Aktualizacja strony została wstrzymana

Bądźmy gotowi! – ks. Karol Stehlin FSSPX

Drodzy Czytelnicy!

W ostatnich tygodniach coraz częściej docierają do nas wypowiedzi: „Msza trydencka wraca!”, „Rzym wraca do Tradycji!”, albo: „Koniec walki, teraz czas pojednania!”. Jeśli rzeczywiście nastąpi to, czego zapowiedzi wydają się jednoznaczne, a mianowicie, jeśli po prawie czterdziestu latach wygnania, a nawet wyklęcia, Msza Wszechczasów otrzyma znowu swoje prawo istnienia w Kościele, to niewątpliwie będzie to bardzo ważny znak pewnego wymodlonego przez wielu przełomu. Zapowiada się, że tak ważne źródło Bożych łask będzie znowu wszędzie dostępne, przynajmniej teoretycznie (oby też i w praktyce!, choć w to mocno wątpimy).

Tradycyjny ryt Mszy św. ma swoją wewnętrzną dynamikę. Tradycyjny ryt jest teocentryczny, ukazuje prawdę o Bogu — początku i celu wszystkiego. Ukazuje też prawdę o człowieku, który jest jedynie grzesznikiem. Bez krwi Chrystusa nic nie uchroniłoby go od sprawiedliwej kary — wiecznego potępienia. Celem życia doczesnego jest szczęśliwość wiekuista w niebie, a droga do nieba wiedzie szlakiem duchowej walki przeciw szatanowi, grzechowi, pokusom i namiętnościom. Naszymi pomocnikami w tej drodze są Najświętsza Maryja Panna, aniołowie, święci. Pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem jest kapłaństwo Chrystusa obecne i działające w Jego kapłanach. Centrum życia katolickiego jest Kalwaria, ofiara krzyża i posłuszeństwo Bogu do ostatniej chwili życia na wzór Chrystusa, który był posłuszny Ojcu aż do śmierci krzyżowej. Wszystkie te prawdy są obecne, wyraźnie i w sposób pozbawiony błędu czy wieloznaczności, w tradycyjnym rycie Mszy św. Dlatego dziękujemy całym sercem Panu Bogu za zbliżające się — jak się wydaje — szybkimi krokami uwolnienie Mszy św.

Jednak byłoby poważnym błędem sądzić, że wraz z uwolnieniem tradycyjnej Mszy św. automatycznie kryzys w Kościele zostanie przezwyciężony. Nie łudźmy się. Uwolniona Msza Wszechczasów będzie umieszczona w obecnym pluralizmie skrajnie przeciwnych poglądów jako jedna z opcji. Wierny będzie mógł sobie wybrać: spotkanie Neokatechumenatu, nową Mszę wraz z wszystkimi jej teologicznymi mankamentami, wieczór ekumeniczny lub Mszę Wszechczasów. Takie „towarzystwo” uwłacza tradycyjnej Mszy. Jakie jest źródło takiej sytuacji? Otóż współczesne myślenie wielu hierarchów Kościoła jest pogrążone w cieniu heglizmu. Za tezę, z oporami, ale jednak, uznali wszystkie tradycyjne wartości. Jest to pewien postęp, ponieważ do tej pory były one zupełnie wyrugowane z oficjalnego życia Kościoła. Za antytezę ochoczo uznali wszystkie „osiągnięcia” modernizmu potwierdzone podczas II Soboru Watykańskiego. Za syntezę zaś uznali „pojednanie” obydwu tych stanowisk w jakiejś szeroko pojętej religijnej „różnorodności”. Cały system teologiczny obecnego papieża, jak i jego duchowych mistrzów oraz przyjaciół, balansuje pomiędzy tezą a antytezą na linii syntezy. Dodajmy, że synteza, tak w filozofii Hegla, jak i w wydaniu wielu współczesnych teologów, ma łączyć to, co sprzeczne, przeciwstawne. Cóż to znaczy konkretnie?

Z punktu widzenia logicznego myślenia jest to praktyczne zanegowanie zasady niesprzeczności, czyli abdykacja rozumu. Pomiędzy tym, co sprzeczne, należy dokonać wyboru, sięgając po prawdę, a odrzucając błąd. Jeśli ktoś chce łączyć, syntetyzować prawdę i fałsz, dobro i zło, piękno i brzydotę — to wówczas nie powiększa przestrzeni prawdy, dobra i piękna. Mało tego, nawet nie tworzy jakiejś trzeciej „jakości”. Rzekoma synteza jest w gruncie rzeczy pozorna. Tak naprawdę synteza stanowi tryumf antytezy: zrównanie, przemieszanie prawdy i fałszu skutkuje tryumfem fałszu; dobra i zła — zwycięstwem zła, a piękna i brzydoty — klęską piękna. Błąd, zło i brzydota nie mogą mieć żadnych praw. W przeciwnym razie, niczym drożdże ciasto, przenikną całą rzeczywistość życia ludzkiego. Człowiek próbujący godzić to, co sprzeczne, musi zagłuszyć swój intelekt, bowiem rozum takiej postawy nie toleruje i domaga się wyboru. Cóż wtedy pozostaje człowiekowi? Co wyznacza jego drogę? Emocje, uczucia, sentymenty, instynkty. Dokładnie na takich piaszczystych, lotnych niczym nadmorskie wydmy fundamentach człowiek światowy dziś buduje swe życie.

