Aktualizacja strony została wstrzymana

Kompromitacja Władysława Bartoszewskiego

Nawet w „Rzeczpospolitej”, tak bliskiej przez wiele lat Władysławowi Bartoszewskiemu, uznano za prawdziwą kompromitację jego wystąpienie na konwencji PO w Krakowie 29 września 2007 roku. Były minister spraw zagranicznych wystąpił tam z jadowitym atakiem na rząd Jarosława Kaczyńskiego, pełnym bezprzykładnych wręcz oszczerstw i pomówień.

Oto kilka próbek z tego szalonego słowotoku W. Bartoszewskiego, już wiele lat temu z uzasadnieniem nazwanego „ministrem pleciugą”: „Nie wierzcie frustratom czy dewiantom psychicznym, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na Narodzie (�). Kategorycznie wypraszam sobie lżenie Polski przez niekompetentnych członków rządu, niekompetentnych dyplomatołków! (�). Polska potrzebuje rządu, a nie nierządu. Nierząd wprowadził do rządu ruch odnowy moralnej panów Kaczyńskich. Polska potrzebuje rządu szanującego innych ludzi, a nie napęczniałych nienawiścią (�)”.
Eskalując oszczercze inwektywy, Bartoszewski stwierdził, że nie może znieść faktu, iż obecne władze plują w lustro, mówiąc, że większość byłych dyplomatów to agenci obcych mocarstw. Powiedział, iż obecne rządy mają wiele wspólnego z „falandyzacją prawa, dokonywaną przez doradcę Lecha Wałęsy” i nazwał je „działalnością na oba ziobra”. Życzył przy tym Platformie, by zwyciężyła teraz, a nie za kilka lat.
Premier Jarosław Kaczyński, odpowiadając na grubiańską napaść W. Bartoszewskiego, powiedział: „Odrzuciliśmy kłanianie się w pas, jakie stosował pewien polityk, który nas w Krakowie mocno zaatakował”. Słowa premiera niedwuznacznie odnosiły się do rozlicznych zachowań Bartoszewskiego w przeszłości, pełnych pokornego przytakiwania politykom niemieckim i żydowskim. Premier Kaczyński jednak trochę przesadził, używając słów o Bartoszewskim jako „pewnym polityku”. Jakiż z niego polityk, raczej wielki niedołęga na scenie politycznej, dodajmy emerytowana niedołęga!

Obelgi to nie argumenty
Gwałtowne, pełne nienawiści do obecnych prawicowych rządów wystąpienie Bartoszewskiego wywołało bardzo wiele krytycznych komentarzy. Szczególnie wymowny był komentarz redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Pawła Lisickiego w tekście: „Komu zaszkodził profesor Bartoszewski” (1 października 2007 r.). Lisicki pisał m.in.: „Sobota, sądzę, była jednym z najsmutniejszych dni kampanii wyborczej. Słowa Władysława Bartoszewskiego sprawiły mi wyjątkową przykrość. Autokompromitacja autorytetu (�) jest bowiem rzeczą bolesną (�) debata to nie połajanka, awantura czy burda. Debata rządzi się regułami. Nazywając swoich przeciwników politycznych „frustratami”, „psychicznymi dewiantami” czy „dyplomatołkami” Władysław Bartoszewski te reguły złamał. Obelgi to nie argumenty (�). Z wypowiedzi profesora muszą się natomiast najbardziej cieszyć ci pozorni przyjaciele Polski, którzy od dawna opowiadają za granicą, że nasza demokracja chyli się ku upadkowi, że Polacy nie potrafią się sami rządzić, że obecne państwo znajduje się na progu katastrofy, bo przejęli w nim władzę ludzie nieodpowiedzialni. Obelgi Bartoszewskiego, właśnie ze względu na jego międzynarodową pozycję, są prezentem dla wszystkich polityków zainteresowanych osłabieniem roli Polski. A przecież nie wierzę, by profesor tego chciał. Wydaje się, że raczej dał upust swojej niechęci i złości. Tylko obawiam się, że w ten sposób zaszkodził samemu sobie i krajowi, któremu tyle lat służył”.
Rzecz znamienna, że napastliwe słowa Bartoszewskiego zostały przyjęte z pewnym zażenowaniem nawet przez ludzi bliskiej mu opcji. Dysząca niechęcią do PiS, osławiona Monika Olejnik przyznała w „Gazecie Wyborczej” z 1 października 2007 r.: „Można się zastanawiać, czy prof. Bartoszewskiemu przystoją takie słowa”. Szef SLD Wojciech Olejniczak stwierdził, że takie sformułowania mogą być wypowiedziane przez taki autorytet jak prof. Bartoszewski, bo gdyby były wypowiedziane przez kogoś innego, to byłaby „niezła afera”. Rzecz w tym, że Bartoszewski faktycznie już od dawna nie ma żadnego autorytetu wśród ludzi myślących. Nader ostro skomentowali jego warcholskie wręcz wypowiedzi liczni internauci. Jeden z nich nazwał Bartoszewskiego: „najgorszym szefem MSZ po 1945 roku”. Przesadził tym określeniem, bo byli gorsi ministrowie od Bartoszewskiego, zwłaszcza w stalinowskich czasach PRL. Faktem jest jednak, że po 1989 roku nie było ministra spraw zagranicznych gorzej przygotowanego do swej funkcji i bardziej biernego, pomimo częstości i krzykliwości jego wystąpień.

