarszałka Ericha von Mansteina, który po Stalingradzie z coraz większą troską co i rusz wraca do tego, że o ile Sowieci dysponują jeszcze sporymi rezerwami i powołują pod broń coraz to nowe roczniki, to rezerwy ludnościowe Niemiec są bliskie wyczerpania. Z tego powodu od 1943 roku uważał on, że celem wojny już nie może być rzucenie Sowietów na kolana, a tylko, dzięki wyższości niemieckiego wojska, które zadawało nieprzyjacielowi ciężkie straty, nakłonienie ich do zaakceptowania „rozwiązania remisowego”. Jak wiadomo, stało się inaczej, ale nie o to w tej chwili chodzi, by zagłębiać się we wspominki, tylko żeby zwrócić uwagę na demografię.

Wskaźniki dzietności

Demografia, jak wiadomo, zależy od tego, czy rodzą się dzieci i ile ich przybywa. Dzieci rodzą kobiety, które są przedstawicielkami jednej z dwóch płci – chociaż współcześni kontynuatorzy dzieła Trofima Łysenki, od których roi się zwłaszcza na Uniwersytecie Warszawskim, naliczyli ich aż siedem, a nie jest to bynajmniej ostatnie słowo. Do historii przeszła też deklaracja jednej z tamtejszych pań profesor, że w parach jednopłciowych rodzi się więcej dzieci, niż w różnopłciowych – ale ta teza, chociaż oczywiście bardzo postępowa, nie została jednak, jak dotąd, potwierdzona empirycznie. Tedy po staremu przyjmujemy, póki co, że dzieci rodzą kobiety – a wiele zależy od tego, ile ich jest w tzw. „wieku rozrodczym”, czyli między 15, a 49 rokiem życia, no i ile urodzonych dzieci przypada na każdą z nich. To ostatnie nazywa się „wskaźnikiem dzietności” i demografowie właśnie na jego podstawie przewidują, czy jakaś społeczność będzie się liczebnie rozrastała, czy przeciwnie – będzie się zwijała. Twierdzą oni, że jeśli wskaźnik dzietności utrzymuje się między 2,10, a 2 15, to wtedy mamy do czynienia z tzw. reprodukcją prostą, to znaczy – że liczebność społeczności się nie zmienia. Jeśli ten wskaźnik rośnie, to i społeczność liczebnie się rozrasta, a jeśli spada, to znaczy, że społeczność zaczyna wymierać. W Polsce wskaźnik dzietności od lat utrzymuje się poniżej poziomu zapewniającego reprodukcję prostą i w 2016 roku wynosił 1,35, w roku 2017 – 1,45, a w roku bieżącym 1,43. Jest to wskaźnik nawet nieco niższy, niż średni w Unii Europejskiej (w roku 2016 1.6, a w roku 2017 – 1,59), chociaż warto odnotować, że w UE ani jedno państwo nie zbliżyło się do wskaźnika zapewniającego reprodukcję prostą. Co więcej, pierwsze dziecko w UE przychodzi na świat średnio z 29-letniej matki (w 2013 roku – z 28-letniej). Niższy od Polski wskaźnik dzietności ma tylko 12 państw i krajów świata. Według danych z roku 2014 są to Słowenia, Rumunia, Ukraina, Montserrat, Litwa, Bośnia, Wyspy Dziewicze, Korea Południowa, Hongkong, Tajwan, Makau i Singapur (0,8). Najwyższy zaś miał Niger – 6,89. Na tym tle lepiej rozumiemy, dlaczego tak zwani „uchodźcy” z Afryki i Azji szturmują Europę, a nie odwrotnie – chociaż w epoce Wielkich Odkryć, a i później, było odwrotnie. Ale wtedy Europa była chrześcijańska i chociaż mieszkali w niej sodomici i gomoryci, to przecież zachowywali się skromnie, a w każdym razie – skromniej, niż dzisiaj, kiedy to obnoszą się ze swoimi zboczeniami, jakby to był jakiś powód do dumy.

Rodzina i jej funkcje

Dzieci, jak wiadomo, rodzą się w rodzinie, to znaczy – przeważnie w rodzinie, chociaż bywają też tak zwane „dzieci naturalne” – a w każdym razie tak je nazywają wymowni Francuzi, którzy – co warto na marginesie odnotować – mają też tzw. „naturalne przyjaciółki”. Zatem rodzina pełni funkcję rozrodczą – co znajduje wyraz m.in. w formule katolickiego ślubu, kiedy to kapłan odbiera od nowożeńców przyrzeczenie, że „przyjmą i po katolicku wychowają potomstwo, którym Bóg ich obdarzy”. Na podobny stanowisku stoi – jak dotąd – również ustawodawstwo świeckie, chociaż państwa szturmowane są przez sodomitów domagających się „równości małżeńskiej” to znaczy – zrównania pod względem prawnym małżeństw z umowami sodomitów o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych. Różnica bowiem między jednym a drugim związkiem jest istotna, właśnie z powodu potomstwa, wobec którego małżonkowie zaciągają poważne i egzekwowane przez prawo zobowiązania, podczas gdy w parach jednopłciowych z natury rzeczy żadne potomstwo pojawić się nie może, a zatem – również wspomniane obowiązki. Zatem postulat „równości małżeńskiej” jest nie tylko głupi, ale i bezczelny, bo niby jaki państwo miałoby interes w podwyższaniu statusu prawnego obywatela tylko z powodu osobliwej formy zaspokajania przezeń popędu płciowego?

