Aktualizacja strony została wstrzymana

Atak granatnikiem na polski konsulat w Łucku nie był pierwszym tego typu zdarzeniem na Ukrainie

Wcześniej za jeden z ataków z użyciem granatnika zatrzymano m. in. członka batalionu Ajdar, weterana walk w Donbasie.

Atak na polski konsulat do jakiego doszło w nocy z 28 na 29 marca tego roku nie był pierwszym tego typu zdarzenim na Zachodniej Ukrainie.W 2014 roku doszło do ataku na dom mera Lwowa Andrija Sadowego. Wtedy, również w nocy, z 25 na 26 lipca dom został ostrzelany z ręcznego granatnika.

Z kolei w nocy z 23 na 24 lipca 2015 roku doszło do ostrzelania sklepu w pobliżu Mukaczewa na Zakarpaciu. Sprawcy również wtedy użyli ręcznego granatnika przeciwpancernego.

W atakach tych obyło się bez ofiar. Inaczej było w sprawie próby zabójstwa lwowskiego biznesmena Bohdana Kopytko z sierpnia ubiegłego roku. Zamachowcy ostrzelali kolumnę samochodów w której znajdował się przedsiębiorca. W wyniku zamachu śmierć poniosło trzech ochroniarzy biznesmena. Ukraińska policja znalazła na miejscu zdarzenia ok. 120 łusek po nabojach, granatniki RPG-26 i minę przeciwczołgową. Wtedy podczas działań operacyjnych ukraińska policja odkryła duży arsenał broni, w którym znajdowały się karabiny maszynowe i automatyczne, pistolety, granaty i miny.

We wrześniu 2016 zatrzymano podejrzanych w sprawie. Wśród nich znaleźli się m. in. obywatel rosyjski, członek ugrupowań neonazistowskich od 2014 roku nielegalnie przebywający na Ukrainie, a także były członek batalionu „Ajdar” i weteran walk w Donbasie. Trzech innych aresztowanych powiązanych było z jednym z batalionów ochotniczych, walczących na wschodzie Ukrainy.

Podczas śledztwa Ukraińcy zabezpieczyli także odkryte podczas przeszukiwań polskie tablice rejestracyjne na numerach z Bolesławca na Dolnym Śląsku. W innej sprawie w październiku 2015 roku Ukrainiec próbował nielegalnie przewieźć w autobusie rejsowym Kijów-Warszawa 21 granatników RPG-26.

20 marca tego roku ostrzelany granatnikiem został komisariat policji w Równem na Wolyniu, Ukraińska policja nazwała wtedy zajście „chuligańskim” i nie łączyła tego typu działań z rosyjską prowokacją. Kilka dni wcześniej w magazynie w poobliżu Zaporoża SBU odkryło magazyn zwierający zanczne ilości broni w tym: 24 ręczne granatniki RPG-26, 50 granatników przeciwpancernych RPG-7, 87 pocisków do granatników podlufowych, 80 granatów RGD-5, 21 pocisków kalibru 82mm, 30 zapalników MD5, 240 granatów dymowych RDG-2B, 6 bomb dymnych UDSZ oraz „wielką ilość” nabojów i materiałów wybuchowych.

kresy.pl / hromadskeradio.org / 112.ua / su.gov.ua / mvs.gov.ua / lb.ua / twitter.com / segodnya.ua

Za: Kresy.pl (29 marca 2017)

 


 

Pozwoliliśmy Ukraińcom wejść nam na głowę

W Kijowie, Zaporożu i we Lwowie odbyły się doroczne marsze upamiętniające rocznicę urodzin przywódcy ukraińskich nacjonalistów Stepana Bandery. Czy można powiedzieć, że kult Bandery odradza się wśród Ukraińców?

– Kult Bandery się nie tylko odradza, ale on jest już obecny w życiu mieszkańców zachodniej Ukrainy od mniej więcej dwudziestu kilku lat. Po upadku Związku Sowieckiego diaspora ukraińska w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych na nowo podjęła w tym kraju wojnę, którą przegrała ponad siedemdziesiąt lat temu. W tę walkę włożono olbrzymi wysiłek organizacyjny, ale też finansowy. Dla tych ośrodków i ideologów nacjonalizmu ukraińskiego nie miało żadnego znaczenia to, że poprzez takie działanie doprowadzą do wewnętrznego konfliktu na Ukrainie. Liczył się tylko cel, a celem tym było stworzenie Ukrainy dla Ukraińców. 

Kim byli Bandera i Szuchewycz, których współczesna Ukraina czci jako swoich bohaterów, stawiając za wzór?

– Krótko rzecz ujmując, Stepan Bandera i Roman Szuchewycz to zbrodniarze, terroryści, którzy dla osiągnięcia celów tzn. budowy nacjonalistycznej Ukrainy walczyli nie tylko z państwem polskim, ale także ze środowiskami ukraińskimi w Polsce, które były nastawione na współpracę. Warto podkreślić, że gdyby nie nazbyt liberalna polityka państwa polskiego w stosunku do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów w okresie II Rzeczypospolitej, to nie byłoby ukraińskiego nacjonalizmu. Ten ruch nie działał przecież na sowieckiej części obecnej Ukrainy.