Minister dyletant
2 marca 1995 r. Bartoszewski został przedstawiony przez Wałęsę liderom koalicji SLD – PSL jako jeden z trzech kandydatów (obok Andrzeja Ananicza i Andrzeja Olechowskiego) na ministra spraw zagranicznych. Liderzy koalicji zaproponowali Bartoszewskiego, a Oleksy powiedział, że o tej kandydaturze myślał z prezydentem właściwie równolegle (wywiad dla „Polityki” z 11 marca 1995 r.).
Niekompetentny minister dyletant nieprzypadkowo tak mocno spodobał się postkomunistom. Wiedzieli, że przy jego ministerialnych „umiejętnościach” okaże się doskonale sterowalny dla nich, a na dodatek jeszcze będzie uwiarygodniał rząd postkomunistyczny jako były opozycjonista. Ciekawe, że udział Bartoszewskiego w rządzie Oleksego spotkał się z krytycznymi uwagami nawet ze strony Stefana Niesiołowskiego, tak wyrozumiałego skądinąd wobec osób związanych z Unią Wolności. Zdaniem Niesiołowskiego, przyjmując Bartoszewskiego do rządu, postkomuniści chcieli „uzyskać za wszelką cenę uwiarygodnienie swego mafijnego gabinetu, tych powyciąganych z KC i KW PZPR sekretarzy, towarzyszy szmaciaków”. (Por. „Gazeta Wyborcza” z 15 września 1995 r.).

Pierwszy przepraszał Niemców
Całkowitym fiaskiem zakończyła się wizyta Bartoszewskiego w Niemczech 31 marca 1995 r., podjęta z myślą załatwienia udziału Wałęsy w berlińskich obchodach zakończenia wojny. Pomimo nacisków z Polski, wspieranych przez część parlamentarzystów niemieckich, kanclerz Helmut Kohl odmówił zaproszenia na te obchody prezydenta RP. Zaprosił za to prezydenta Izraela (odmówił przybycia) oraz czołowe osobistości polityczne mocarstw zachodnich. Później Kohl stwierdził, że 8 maja w Berlinie spędził w „godnym Niemiec” towarzystwie. Polakom na otarcie łez zostawiono osobne zaproszenie Bartoszewskiego na uroczyste posiedzenie Bundestagu i Bundesratu w dniu 28 kwietnia 1995 roku. Jak się okazało, to zaproszenie bardzo opłaciło się Niemcom, bo Bartoszewski wystąpił w swym przemówieniu na sesji parlamentu niemieckiego ze słowami przeprosin wobec Niemców za wysiedlenie z Polski. Zaakcentował tragedie wojenne ludności Polski i Niemiec. We wpływowych polskich mediach próbowano przemilczeć lub zanegować fakt tych przeprosin, zafałszowując sens wystąpienia ministra Bartoszewskiego w Bundestagu. Wyraźne zafałszowanie miało miejsce w „Gazecie Wyborczej” z 19 kwietnia 1995 r., gdzie przytoczono bardzo obszerne fragmenty przemówienia Bartoszewskiego w Bundestagu, natomiast całkowicie przemilczano najbardziej ekspiacyjny fragment tego wystąpienia: „(�) Pamiętamy z wielką odwagą sformułowane zdania nieżyjącego już dziś wybitnego polskiego myśliciela i eseisty Jana Józefa Lipskiego, ideowego polskiego socjaldemokraty, który w 1981 roku z goryczą powiedział: „Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem Hitlera, inni biernym przyzwoleniem na jego zbrodnie, jeszcze inni tylko tym, że nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą machiną terroru – w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy – czynem dobrym”. W pełni identyfikuję się z tezami mojego zmarłego przyjaciela Jana Józefa Lipskiego (�)”.
Właśnie ten ekspiacyjny fragment przemówienia Bartoszewskiego, opuszczony w „Gazecie Wyborczej”, został szczególnie uwypuklony w wydanej w Polsce, dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Konrada Adenauera, książce „Przeprosić za wypędzenie?” (Kraków 1997). Starannie przemilczano tam natomiast słowa Bartoszewskiego o wojennych ofiarach Polski.

