Aktualizacja strony została wstrzymana

Krótka analiza poprawnego politycznie pontyfikatu – Christopher Ferrara

W czwartym roku swego pontyfikatu Franciszek kontynuuje zwyczaj regularnego wygłaszania spontanicznych i kontrowersyjnych komentarzy, które w równej mierze wprawiają w zachwyt liberalne media  co szokują katolickich wiernych. Biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy zdążyli już do owych spektakli przywyknąć, można by w zasadzie przejść nad tym do porządku dziennego, czyniąc to nie docenilibyśmy jednak jednego z kluczowych elementów taktyki, służącej Franciszkowi do urzeczywistniania jego własnej „wizji” Kościoła. Jak sam podkreśla, jego „Magisterium” obejmuje niekończący się potok nieformalnych wypowiedzi na różne tematy: „Stale wygłaszam oświadczenia, głoszę kazania. To Magisterium. To one właśnie wyrażają to co myślę, a nie komentarze mediów. Sprawdźcie sami, to bardzo proste”.

Dla Franciszka „Magisterium” oraz „to, co myślę” stanowią najwyraźniej synonim. To, co myśli Franciszek – i  co nieustannie mówi – służy jednak generalnie celom politycznego liberalizmu i poszerzaniu zakresu kompetencji państwa, stanowiąc wyraz posoborowej degradacji Kościoła do funkcji klienta świeckiego suwerena. Świadczą o tym:

– ciepłe stosunki łączące Franciszka z socjalistycznymi dyktatorami

– wychwalanie przez niego proaborcyjnych i walczących o „prawa” homoseksualistów polityków

– nadużycie urzędu papieskiego dla promowania globalistycznej ekologii (popierając w ten sposób te same ponadnarodowe korporacje, którymi rzekomo gardzi)

– odmowa interwencji wobec legalizacji „małżeństw homoseksualnych” pod pretekstem, iż „papież należy do każdego, nie może tworzyć konkretnej polityki państwa. To nie rola papieża”.

– jego żądanie –  kontrastujące z rzekomym unikaniem mieszania się w politykę wewnętrzną państw – powszechnego zniesienia kary śmierci, otwarcia granic w Europie i Ameryce oraz wypracowania polityki dotyczącej globalnej ekologii oraz redystrybucji bogactwa

– odmowa uznania polityki rządowej, zwłaszcza w krajach socjalistycznych, za główną przyczynę ubóstwa, które przypisuje on wyłącznie chciwości bogatych

Postrzegany jako jedna z wielu różnych religii i struktur społecznych, Kościół nie może przypisywać sobie roli autorytetu moralnego względem państwa, a tam bardziej pochodzącego od samego Boga mandatu nauczania wszystkich narodów. Może co najwyżej zabiegać u państwa o tolerancję dla samego swego istnienia. Jak zauważa Peter Gay w znakomitej analizie epoki oświecenia, utożsamianej przez niego z  „narodzinami współczesnego pogaństwa”: „absolutyzm polityczny i tolerancja religijna są bliźniaczym potomstwem współczesnego systemu państwowego”. Franciszek akceptuje ten paradoks. W większym lub mniejszym stopniu czynili to również jego posoborowi poprzednicy, gdy „otwarcie na świat” doprowadziło do nikczemnej kapitulacji wobec ducha naszej zeświecczałej epoki. Nigdy jednak dotychczas kapitulacja ta nie została wyrażona w sposób tak brutalnie szczery.

Nie tak dawno na przykład w wywiadzie udzielonym przez Franciszka dziennikowi „La Croix”, stwierdził on: „Państwo musi być świeckie. Państwa wyznaniowe źle kończą. To wbrew [postępowi] historii”. W ten sposób w trzech zaledwie krótkich zdaniach wygłosił serię liberalnych frazesów, zasługujących na włączenie do współczesnej wersji Słownika komunałów Flauberta.

W odpowiedzi na te frazesy liberalnej ortodoksji napisać by można całą książkę. Wystarczy tu powiedzieć, że państwo wyznaniowe nie „skończyło źle” jedynie dlatego, iż było państwem wyznaniowym, jak gdyby w sama ta idea nosiła w sobie zalążek śmierci. Od czasu edyktu tesalońskiego z roku 380 do upadku monarchii Habsburgów pod koniec I wojny światowej, katolickie państwo wyznaniowe stanowiło podstawowy model wspólnoty politycznej. Natomiast współczesny system państwowy, narzucony światu chrześcijańskiemu przemocą, doprowadził neopogański świat do agonii po mniej niż trzech wiekach, jak to przyznał otwarcie sam Benedykt XVI w swej mowie do Kurii Rzymskiej z roku 2010.

