Aktualizacja strony została wstrzymana

O pożytkach z ludobójstwa – Stanisław Michalkiewicz

Minęła 76 rocznica kulminacyjnego momentu ludobójstwa, jakiego Ukraińska Powstańcza Armia dopuściła się na ludności polskiej Wołynia i szerzej – Małopolski Wschodniej. Było ono wykonaniem planu depolonizacji tamtych terenów, które miały wejść w skład państwa ukraińskiego, jakie tamtejsi nacjonaliści zamierzali utworzyć. Do tej pory bowiem Ukraina nie istniała, jako państwo niepodległe, chociaż trafiały się momenty, gdy wydawało się to w zasięgu ręki. Przypominam o tym wyznawcom ahistorycznej doktryny Jerzego Giedroycia, według której nie może być niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy. Polska przez stulecia była nie tylko państwem niepodległym, ale również – europejskim mocarstwem nie dzięki niepodległej Ukrainie, ale między innymi właśnie dlatego, że żadnej niepodległej Ukrainy nie było. O ile za komuny doktryna Giedroycia miała sens o tyle, że warunkiem niepodległości Ukrainy był upadek ZSRS, to dzisiaj polityczne jej konsekwencje sprowadzają się do tego, że postępowania kolejnych rządów polskich wobec Ukrainy nie można nawet nazwać polityką. Polityce bowiem musi przyświecać jakiś cel, który politykujące państwo chce osiągnąć – a tymczasem postępowanie kolejnych polskich rządów wobec Ukrainy polega na żyrowaniu w ciemno i z góry wszystkiego, co zrobi rząd w Kijowie. W następstwie tego politycy ukraińscy znakomicie opanowali sztukę obcinania kuponów z prezentowania Ukrainy na zewnątrz, jako państwa specjalnej troski, któremu lepiej się nie sprzeciwiać, podobnie jak lepiej nie sprzeciwiać się słabemu na umyśle dziecku, bo albo sobie samemu zrobi coś złego, albo na przykład – podpali dom.

W odróżnieniu od nacjonalizmu polskiego, który był i jest poczciwy, nacjonalizm ukraiński od początku miał cechy demoniczne, bo od samego początku ukształtował się jako skrajny szowinizm. Różnicę między nacjonalizmem „zwyczajnym” a szowinizmem najlepiej zilustrować przez odwołanie się do stosunków rodzinnych. O ile nacjonalizm zwyczajny można porównać do postawy ojca rodziny, który uważa, że w pierwszej kolejności powinien troszczyć się o własne dzieci, a dopiero potem – o cudze, to szowinizm polegałby na tym, że ten ojciec, w trosce o zapewnienie własnym dzieciom lepszego startu życiowego, zacząłby cudze dzieci mordować. I nacjonalizm ukraiński od samego początku, kiedy Dymitr Doncow położył jego fundamenty ideologiczne, taki właśnie był. Nie tylko zresztą w stosunku do dzieci „cudzych” to znaczy – do przedstawicieli narodowości innych, niż ukraińska – ale również w stosunku do samych Ukraińców. Według Doncowa bowiem społeczeństwo ukraińskie dzieliło się na „elitę” i „czerń”. Ta „czerń” powinna podporządkować się „elicie” bez zastrzeżeń, bo w przeciwnym razie zostałaby poddana eksterminacji. W praktyce sprowadzało się to do terroryzowania „czerni” przez „elitę”, która dostarczała sobie pozoru moralnego uzasadnienia tego terroru budowaniem niepodległego, czystego etnicznie państwa ukraińskiego. Ponieważ część przyszłego ukraińskiego terytorium była od wieków zamieszkała między innymi przez Polaków, trzeba było w pierwszej kolejności eksterminować najpierw ich – w czym skupionej w UPA „elicie” miała pomagać „czerń”. W rezultacie doszło do masowego ludobójstwa Polaków, podczas którego UPA i „czerń” dopuszczały się okrucieństw, na które nawet w porywach nie zdobywali się podczas II wojny Niemcy.

Przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie stoi gaz upamiętniający zamach na Franza Kutscherę, który był dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski. Kutschera zasłynął między innymi z urządzania ulicznych egzekucji, które miały zastraszyć ludność polską i wybić jej z głowy wszelką myśl o oporze. Z wyroku sądu podziemnego Kutschera został zastrzelony w wyniku precyzyjnie zaplanowanego zamachu, a jego następca zachowywał się już w sposób umiarkowany – oczywiście jak na hitlerowca. Okazuje się, ze Polskie Państwo Podziemne mogło karać nie tylko gestapowskich konfidentów, ale i niemieckich dygnitarzy. Niestety nie wszędzie i nie każdego – bo w przypadku rzezi wołyńskiej tamtejsi Polacy nie tylko zostali pozostawieni bez żadnej ochrony, ale nawet pozbawieni tych możliwości, jakie istniały.