Zaniżył ofiary polskie, zawyżył żydowskie
Inna sprawa, że to, co powiedział Bartoszewski w Bundestagu na temat polskich ofiar wojny, było niebywale szkodliwe z punktu widzenia polskiej racji stanu. Na użytek zagranicznego, i to niemieckiego odbiorcy, Bartoszewski zaniżył liczbę polskich ofiar wojny z 3 mln do 2 mln, wbrew wydanemu jeszcze rok przedtem w Polsce źródłowemu opracowaniu Głównego Urzędu Statystycznego „Historia Polski w cyfrach” (Warszawa 1994, s. 197), gdzie podano liczbę 3 mln 100 tys. polskich ofiar wojny. Równocześnie minister Bartoszewski zawyżył liczbę polskich Żydów, którzy zginęli podczas wojny. Mówił o około 3 mln zgładzonych polskich Żydach, podczas gdy rok przedtem we wspomnianym źródłowym opracowaniu GUS (s. 197) podano o 200 tys. mniejszą liczbę (2 mln 800 tys. osób). Trudno uznać, że cokolwiek usprawiedliwiało tego typu samowolne manipulowanie liczbami poległych przez polskiego ministra, wbrew źródłowym ustaleniom.
Całkowicie zniweczone zostały nadzieje na ożywienie polskiej polityki wschodniej za czasów szefowania MSZ przez Władysława Bartoszewskiego. W stosunkach z Rosją minister Bartoszewski „godnie” kontynuował „przezornie” bojaźliwą politykę swoich poprzedników: Skubiszewskiego i Olechowskiego. Takie kraje jak Ukraina pozostawały zaś dla szefa MSZ jako wyraźnie niezasługujące na zainteresowanie terra incognita.

Niemądre wystąpienie w Izraelu
W wielce fetującym Bartoszewskiego artykule Anny Bikont „Goj, polski minister, obywatel Izraela” („Gazeta Wyborcza” z 13 maja 1995 r.) czytamy: „Minister Bartoszewski przeleciał przez Izrael jak huragan. Zwiastował polsko-żydowskie pojednanie, przyjaźń, wybaczenie”. W sążnistym artykule pochwalnym p. Bikont zabrakło nawet wzmianki o najbardziej słynnym czy raczej osławionym epizodzie wizyty Bartoszewskiego w Izraelu wiosną 1995 roku. To jest o jego ówczesnym tak kompromitującym wyskoku jako ministra III RP z masochistycznym biciem się w piersi za rzekomy „antysemityzm” „polskich ciemniaków” na prowincji. Bartoszewski powiedział dosłownie: „Dzisiejsi studenci będą za dziesięć czy piętnaście lat posłami, ministrami, dyrektorami i oni będą określać życie polskie, a nie ta ciemnota, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie. Ci nie będą odgrywać roli bezpośredniej w życiu politycznym, a studenci będą odgrywali tę rolę. Ja patrzę na to realistycznie”. (Cyt. za T. Kosobudzki „MSZ od A do Z”, Warszawa 1997, s. 36).
Ta wypowiedź Bartoszewskiego była rzeczą wręcz niedopuszczalną przez jakiekolwiek dobre obyczaje w życiu publicznym. Minister spraw zagranicznych III RP, urzędujący polski minister, publicznie skrytykował własny naród w obcym kraju. Zdumiewał fakt, że polski minister spraw zagranicznych w Izraelu zdobył się tylko na biczowanie w polskie piersi, a ani słowem nie wspomniał o różnych haniebnych przejawach antypolonizmu w Izraelu. I to wyrażanych nie tam gdzieś na zapadłej prowincji, ale w stolicy Izraela przez jego szowinistycznych, antypolsko nastawionych premierów: Begina i Szamira (o Polakach jako tych, którzy wyssali antysemityzm z mlekiem matki, etc.) czy fanatycznie antypolskiego głównego rabina Izraela Meira Lau.
Dodajmy, że podczas tegoż niefortunnego pobytu w Izraelu, gdy Bartoszewski „przeleciał jak huragan” przez ten kraj, szanowny minister spraw zagranicznych zdążył popełnić jeszcze jedną gafę. Usiłując, zgodnie ze swym zwyczajem, jak najmocniej przypochlebić się swym aktualnym interlokutorom, Bartoszewski przyobiecał w Izraelu „zwrot majątku, który należał przed wojną do Żydów” (Wg T. Kosobudzkiego, op. cit., s. 36). Do składania takich obietnic nie miał żadnego upoważnienia ani ze strony władz polskich, ani tym bardziej polskiego Sejmu!