Z punktu widzenia antropologii jest to tryumf antropocentryzmu i kolejny hołd złożony — niestety nie Panu Bogu, lecz pławiącemu się w subiektywizmie ludzkiemu „ja”. Oto zwolennicy łączenia w syntezę tego, co sprzeczne, uważają, że w ten sposób zadowolą reprezentantów wszystkich stanowisk. Niech każdy znajdzie coś dla siebie, coś, w czym czułby się dobrze. Nie chodzi im o krępującą prawdę (w istocie afirmacja prawdy krępuje, tzn. uniemożliwia akceptację błędu, jest to więc błogosławione skrępowanie). Im chodzi o to, by wszyscy czuli się dobrze, by każde subiektywne „ja” znalazło dla siebie coś przyjemnego. Wartością jest więc nie prawda, lecz wybór sam w sobie i związana z jego dokonaniem satysfakcja, która zresztą ma krótki żywot, ale to jest widoczne dopiero po jakimś czasie i nie dla wszystkich. Oczy niektórych zachodzą zbyt grubym, a przez to nieusuwalnym bielmem. W ten sposób pluralizm opinii staje się normą, a jednoznaczność jest traktowana jako fundamentalizm i fanatyzm. Takie praktyki prostą drogą i w sposób nieunikniony prowadzą do obojętności religijnej i obojętności moralnej. Skoro bowiem nie ma stałych, obiektywnych, obowiązujących wszystkich norm i prawd, to obojętne, w co się wierzy i jak się postępuje. Liczy się tylko to, co przynosi przyjemność. Życie przestaje być służbą ideałom i zasadom, a staje się ślepą i bezmyślną pogonią za tym, co przyjemne, dodajmy: przyjemne na krótką metę.

Jak te rozważania mają się do sprawy uwolnienia Mszy Wszechczasów? Otóż samo jej uwolnienie nie rozwiązuje jeszcze żadnego z problemów Kościoła. Nie jest żadnym końcem, a jedynie początkiem „akcji ratunkowej”, jakiej wymaga Kościół. W pewnych wypadkach niesie z sobą nawet istotne zagrożenie.

Wiele zależy od tych, którzy będą tradycyjną Mszę św. odprawiali. Jeśli będzie dla nich tylko estetycznym przeżyciem albo zaspokojeniem jedynie emocjonalnej potrzeby misterium fascinosum (fascynacji Bożą transcendencją), to wówczas stanie się narzędziem wyżej opisanego heglizmu. Wyobraźmy sobie kapłana, który odprawiając tradycyjną Mszę św., wygłasza na kazaniu pochwałę synkretycznych praktyk z Asyżu — i wiernych, którzy ciesząc się tradycyjną liturgią, połykają doktrynalną truciznę. Takie sytuacje niestety mogą się zdarzać. Wrogowie odnieśliby w ten sposób wielkie zwycięstwo, wykorzystując arcytradycyjny środek do rozpowszechniania najbardziej zgubnych błędów. Dając prawo do odprawiania Mszy Wszechczasów, legalizowaliby w świadomości wielu wiernych takie skandaliczne praktyki, jak posiedzenia Neokatechumenatu, Komunia św. ma rękę czy ekumeniczny synkretyzm. Gdyby miało tak się stać, to lepiej, by Msza Wszechczasów pozostała dalej w katakumbach Kościoła, tam gdzie jest odprawiana z właściwym nastawieniem.

Jeśli natomiast kapłani i wierni będą traktować Mszę Wszechczasów tak, jak ona tego wymaga, z prawdziwą powagą i świadomością posiadania bezcennej perły, to wówczas rzeczywiście szybko zmieni się pogrążone obecnie w kryzysie oblicze Kościoła. Stanie się tak, ponieważ Msza Wszechczasów jest jednoznaczna. Jest lekarstwem na wszelkie duchowe choroby. Stanowi proklamację i tryumf Królestwa umiłowanych Serc Jezusa i Maryi. Jest zwycięskim, frontalnym atakiem na szańce błędów doktrynalnych i uchybień moralnych! Jeśli, po uwolnieniu, kapłani i wierni przylgną do Mszy Wszechczasów i będą ją należycie cenić, to wcześniej czy później uwidoczni się coraz większy rozbrat między wciąż obowiązującym fałszywym ekumenizmem i modernizmem deformującym katolicką prawdę a nauką wszystkich świętych i orzeczeniami nieomylnego Magisterium Kościoła.