Jakie świadectwo daje o sobie naród – oczywiście mam na myśli dzisiejszą Ukrainę, który uznaje za swoich bohaterów ludzi odpowiedzialnych za ludobójstwo?

– Tak naprawdę kult tych zbrodniarzy jest obecny zasadniczo tylko na zachodniej Ukrainie. Na pozostałych obszarach tego kraju jest on w zdecydowanej mniejszości. Wielu głównych polityków w Kijowie idee ukraińskiego nacjonalizmu wykorzystuje w sposób instrumentalny do swojej gry politycznej, stawiając go jako symbol antyrosyjskości. Proszę zwrócić uwagę, że czołowi ukraińscy oligarchowie wspierający nacjonalizm w tym państwie są Żydami, włącznie z premierem tego państwa, a to przecież nacjonaliści ukraińscy są odpowiedzialni za pomoc Niemcom w wymordowaniu setek tysięcy Żydów w okresie II wojny światowej. Za trzy tygodnie na polski rynek trafi ponadtysiącstronicowa praca międzynarodowego zespołu naukowców pt. „OUN i UPA a Żydzi”. Polski czytelnik będzie się mógł przekonać, jak ogromna to była skala ludobójstwa, zwłaszcza że autorami są m.in. historycy żydowscy i amerykańscy.

Panie Doktorze, czy w tej sytuacji uzasadnione jest bezkrytyczne wsparcie dla kraju, którego władze popierają, a przynajmniej tolerują kult zbrodniarzy, sprawców zbrodni tysięcy Polaków?

– Myślę, że w tej sytuacji jest to pytanie retoryczne. Oczywiście wsparcia, jakiego Polska udziela Ukrainie, w żadnym wypadku nie może usprawiedliwić. Nawet tego, że nacjonalizm ukraiński ma w tej chwili taktycznie antyrosyjskie ostrze. Należy pamiętać, że każda wojna, także ta z Rosją, prędzej czy później się skończy, natomiast miliony młodych Ukraińców napompowanych tą nacjonalistyczną i antyludzką nienawiścią pozostaną i w przyszłości będą poważnym problemem dla Europy.

Na łamach „Naszego Słowa” – pisma mniejszości ukraińskiej w Polsce, wydawanego za pieniądze polskich podatników – lży się z naszych narodowych bohaterów. Czy tolerowanie takiego zachowania można tłumaczyć tzw. wolnością słowa?

– Na Ukrainie taka gazeta jak „Nasze Słowo” nie miałaby racji bytu, co więcej – byłaby natychmiast zamknięta. Natomiast aktywne bojówki nacjonalistów ukraińskich zapewne zdemolowałyby lokal takiej redakcji. Proszę zauważyć, że Ukraina wprowadza już swoisty katalog ksiąg zakazanych. Mam na myśli urząd, który powstał i który ma oceniać, czy treści zawarte w książkach sprowadzanych z zagranicy przypadkiem nie są w sprzeczności z polityką historyczną tego państwa. Tymczasem w Polsce to my z własnych pieniędzy płacimy za wydawanie publikacji, które uderzają nawet w politykę historyczną prowadzoną przez obecny rząd. Czy to nie jest jakiś absurd?

Ukraińscy publicyści próbują narzucić Polakom, wręcz domagają się, aby „przestali wtrącać się w to, kogo Ukraińcy uważają za swoich bohaterów”. Czy pismo, które na swoich łamach określa uchwałę w sprawie ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej mianem „haniebnej”, powinno być finansowane z kieszeni polskich podatników?

– Spróbujmy się zastanowić nad tym, jak w podobnej sytuacji zachowałyby się inne państwa. Proszę pomyśleć, co w takiej sytuacji zrobiłoby – dajmy na to – państwo Izrael? Odpowiedź może być tylko jedna. Tymczasem żyjemy w Polsce i chcąc nie chcąc musimy, ale czy na pewno musimy tolerować, że pismo takie jak wspomniane antypolskie, szerzące na swoich łamach historyczny fałsz „Nasze Słowo”, niczym nie niepokojone, co więcej – dotowane z budżetu państwa polskiego, publikuje treści, które są nie tylko kłamliwe, ale też podważają niemal jednomyślnie przyjętą uchwałę Sejmu RP. Czy to nie jest skandal?! Dla mnie jest to wyraz pogardy dla instytucji stanowiących prawo w Polsce i – co ciekawe – to zjawisko jest tolerowane.

Związek Ukraińców w Polsce otrzyma w tym roku wsparcie z budżetu państwa polskiego w wysokości blisko 1,4 miliona złotych, z czego 420 tysięcy na „Nasze Słowo”. Czy jakakolwiek polska organizacja na Ukrainie jest dotowana przez władze tego państwa?

