Aktualizacja strony została wstrzymana

Na Titanicu orkiestra rżnie – Stanisław Michalkiewicz

Bierze się do tego celu tęgiego starego pryka, sadza się go na fotelu i…” – tak Tadeusz Boy-Źeleński przedstawiał receptę na jubileusz. Od tamtej pory mięło sto lat, a przez ten czas zdążyli nas przecwelować rozmaici społeczni inżynierowie; sanacja, Hitler, Stalin i stalinkowie drobniejszego płazu, aż wreszcie przyszła kolej na demokracje kierowaną. Oczywiście kierowaną przez razwiedkę, bo wiadomo, że w demokracji, jak to w demokracji – pełny spontan i odlot, ale ktoś przecież musi tym kierować. Dlatego właśnie w Eurosojuzie, gdzie właśnie zakończyły się wybory figurantów do tak zwanego Parlamentu Europejskiego (piszę, bom smutny i sam pełen winy, jako że przed kilkoma laty dałem się namówić na to błazeństwo, czego się do dzisiaj wstydzę, czego serdecznie żałuję i obiecuję poprawę: nigdy więcej!) każdemu narodowi wyznaczone zostały role. Jakoś gdy przeprowadzano u nas referendum w sprawie Anschlussu byłem w Paryżu, gdzie objaśniałem pewnemu dystyngowanemu panu przyczyny, dla których wielu Polaków odnosi się do Anschlussu z rezerwą. Zwróciłem przede wszystkim uwagę na nie załatwione remanenty wojenne z Niemcami, które niewątpliwie wykorzystają swoja pozycję politycznego kierownika Unii Europejskiej i naszą słabość do przeforsowania swoich względem nas planów. Mój Francuz zafrasował się nieco: to jest problem, to jest nawet bardzo poważny problem, ale – i tu uniósł palec w mentorskim geście – Polska chyba rozumie, że Unia Europejska musi się rozszerzać? – Skoro musi, panie markizie, skoro taki jest rozkaz, to oczywiście rozumiemy – odpowiedziałem – ale widzę, że w Unii Europejskiej każdy będzie robił to, co najlepiej potrafi. – Co pan przez to rozumie? – zapytał mój rozmówca. – To, że Francja będzie upajać się chwałą, Niemcy będą rządzić, a Polska będzie się poświęcać. Francuz roześmiał się, ale nie zaprzeczył.

4 czerwca, kiedy to „dzicz pogańska” („jubiluje dzicz pogańska, megafony ryczą z mieszkań…”) inaugurowała nową, świecką tradycję w postaci jubileuszu „obalenia komunizmu”, uczestniczyłem w konferencji, podczas której referat wygłaszała m.in. pani dr Barbara Fedyszak-Radziejowska. Położyła nacisk na to, że naród polski poddawany jest rozmaitym socjotechnikom, które generalnie mają na celu obniżenie mu poziomu samooceny. Tymczasem gdy się komuś obniży poziom samooceny, to „można zeń wszystko zrobić i w każdą formę ulepić” – twierdziła pani doktor. Dlatego nie szczędziła pełnych goryczy słów wobec tych publicystów, którzy wprawdzie dobrze chcą, ale mimowolnie w tej socjotechnice biorą udział, posypując solą rzeczywiste, czy urojone wady „polactwa”. Coś w tym jest na rzeczy, bo pamiętam, jak prymas Wyszyński mówił kiedyś Stefanowi Kisielewskiemu, iż polski naród jest tak ciężko poraniony, że jego rany należałoby raczej lizać niż rozdrapywać. Może i tak, ale najwyraźniej nikomu nie chce się tego robić. Każdy woli lizać co innego, jakieś smaczniejsze rzeczy, niechby nawet i przez szybkę telewizora. Przewidział to poeta, pisząc jeszcze przed wojną, że „nie hymnów trzeba tym, którzy w zżartej piersi, pod brudną koszulą, czcze serca noszą krzycząc za kawałkiem chleba, a biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”. Więc kiedy tak orkiestra gra, całe stada samozwańczych konsyliarzów polskiego narodu, różne Aliny Całe i pozostałe „baby koszmarne migowe i inne” w rodzaju pani posłanki Senyszyn, co to w każdą narodową ranę zdążyła nawet złożyć skrzek, w towarzystwie różnych zasrańców z „organizacji pozarządowych”, wytykają nam zbrodnie całego świata, dźgając nieubłaganymi palcami w chore z nienawiści oczy. Tymczasem państwo szlachta pięknie się bawią; za kordonami umundurowanych drabów obalają komunizmy, żrą na koszt Rzeczypospolitej i piją sobie z dzióbków.