Po uwolnieniu tradycyjnej Mszy św. będą też tacy (i kto wie, czy nie będzie ich najwięcej), którzy w ogóle na ten fakt nie zareagują, pozostając całkowicie obojętni. Tym można tylko współczuć, tak jak się współczuje choremu, który z obojętnością patrzy na przyniesione mu lekarstwo. Trzeba się usilnie modlić, by kapłani i wierni chcieli skorzystać z tej szansy, jaką stanowi spodziewane już niebawem uwolnienie Mszy Wszechczasów. Nie da się jej pogodzić z błędami ostatniego soboru. Nie da się jej pojednać z ekumenizmem, wolnością religijną i kolegializmem! Tradycyjna Msza św. wymaga także tradycyjnego nauczania Urzędu Nauczycielskiego Kościoła! Trzeba się modlić, by uwolnienie Mszy Wszechczasów stało się hasłem do ostatecznej duchowej rozprawy z herezją herezji, czyli z modernizmem.

Jaką postawę w tej sytuacji zajmuje Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X? Trudno przewidzieć, jak Rzym będzie nas traktować w najbliższym czasie. Być może rozlegną się głosy: uwolniliśmy Mszę Wszechczasów, a wy co? Nadal widzicie w nauce ostatniego soboru jakieś błędy? Nadal widzicie modernizm tam, gdzie go nie ma? Oskarżą nas o nieustępliwość i zatwardziałość, ponieważ nie idziemy na żaden kompromis i nie chcemy uznać za przywidzenie modernizmu siejącego w Kościele duchowe spustoszenie. Katolicka odwieczna prawda jest wszak jedna i ona jedynie ma prawo istnienia w Kościele. Nawet praktyczne (nie wspominając już o teoretycznym) uznanie doktrynalnego pluralizmu w Kościele nie tylko znaczy złożenie broni i wycofanie się z walki o dobro i prawdę, ale oznacza niestety akceptację zasad wspomnianego wyżej heglizmu, a więc przyczynia się do dalszego niszczenia Kościoła.

Czy za wierność całej katolickiej, integralnie pojętej prawdzie, za niezdolność do zadowolenia się okruchami prawdy, będziemy ukarani? Nie wiem, ale bądźmy gotowi! Czasy wcale nie są lepsze, a ohyda spustoszenia na świętym miejscu nadal zbiera swój plon (np. Komunia na rękę, praktyki ekumeniczne na wszystkich szczeblach, głoszenie herezji na uczelniach katolickich, uwielbienie mistrzów współczesnej apostazji). Nie łudźmy się! Chrystus — Król wszechświata i wszystkich instytucji religijnych, politycznych i społecznych — to nadal w głowach hierarchów bajka nie do zrealizowania! Oni stracili już zapał do walki o powszechny tryumf Chrystusa Króla! Obsadzanie kluczowych stanowisk w Kościele promotorami skrajnego modernizmu również nie wyrokuje dobrze na przyszłość. Niczego dobrego nie należy oczekiwać z ich strony!

Tak więc, pomijając emocje i dystansując się od podgrzewających temperaturę doniesień prasowych, jak dotychczas trwajmy na posterunku. Trwajmy przy właściwych środkach ocalenia, które były, są i będą nadprzyrodzone. Miesiąc listopad ze swoją powagą przez rozważanie o rzeczach ostatecznych pomaga nam myśleć o prawdziwym wymiarze naszego istnienia. Przygotowujmy się do wieczności, nie zwracając zbytnio uwagi na to „pulsowanie” doczesności, ale pragnąc całym sercem ratować naszą duszę i dusze naszych bliźnich. Czy robimy wszystko, co w naszej mocy, na rzecz ratunku dusz? Czy nasze modlitewne szturmy są na tyle zdecydowane, by skłonić Ojca Świętego do położenia kresu kryzysowi w Kościele? Do poświęcenia wraz z biskupami całego świata Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi? Do spełnienia próśb Niepokalanej wyrażonych w La Salette, w Lourdes, w Fatimie? Do jednoznacznego ukazania wiernym trucizny błędu i grzechu?

Módlmy się gorliwiej! Gorliwiej — to znaczy nie tylko więcej, ale także z nieustanną pamięcią o słowach, jakie Matka Boża, nasza dobra Mateńka, wypowiedziała 19 sierpnia 1917 r. w Fatimie: „Módlcie się, módlcie się wiele i czyńcie ofiary za grzeszników, ponieważ wiele dusz idzie do piekła, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił”.

Ks. Karol Stehlin FSSPX

Zawsze Wierni 90 (11/2006)


Skip to content