Ale funkcja rozrodcza nie jest jedyną funkcją rodziny. Spełnia też ona – a ściśle – spełniała – również funkcję ekonomiczną. W rodzinie z pokolenia na pokolenie gromadzony był majątek, a rodzące się dzieci były przez rodziców traktowane również jako inwestycja we własną przyszłość. Byt ludzi w starszym wieku zależał bowiem ściśle od tego, czy – po pierwsze – mieli dzieci, po drugie – jakich umiejętności społecznie przydatnych te dzieci się nauczyły i po trzecie – czy zostały wychowane w duchu odpowiedzialności, czy nie. Toteż ludzie na ogół przywiązywali wielką wagę do tych wszystkich spraw, dzięki czemu społeczności się rozrastały a przy okazji – umacniała się cywilizacja. Niestety od drugiej połowy wieku XIX ta ekonomiczna funkcja rodziny zaczyna podlegać przyspieszonej erozji, spowodowanej przez coraz szerzej wprowadzane przymusowe ubezpieczenia społeczne.

Przymus hazardu

Czym są ubezpieczenia? To rodzaj hazardu. Jeśli dajmy na to, zawieram z ubezpieczalnią umowę ubezpieczenia następstw nieszczęśliwych wypadków, to zakładam się z ubezpieczalnią, ze złamię sobie rękę, a ubezpieczalnia – że jej sobie nie złamię. Jak złamałem, no to wygrałem, a jeśli nie, to wygrała ubezpieczalnia, bo wzięła ode mnie pieniądze i nic w zamian mi nie dała. Ubezpieczenia społeczne też są rodzajem hazardu; zakładamy się z ubezpieczalnią, że będziemy żyli długo, podczas gdy ubezpieczalnia zakłada się z nami, że będziemy żyli krótko. Jeśli żyjemy długo, to wygraliśmy, a w każdym razie tak nam się wydaje, podczas gdy jeśli żyjemy krótko, to wygrała ubezpieczalnia. Warto na marginesie zwrócić uwagę, że ubezpieczalnie są na ogół państwowe, a państwa ma bardzo wiele sposobów, by swój cel osiągnąć i wcale nie musi nas o wszystkim informować.

W tym hazardzie nie ma nic złego jeśli jest dobrowolny. Jednak tak nie jest i coraz więcej ubezpieczeń, a zwłaszcza – ubezpieczenia społeczne – mają charakter przymusowy. Dlaczego? Wyobraźmy sobie rozmowę ubezpieczalni społecznej z ubezpieczanym. Ubezpieczalnia przykłada mu do głowy pistolet i surowo oznajmia, że ponieważ zaczął uzyskiwać dochody, to połowę musi jej oddać. Delikwent widzi, że to nie żarty, ale zdobywa się na odwagę i pyta, co w zamian za to dostanie. W odpowiedzi słyszy, że „kiedyś coś panu damy”. „Kiedyś” – bo przecież Sejm może w każdej chwili zmienić wiek emerytalny – i właśnie niedawno to zrobił i to dwukrotnie. „Coś” – bo tenże Sejm może zmienić sposób naliczania emerytur i chyba się do tego zabiera. Zatem uczciwa odpowiedź mogłaby wyglądać tylko tak: „kiedyś” i „coś”. Źaden normalny człowiek takiej umowy by nie podpisał, gdyby była dobrowolna – toteż ubezpieczenia społeczne są przymusowe.