Nagrodzony medalem ku czci polakożercy
Jak wytłumaczyć fakt, że Bartoszewski w swej wciąż nienasyconej pogoni za dowodami uznania z zagranicy (ordery, nagrody etc.) posunął się nawet do przyjęcia medalu upamiętniającego zasługi najgorszego niemieckiego polakożercy lat 20. XX wieku, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929 Gustawa Stresemanna. Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fisher na łamach „Gazety Wyborczej” z 6-7 maja 2000 r.: „Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1928 r. nie akceptował (�) wszelkie starania Francji o „wschodnie Locarno” udało się Stresemannowi zniweczyć. Polska straciła również najwięcej i to właśnie było celem stresemannowskiej polityki”. Fischer pisał również o na wskroś rewizjonistycznym programie Stresemanna, który dążył do zmiany granic wschodnich Niemiec na szkodę Polski. Jego celem było m.in. odzyskanie Gdańska dla Niemiec, przejęcie przez Niemcy „polskiego korytarza” i przesunięcie na korzyść Niemiec granicy z Polską na Górnym Śląsku. Jak z tego wynika, nawet Hitler w 1939 r. miał „skromniejsze” od Stresemanna żądania pod adresem Polski. Nie domagał się zmiany na naszą niekorzyść granicy na Śląsku. Jak widać, to wszystko nie przeszkodziło Bartoszewskiemu w przyjęciu w grudniu 1996 r. złotego medalu ku czci zajadłego antypolskiego rewizjonisty. Wręczył mu go uroczyście w Moguncji sam minister spraw zagranicznych RFN Klaus Kinkiel (Por. „Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla 15 listopada 1996 r. w Moguncji z okazji wręczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna”, „Gazeta Wyborcza” z 5 grudnia 1996 r.). Taki splendor! Czy o przyjęciu medalu ku czci takiego polakożercy zdecydowała nieznająca granic pogoń Bartoszewskiego za zaszczytami, czy też typowa w jego przypadku ignorancja polityka bez wyższych studiów, choć nader chętnie tytułującego się jako profesor! Być może Bartoszewski, zajmujący się przedtem w swych pracach głównie historią po 1939 r., rzeczywiście „nie doczytał”, nie poznał faktów o polakożerczych działaniach polityka, którego medalem został uhonorowany. Czy można sobie wyobrazić jednak, że ktoś przyjmujący odznaczenie ku czci jakiejś osoby zaniedbuje poznania podstawowych faktów z jego życia? A w przypadku Stresemanna jego polakożerstwo było cechą podstawową i wręcz przysłowiową.
Skrajny filosemityzm Bartoszewskiego negatywnie odbijał się – kosztem Polaków – na jego zachowaniu w roli przewodniczącego Prezydium Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu. To prezydium „wsławiło się” m.in. podjęciem decyzji o usunięciu krzyży w grudniu 1997 r. z terenu byłego KL Auschwitz-Birkenau. Decyzję podejmowano bez wiedzy członków Rady.