Wspomina o tym w swoich pamiętnikach Adam hrabia Ronikier, który podczas okupacji był prezesem jednej z dwóch polskich instytucji, jakie oficjalnie działały w Generalnej Guberni. Pierwszą był Polski Czerwony Krzyż, któremu przewodziła Maria hrabina Tarnowska, a drugą – Rada Główna opiekuńcza, której prezesem był właśnie Adam Ronikier. Ponieważ Rzesza była państwem socjalistycznym, to i w budżecie Generalnego Gubernatorstwa, tworzonym z podatków pobieranych od ludności okupowanej, była pozycja „pomoc społeczna”. Adam Ronikier podejmował tedy próby, by „rząd GG” przekazywał przynajmniej część tych pieniędzy RGO, która wydawała 2,5 mln posiłków dziennie, a środki na to czepała wyłącznie z ofiarności polskiego społeczeństwa. Z tej racji bywał na Wawelu, gdzie urzędował nie tylko Hans Frank, ale i jego pomocnicy i niekiedy odcinał się Niemcom. Na przykład któregoś dnia, w większym gronie, jeden z nich powiedział, że oto właśnie zdobyli dokumenty świadczące o niemieckim charakterze Krakowa. Okazało się, źe krakowski Kościół Mariacki został ufundowany przez „niemiecką społeczność miasta Krakowa”. Ronikier odparł, że miło mu słyszeć, iż niemiecka społeczność miasta Krakowa ufundowała taki piękny kościół – ale dlaczego właściwie Kraków miałby z tego tytułu być niemieckim miastem? – Moja rodzina – wyjaśnił – ufundowała w Rzymie kościół św. Stanisława, ale nigdy nie przyszłoby nam do głowy, by z tego powodu Rzym nazywać miastem polskim! Nawet Niemcy się śmiali.

Kiedy po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej front przesunął się na wschód, do Generalnego Gubernatorstwa została przyłączona Małopolska Wschodnia, toteż RGO pozakładała tam wszędzie swoje placówki i była doskonale poinformowana o sytuacji. Już w 1942 roku Adam Ronikier miał wiadomości, że Ukraińcy szykują się do rozprawy z tamtejszą ludnością polską i żeby zapewnić jej jakąś ochronę, wyjednał u lokalnych niemieckich komendantów, żeby każdej polskiej wsi przydzielili po 5 karabinów z amunicją. Kiedy broń zaczęła docierać do polskich wsi, UPA takich uzbrojonych miejscowości nie atakowała. Wydawało się, że zagrożenie zostało odsunięte, ale Delegatura Rządu na Kraj oraz Komenda Główna AK nie tylko kategorycznie zażądały przerwania tej akcji, ale również – zwrócenia broni już dostarczonej. I Ronikier, będąc lojalny wobec władz Rzeczypospolitej zastosował się do tych poleceń. W rezultacie polska ludność została pozbawiona jakiejkolwiek ochrony i wydana na pastwę okrutnego wroga.

Okazuje się, że dzisiejsza kapitulancka polityka ma już swoją tradycję, więc trudno się dziwić, ze pan prezydent Andrzej Duda, który, nawiasem mówiąc, przekazał Ukrainie od Polski miliard euro, składając wieniec przed pomnikiem Rzezi Wołyńskiej w Warszawie, ustawionym może nie w krzakach, ale w miejscu sprawiającym wrażenie zakonspirowanego, powiedział, że „warunkiem upamiętnienia (ofiar – SM) jest to, żeby strona ukraińska zgodziła się na przeprowadzenie ekshumacji”. No a jak się nie zgodzi, to co – nie będziemy, nie ośmielimy się upamiętniać? Okazuje się, że pan prezydent Duda jest nieśmiały nie tylko w stosunku do prezydenta Trumpa i bez jego pozwolenia nie porusza żadnego tematu, a zwłaszcza – ustawy nr 447 JUST – ale również wobec Ukraińców.

Tymczasem rzeź wołyńska pokazuje, że zbrodnia popłaca. UPA wymordowała większość ludności polskiej na tamtych terenach, a jej polityczni następcy wcielili część dawnego terytorium Rzeczypospolitej do terytorium Ukrainy. Zatem Ukraina zrealizowała cel polityczny, jaki postawili sobie banderowcy, więc nic dziwnego, że ich tak honoruje.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    18 lipca 2019

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4510

Skip to content