Funkcja ekonomiczna podważona

Powszechne i przymusowe ubezpieczenia społeczne zapoczątkowały erozję ekonomicznej funkcjo rodziny. Dzieci przestały być traktowane jako inwestycja, a zaczęły być traktowane jako obciążenie. Laureat nagrody Nobla z Ekonomii w roku 1992 Gary Stanley Becker w książce „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” udokumentował spostrzeżenie, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli nie robią tego świadomie. Skoro tedy ubezpieczenia społeczne rozerwały związek między sytuacją ludzi starszych, która zależała od wysokości emerytury, a nie od posiadania dzieci, ich wykształcenia i wychowania, to ludzie zaczęli uciekać od posiadania dzieci tym chętniej, że państwo, zainteresowane by jak najwięcej pieniędzy wpływało do systemu ubezpieczeniowego, a nie było „marnotrawione” na wychowanie dzieci, nie tylko rozpętało w tym kierunku propagandę, ale i wyszło naprzeciw tej niechęci, udostępniając środki antykoncepcyjne i legalizując aborcję. W rezultacie rozpoczął się spadek dzietności kobiet, a dodatkową przesłanką do tego stała się osobliwa filozofia, jakoby życie w podeszłym wieku było ważniejsze i to znacznie, od życia tu i teraz. Tylko na tym gruncie można zrozumieć sytuację, w której państwo, zmusza młodych ludzi do odprowadzania polowy swoich dochodów na poczet przyszłej emerytury w sytuacji, gdy pieniądze są im potrzebne nie kiedyś, tylko właśnie teraz, kiedy chcą założyć rodzinę, kiedy potrzebują jakiegoś mieszkania, kiedy pojawią się dzieci, które trzeba będzie wychować i wykształcić. W tej sytuacji trudno się dziwić, że coraz więcej młodych ludzi nie tylko ucieka od dzieci, ale w ogóle nie chce zakładać żadnej własnej rodziny, mieszkając w nieskończoność z rodzicami, a często – również żyjąc na ich koszt. Tymczasem na skutek spadku dzietności, sam system ubezpieczeń staje się niewydolny i o ile w latach 60-tych ubiegłego wieku na jednego beneficjenta przypadało siedmiu wpłacających, to obecnie – już niecałych dwóch. W tej sytuacji nawet podatek na emerytury w wysokości połowy dochodów nie jest w stanie podołać zobowiązaniom i jeśli obciążenia z tego tytułu będą rosły – a jakże inaczej? – to w katolickim de nomine społeczeństwie pojawi się przyzwolenie na cichą legalizację „eutanazji”, czyli zaprzestania leczenia ludzi starych.

To nie kryzys, to rezultat

Jak widzimy, związek między przymusowymi ubezpieczeniami społecznymi, a sytuacją demograficzną społeczeństw europejskich aż bije w oczy, a dodatkową przesłanką, która ten związek potwierdza, jest okoliczność, że w krajach, w których systemów przymusowych ubezpieczeń społecznych nie ma, nie ma również kryzysu demograficznego. Przeciwnie – mamy tam do czynienia z demograficzną eksplozją, która oczywiście rodzi wiele innych problemów – ale przedmiotem naszych rozważań jest znalezienie sposobu zahamowania pogłębiającego się kryzysu demograficznego, a nie sposobu NAPRAWIENIA ŚWIATA. Skoro tedy udało nam się uchwycić związek między pogarszającą się sytuacją demograficzną narodów europejskich, a postępującą erozją ekonomicznej funkcji rodziny, spowodowaną przymusowymi ubezpieczeniami społecznymi, to powinniśmy iść tym tropem dalej. Doprowadza nas on do przekonania, ze trzeba zlikwidować przymus ubezpieczeń społecznych, bo tylko wtedy pojawi się szansa na przywrócenie rodzinie wszystkich jej funkcji, z ekonomiczną na czele.

Sprawy zaszły tak daleko, że nie ma już rozwiązań dobrych, zatem i to, które poniżej przedstawię, też jest złe, ale ma tę zaletę, że inne są jeszcze gorsze. Chodzi o to, by np. z dniem 1 stycznia 2023 roku zlikwidować przymus ubezpieczeń społecznych. Byłyby one nadal możliwe, ale już tylko na zasadzie dobrowolności. Co by się wtedy stało? Ano, do systemu przestałyby napływać pieniądze konfiskowane obywatelom pod pozorem „składki na ubezpieczenie społeczne”. Tymczasem wobec milionów ludzi państwo w latach wcześniejszych zaciągnęło zobowiązania, więc nie może ich teraz okraść. No dobrze, ale z jakich środków te zobowiązania pokrywać? Toteż tego samego dnia, kiedy zniesiony byłby przymus ubezpieczeń społecznych, trzeba by wprowadzić podatek celowy na emerytury i renty. Ten podatek w pierwszych latach byłby co najmniej tak wysoki, jak „składka”, a w porywach – nawet większy – ale generalnie miałby tendencję malejącą i po 40 latach można by już ten mikroskopijny podatek zlikwidować i w ten sposób uwolnić się od przyczyny demograficznej zapaści, niezależnie od innych przedsięwzięć, które można by w tym celu w tak zwanym „międzyczasie” podejmować. Wada tego rozwiązania jest taka, że dwa pokolenia obywateli – a zwłaszcza to pierwsze, bo dla drugiego nie byłoby to już dotkliwie odczuwalne – zostałyby obciążone nieekwiwalentnym świadczeniem i to bez swojej winy, bo ci ludzie tę sytuację zastali. Jeśli jednak tego nie zrobimy, to będziemy mieli do czynienia z podatkiem ROSNĄCYM, przeciwko któremu młodzi ludzie z pewnością się zbuntują, ze wszystkimi tego konsekwencjami, również natury moralnej.

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł    Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    11 października 2019

Za: michalkiewicz.pl | http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4562

Skip to content