Haniebne milczenie Bartoszewskiego
Po zostaniu kolejny raz ministrem spraw zagranicznych (w rządzie Jerzego Buzka) Bartoszewski skompromitował się absolutną, skrajną wręcz „pasywnością” wobec tak licznych przejawów antypolonizmu za granicą. Jakże symptomatyczne pod tym względem było np. jego zachowanie podczas oficjalnej wizyty w Izraelu. Tak gadatliwy skądinąd minister Bartoszewski nie zdobył się nawet na słowo riposty w izraelskim parlamencie – Knesecie. Milczał w stylu, jak mówi Wałęsa: „ani be, ani me, ani kukuryku!”, gdy w jego obecności rzucano najgorsze kalumnie na Polaków za ich zachowanie w czasie wojny. Wśród rzucających oszczerstwa był nawet wiceprzewodniczący Knesetu Ruby Rivlin z partii Likud, który „uznał Polaków za współodpowiedzialnych za to, co się działo na polskiej ziemi podczas holokaustu”. (Por. R. Frister w korespondencji z Jerozolimy pt. „Trudny dzień w Knesecie”, „Polityka” z 9 grudnia 2000 r.). Rivlin twierdził również, że w zbiorowej i indywidualnej pamięci Żydów „zostało niestety tak wielu Polaków, którzy stali po stronie nazistowskich morderców i nawet uczestniczyli aktywnie w prześladowaniu, upokorzeniu, wygnaniu i na koniec także mordowaniu milionów Żydów. (�), sam fakt, że jakieś państwo było okupowane podczas drugiej wojny światowej, nie zwalnia go to od rachunku sumienia, który powinno zrobić za czyny swoich synów (�). (Cyt. za „Głos” z 9 grudnia 2000 r.).
Ruby Rivlin uważał także, że „Polska musi przejść długą drogę, aby móc spojrzeć prosto w oczy narodowi żydowskiemu”. (Wg R.S. Dybczyński „�I co z tego wynika”, „Głos” z 16 grudnia 2000 r.). Posunął się nawet do zaliczenia Polski „do grona państw rządzonych przez reżimy faszystowskie, jak Chorwacja i Węgry, bądź też kolaborujących z rasistowskimi Niemcami – jak Francja”. (Wg listu ambasadora RP w Izraelu M. Kozłowskiego „Policzek dla milionów Polaków”, „Gazeta Wyborcza” z 22 stycznia 2001 r.).
Polaków zaatakowali także liczni inni posłowie izraelscy. Pytanie, co zrobił w tej sytuacji oficjalny przedstawiciel Polski – minister Bartoszewski? Powinien stanowczo zareagować na antypolskie kalumnie – jako Polak, jako polski minister spraw zagranicznych, jako były więzień obozu koncentracyjnego, jako honorowy obywatel Izraela. Powiedzmy wprost – zachował się fatalnie, bagatelizując całą sprawę, nie wykazując minimum polskiej godności. Według Krystyny Montgomery (tekst „Trochę więcej albo mniej”, „Gazeta Wyborcza” z 29 listopada 2000 r.): Bartoszewski nie chciał komentować wystąpień posłów. „To byłby początek bardzo przykrej dyskusji” – powiedział. A więc na Polaków można publicznie wylewać kubły pomyj w obecności polskiego ministra spraw zagranicznych, a on woli stosować uniki� „Gdzie nasza godność starej daty?” – jak śpiewał Jan Pietrzak.
Niezbyt pomyślna dla Polski okazała się również zorganizowana w kwietniu 2001 r. podróż Bartoszewskiego do USA wspólnie z Włodzimierzem Cimoszewiczem. Głównym celem było wystąpienie w waszyngtońskim Holocaust Memorial Museum. Bartoszewski nie omieszkał przy tej okazji szczególnie wyeksponować swych „męczeńskich” zasług z czasów 7-miesięcznego pobytu w Oświęcimiu, podkreślając, że z tego tytułu sam „wypchany, powinien się znaleźć w muzeum”. (Por. Z. Żmigrodzki „Antypolska peregrynacja”, „Nasza Polska” z 1 maja 2001 r.). Dużo gorzej mówił o własnym kraju i rodakach, gromko bijąc się w piersi za zbrodnię w Jedwabnem i akcentując: „Wierzę w naszego wspólnego Boga. On rzekł: „Sodoma zostanie uratowana, jeśli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych”. W Jedwabnem nie znalazło się. Dziś mówimy o tej zbrodni, jutro może dowiemy się o kolejnych (�). Mojemu małemu krajowi życzę wielkości moralnej”.
Władysław „Szybkomówny”, jak niektórzy nazywają Bartoszewskiego, i tym razem zapłacił za swój nazbyt pospieszny potok słów, wyprzedzający jakiekolwiek racjonalne myślenie. Palnął bowiem stwierdzenie ujawniające całe rozmiary jego zakompleksienia w związku z przynależnością do rzekomo „małej” Polski. Powiedział: „Mojemu małemu krajowi życzę wielkości moralnej”. Ze zdumieniem komentował to „chlapnięcie” Bartoszewskiego prof. Zbigniew Żmigrodzki na łamach „Naszej Polski” z 1 maja 2001 r.: „Można też mieć uzasadnione wątpliwości, o jaki tu „mały kraj”, któremu potrzebna jest „wielkość moralna”, chodzi? Przecież Polska małym krajem nie jest, a przy tym mocno wątpię, sądząc po zachowaniu Ministra, czy uważa on „ten kraj” za swój. Natomiast „wielkości” potrzebuje nadzwyczajnej pilnie państwo Izrael wraz ze wszystkimi swoimi zagranicznymi ośrodkami wpływu”.