Więc kiedy piastująca w Polsce zewnętrzne znamiona władzy szlachta-gołota tak pięknie się bawi, ościenne państwa poważne najwyraźniej realizują scenariusz zaprojektowany chyba jeszcze pod koniec lat 80-tych. Wtedy nie bardzo potrafiliśmy zrozumieć, co oznacza sowiecki postulat, by między zjednoczonymi Niemcami a Związkiem Radzieckim została ustanowiona strefa buforowa, ale dzisiaj wszystko wydaje się jasne, że brakuje tylko, żeby narysować obrazek. Strategiczne partnerstwo to nie żarty, zwłaszcza, gdy wszystkie poczynania najwyraźniej koordynują pierwszorzędni fachowcy. Więc najpierw pani Eryka Steinbach staje się niemal niemiecką narodową relikwią, która – w odróżnieniu od pani Anieli, której na tym etapie jeszcze nie wypada – mówi, co wszyscy myślą. Nasze bezradne, amatorskie pohukiwania przekonują, że można przejść do następnego etapu polityki historycznej. I wpływowy tygodnik wymierza sprawiedliwość, rozkładając odpowiedzialność proporcjonalnie, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami „światowej sławy historyka”. Odzywają się żydowskie pudła rezonansowe, przechodząc od oskarżeń o „bierność” do oskarżeń o „współudział” – a wkrótce w Izraelu daje głos towarzystwo z udziałem b. ambasadora tego kraju w Polsce, pana Pelenga, domagające się „miliardów dolarów” za mienie Żydów którzy nie pozostawili spadkobierców. Nawiasem mówiąc, to znakomita ilustracja odmienności cywilizacyjnej – że cywilizacja żydowska nigdy nie przezwyciężyła anarchonicznego, plemiennego sposobu pojmowania stosunków własnościowych, który w cywilizacji łacińskiej został przezwyciężony jeszcze w głębokiej starożytności. Więc pan Peleng dokazuje na całego, dzięki czemu możemy się przekonać, do czego prowadzi ustępliwość i pobłażliwość wobec szantażystów. W tej sytuacji byłoby dziwne, gdyby nie zabrał głosu strategiczny partner. No i zabrał – dowodząc na stronie Ministerstwa Obrony, że tak naprawdę sprawcą II wojny światowej jest Polska, bo sprzeciwiła się niemieckim żądaniom. Z tego wniosek, żeby następnym niemieckim żądaniom już się nie sprzeciwiać i kiedy zażądają przywrócenia praw dla przesiedleńców, to przywrócić je bez gadania.

To był prawdziwy dar niebios dla naszych mężyków stanu, o których reputację też trzeba zadbać, zwłaszcza tuż przed wyborami. Toteż minister Sikorski, który po deklaracji CDU CSU tylko dziwnym uśmieszkiem pokrywał wewnętrzne pomieszanie, teraz będzie mógł zrobić groźniejsze miny, zwłaszcza, że ruscy szachiści już się od pułkownika Kowaliowa odcięli – i udowodnić, że jednym tupnięciem przywróci Polsce mocarstwową pozycję w Europie. Oczywiście do czasu, bo jak pani Aniela nakaże przejść do kolejnego etapu Anschlussu, to wszyscy będą wykonywać ten rozkaz w podskokach, poganiając opieszałych, że to niby co sobie o nas Europa pomyśli, jeśli dajmy na to, nie ratyfikujemy lizbony, albo nie przywrócimy praw, nie tylko wypędzonym, ale i panu Pelengowi, który już będzie wiedział co z tymi „miliardami dolarów” robić, kiedy ponownie wróci do nas już nie jako ambasador, tylko z ramienia pani Anieli nadzorujący tubylczą administrację na „polskim terytorium etnograficznym”. Oczywiście na Wawelu o tych rzeczach na razie nie rozmawiano, bo jakże mówić o interesach, kiedy tu w mozole tworzy się nowa, świecka tradycja – ale w swoim czasie wszystko to zostanie nam stopniowo objawione.


Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2009-06-12  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.


Skip to content