– Ukraina praktycznie wcale nie wspiera polskiej mniejszości z własnych środków budżetowych. Zawsze się mówiło i tak się utarło już na dobre, że Ukraina to biedny kraj na dorobku, i w związku z tym nie ma co od niego wymagać, aby wspomagał mniejszości narodowe. I tak to łagodne spojrzenie i tolerancja przeszły w normę, która stała się obowiązująca i jest skrzętnie wykorzystywana przez władze tego państwa. Niepokojące jest również to, że ta asymetria w stosunkach polsko-ukraińskich na niekorzyść Polski stała się zatem pewnym aksjomatem polityki polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

A jak to wygląda w praktyce?

– Widać to bardzo wyraźnie chociażby na przykładzie lokali w Przemyślu i we Lwowie. Polacy w Przemyślu kilka lat temu przekazali na własność Ukraińcom jedną z kamienic w Rynku, Narodny Dom, co więcej – płacą za jej remont. Podobnie będzie w tym roku, bo Związek Ukraińców w Polsce otrzyma pół miliona złotych na przebudowę klatki schodowej i wykonanie części elewacji tego budynku. Tymczasem mimo że upłynęło kilka lat od momentu przekazania obiektu w Przemyślu społeczności ukraińskiej i deklaracji składanych wówczas jeszcze przez prezydenta Wiktora Juszczenkę, Polacy we Lwowie jak nie mieli, tak wciąż nie mają Domu Polskiego z prawdziwego zdarzenia, w którym mogliby prowadzić działalność kulturalną, społeczną, kultywować polskie tradycje czy po prostu się spotkać i porozmawiać. Ukraińcy wycofali się z wcześniejszych decyzji i chcą nam tylko wydzierżawić budynek przy ul. Szewczenki 3a na 49 lat. Ponadto za kapitalny remont tego obiektu Polacy sami muszą sobie zapłacić. Co więcej  -umowa dzierżawy ma to do siebie, że zawsze może zostać wypowiedziana. Kolejna sprawa dotyczy kwestii zwrotu obiektów kultu religijnego. Proszę zauważyć, że w Przemyślu zwrócono Kościołowi greckokatolickiemu wiele budynków, natomiast we Lwowie Kościołowi rzymskokatolickiemu przez 25 lat nic nie zwrócono. Na zachodniej Ukrainie wciąż są miejscowości, gdzie polska społeczność jest zmuszona modlić się np. w kaplicach cmentarnych, a nasze zabytkowe świątynie zamknięte na cztery spusty z roku na rok niszczeją, coraz bardziej popadając w ruinę. XVII-wieczny kościół w Komarnie jest tego przykładem. Ponadto wierni katolicy we Lwowie od 1991 r. nie mogą doprosić się zwrotu kościoła pw. św. Marii Magdaleny, gdzie obecnie mieści się Dom Muzyki Organowej i Kameralnej i gdzie odbywają się koncerty. To tylko nieliczne spośród wielu przykładów, które pokazują, jak naprawdę wygląda polityka wzajemności. Co więcej – jak wygląda polityka uległości kolejnych polskich władz wobec Ukrainy i Ukraińców, którzy – co by nie powiedzieć – weszli nam na głowę. 

Dlaczego polskie władze wspierają antypolskie działania, co więcej – bagatelizują roszczenia terytorialne wobec Polski, z którymi nacjonaliści ukraińscy właściwie nawet się nie kryją?

– Taktyka nacjonalistów ukraińskich wyciszyła na razie antypolskie treści w oficjalnych komunikatach. To taka gra, która ma uśpić czujność polskich władz. Jednak antypolskie nastroje wciąż są tam obecne i wybuchną w momencie, kiedy Polska nie będzie już tak potrzebna im w konfrontacji z Rosją.

Czy w tej sytuacji nie jest konieczna zmiana, a przynajmniej rewizja koncepcji strategicznej polskiej polityki wschodniej w odniesieniu do Ukrainy – zwłaszcza jej zachodniej części? Czy to w ogóle możliwe?

– Od kilku lat powtarzam, że nasze nazbyt głębokie zaangażowanie w podtrzymanie państwa ukraińskiego jest zbyt duże. Polska nie ma na tyle mocy politycznej i gospodarczej, żeby uratować kraj dwukrotnie większy od naszego. Nie ma też możliwości, aby wstrzymać odśrodkowe tendencje rozrywające Ukrainę. Jednocześnie nasze bezrefleksyjne wsparcie dla Ukrainy przekłada się na ogromne nasze straty polityczne i gospodarcze w relacjach z Rosją. Na dłuższą metę spowoduje też wykluczenie w przyszłości naszego kraju na obszarach wschodnich i południowych Ukrainy, czyli w sercu gospodarki tego państwa. W przypadku polityki w stosunku do państwa ukraińskiego nasze zadanie to postępować bardzo rozważnie. Mając na względzie przede wszystkim nasze interesy, nie powinniśmy wychodzić przed szereg największych krajów Unii Europejskiej. 

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

Za: Nasz Dziennik, 4 stycznia 2017

 


 

Skip to content