Popierając J.T. Grossa
Na tle tak szokującego zobojętnienia Bartoszewskiego dla sprawy zagrożeń antypolonizmu, ba, jego karygodnej jak na ministra spraw zagranicznych RP pasywności w tej kwestii, tym bardziej rzucało się w oczy jego poparcie dla antypolskiego fałszerza i oszczercy Jana Tomasza Grossa. Swego rodzaju skandalem był fakt, że kierowane przez Bartoszewskiego Ministerstwo Spraw Zagranicznych sfinansowało niezwykle tendencyjnie dobrany, głównie progrossowych artykułów, angielski zbiór „Więzi” o Jedwabnem. Sam Bartoszewski niejednokrotnie występował w telewizji i radiu z żądaniami przeproszenia przez Polaków Żydów za mord w Jedwabnem (m.in. w programie I Polskiego Radia 12 marca 2001 r. i w „Monitorze Wiadomości” telewizyjnych 10 lipca 2001 r. – w tym ostatnim programie zadziwiał rozmiarami zacietrzewienia, jednoznacznie akcentując winę Polaków jako narodu).
Znana z gruntownej znajomości polityki niemieckiej dziennikarka „Tygodnika Solidarność” Teresa Kuczyńska tak pisała w numerze z 31 maja 2002 r. „Prostujmy, co skrzywione”: „W zniekształcaniu historii duży jest udział Polaków. Podczas mojego pobytu w Niemczech w czasie Świąt Wielkanocnych wysłuchałam w niemieckiej telewizji wywiadu-rzeki z Władysławem Bartoszewskim, byłym ministrem spraw zagranicznych, autorytetem moralnym. Z właściwą sobie swadą opowiadał Niemcom o swoich przeżyciach wojennych, m.in. pobycie w Oświęcimiu, późniejszej działalności w AK, w ogóle o okupacji w Polsce, o losie Żydów w getcie i ani razu w toku tej opowieści nie padło, że sprawcami zła byli Niemcy. Sprawcami wszystkich okropności, jakie przytoczył, byli naziści bez narodowości. Obawa, by nie urazić Niemców przypomnieniem ich zbrodni, zamazuje historię. Bartoszewski jest w takiej dyplomacji mistrzem (�)”.
Skandaliczną pasywność wobec ofensywy antypolonizmu połączył Bartoszewski z równoczesnymi działaniami godzącymi w najlepszych obrońców dobrego imienia Polski za granicą, od prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala po przywódcę Polonii w Ameryce Południowej Jana Kobylańskiego. Zgodnie z zaleceniami Bartoszewskiego kierowane przezeń służby dyplomatyczne RP w USA próbowały, jak mogły, podważać pozycję prezesa E. Moskala. W listopadzie 2000 r. z kolei Bartoszewski odwołał ze stanowiska polskiego konsula honorowego w Urugwaju, jednego z najwybitniejszych polskich patriotów za granicą, Jana Kobylańskiego – człowieka, który, nawet jak przyznawała „Gazeta Wyborcza” z 14 listopada 2000 r., „jest najbardziej znaną postacią Polonii w Ameryce Południowej”. Głównym powodem odwołania Kobylańskiego przez Bartoszewskiego stał się list przywódcy Polonii w Ameryce Południowej z wyrazami poparcia dla prezesa E. Moskala.

Czas inwalidów
Dzisiejszy Bartoszewski niewiele ma wspólnego z postawami dawnego Bartoszewskiego z wcześniejszych dziesięcioleci jego życia w dobie wojny, stalinizmu czy gomułkowszczyzny. Wtedy reprezentował własne zdanie i ciężko płacił za niezależność myślenia. Dziś woli koniunkturalizm, oportunizm, przystosowanie się do „kliki” w Polsce i za granicą, czerpiąc z tego bardzo duże splendory i spełniając funkcje, do których nie dorósł kompetencjami. Był przecież chyba jednym z najgorszych ministrów spraw zagranicznych w całej historii krajów Europy Środkowowschodniej! Bartoszewski dał w ostatnim dziesięcioleciu aż nadto wiele dowodów na to, że gotów jest we wszystkim maksymalnie iść na rękę „klice” byłej Unii Wolności z „warszawki” i „krakówka”. Był dla niej wygodny dzięki swemu ogromnemu pragnieniu zaistnienia za wszelką cenę na liczącym się stanowisku w życiu publicznym. Choćby kosztem rezygnacji z dawnych ideałów i wartości, choćby przy poparciu ludzi, którzy te wartości depczą z premedytacją, tak jak Adam Michnik!
Jakże bardzo pasują do postawy Bartoszewskiego smutne słowa wielkiego polskiego myśliciela politycznego Maurycego Mochnackiego, zapisane w jego wspaniałym „Powstaniu narodu polskiego w roku 1830 i 1831”: „Liczyła Polska pod obcym uciskiem wielu męczenników dobrej sprawy. Tych czcił naród jako świętych w dniach swej niewoli; cóż naturalniejszego, że ich potem w rewolucji, uiszczając się z długu wdzięczności, powoływał do głównych urzędów? Lecz nie zawsze poczciwość z talentem w parze chodzą (�). Była to epoka zbyt ciężkiej próby dla dawnych zasług, nie umiejących zrzec się w cichym ustroniu prawa do publicznego zawodu. I drogo nas ta opłata narodowego szacunku kosztowała! Zbyt drogo! Ofiary niesprawiedliwości przeszłego rządu albo tacy, którzy mu w swojej porze groźne czoło stawiać śmieli, byli to zapewne zacni ludzie, ale po większej części schyleni wiekiem albo też własnym niepowodzeniem skołatani, a zatem inwalidzi polityczni (�)”.
Co najgorsze, totalny inwalida czy raczej niedołęga polityczny Bartoszewski nader chętnie daje się wykorzystywać jako parawan do różnych koniunkturalnych wystąpień politycznych: przeciw PiS, przeciw Radiu Maryja, w ramach tzw. Otwartej Rzeczypospolitej (zbiór tropicieli antysemityzmu, etc.). Hojnie jest za to nagradzany. Wytrawny łowca splendorów, jakim jest Bartoszewski, w styczniu 2006 r. został nawet uhonorowany prezesurą Rady Nadzorczej LOT. Miał do tego równie duże kwalifikacje, jak do szefowania MSZ, czyli żadne, ale oczywiście nie przeszkodziło mu to w natychmiastowym chwyceniu się takiej synekury. Za swoją ustępliwość wobec Niemców jest też wciąż nieźle nagradzany i forytowany. Ostatnio z okazji 85-lecia urodzin Niemcy w całości sfinansowali ogromniasty tom ku czci Bartoszewskiego: zrobił to rząd niemiecki i Fundacja Adenauera. Niedługo zapewne przeczytamy o kolejnej nagrodzie dla Bartoszewskiego – za jego pełne nienawistnictwa wystąpienie na konwencji PO w Krakowie.


Prof. Jerzy Robert Nowak

 

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 6-7 października 2007, Nr 234 (2947)


Skip to content