Państwo wyznaniowe „kończyło źle” jedynie wówczas, gdy było podkopywane lub obalane przez rewolucyjne kardy protestanckich, masońskich, deistycznych, ateistycznych, socjalistycznych i nazistowskich wrogów Kościoła, począwszy od rewolty Lutra w XVI wieku. Tak więc „świadectwo historii” jest więc w istocie długim śladem krwi po szatańskim buncie przeciwko tronowi i ołtarzowi, który na przestrzeni ostatnich trzech wieków pociągnął za sobą niezliczone miliony ofiar. Jak wyraził to John Adams w jednym ze swych listów do Thomasa Jeffersona, napisanym w roku 1823: „Przygnębieniem napełniać musi rozpamiętywanie okrutnych wojen, spustoszeń krajów i oceanów krwi, które są nieuniknione zanim zwycięstwo odniosą ostatecznie racjonalne zasady i racjonalne systemy rządów”. Wystarczy wspomnieć o setkach milionów ofiar legalnej aborcji, stanowiącej niejako sakrament ogólnoświatowego powszechnego Kościoła Tolerancji, narzucającego humanistyczną religię postchrześcijańskim narodom, czy też to co Sidney Mead (w odniesieniu do USA) nazywa „kosmopolityczną, uniwersalną teologią Republiki”.

Ponadto w pewnych krajach południowoamerykańskich, takich jak Dominikana, katolicyzm nigdy nie przestał być religią państwową, ciszącą się przywilejami i ochroną. I jak widzimy na przykładzie przyjętej niedawno konstytucji Węgier, nawet dziś, w kontekście powszechnej demokracji, przywrócenie państwa wyznaniowego pozostaje realne, mutatis mutandis, jeśli tylko uda się zyskać dla tej idei poparcie ludu. Przykład Węgier potwierdza słuszność obserwacji Romano Amerio wyrażonej na kartach Iota unum: „Tak więc wiara w Opatrzność dopuszcza możliwość, że świat mógłby się podnieść z upadku i zostać uleczonym w wyniku metanoia, której nie może zainicjować, ale którą może przyjąć gdy zostanie mu ona zaoferowana”.

Wezwania takiego nie należy się jednak spodziewać od Franciszka, u którego nie sposób dostrzec żadnych oznak świadomości samobójstwa Zachodu wskutek apostazji poschrześcijańskiego ustawodawstwa. Współczesny porządek społeczno-polityczny stanowi dla niego po prostu szczęśliwe zakończenie historii Christianitas, którą postrzega jako jedno długie pasmo różnorakich klęsk i nadużyć. Jak powiedział w wywiadzie dla „La Croix”: „Uważam że model laickości, w którym prawo gwarantuje wolność religijną, stanowi fundament dla przyszłego rozwoju”. Nie znalazł ani słowa potępienia wobec doczesnej supremacji „śmiertelnego boga” Hobbes’a, państwa wobec którego Kościół jest bezsilny, w którym papież pozostaje jedynie rzecznikiem swej wspólnoty, nie wykraczającym poza swe „duchowe” kompetencje, katolicy zaś zamykani są w coraz to ciaśniejszym getcie swego indywidualnego sumienia, podczas gdy cywilizacja stacza się w otchłań nieprawości.

Franciszek beztrosko potwierdza fakt supremacji współczesnego hobbesowskiego suwerena, którego wola decyduje nawet o tym, co jest dobre a co złe. W tym samym wywiadzie udziela następującej odpowiedzi na pytanie dziennikarza, jakie stanowisko zająć powinni katolicy w kwestiach takich jak eutanazja i „małżeństwa osób tej samej płci”:

„W jaki sposób w państwie świeckim powinni katolicy bronić swego stanowiska w kwestiach społecznych takich jak eutanazja i małżeństwa osób tej samej płci?

Papież Franciszek: To do parlamentu należy dyskutowanie, spieranie się, wyjaśnianie, uzasadnianie [tych kwestii]. W ten właśnie sposób dojrzewa społeczeństwo.

Skoro jednak prawo zostanie przyjęte, państwo musi również szanować sumienia [ludzi]. Prawo do sprzeciwu ze względów sumienia musi być uznawane w każdej legalnej strukturze, jest to bowiem prawo człowieka. Dotyczy to również urzędników rządowych, którzy są osobami ludzkimi. Państwo musi uwzględniać również krytykę. Byłaby to zdrowa forma laickości”.

Mamy tu do czynienia z czymś, co odbiega nawet od standardów posoborowych: oto papież stwierdza, iż państwo ma władzę uchwalać prawa sprzeczne z prawem Boskim i naturalnym, o ile tylko tolerować będzie krytykę i pozwoli katolikom na sprzeciw ze względów sumienia (…) po tym jak ustawodawcy prawa owe „przedyskutują, wyjaśnią i uzasadnią”. Zdaniem Franciszka w taki właśnie sposób dojrzewa społeczeństwo! Brzmi to zaprawdę jak ponury żart.

Jak pisał Hobbes we wstępie do swego De cive: „doktryny o tym co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, o tym co dobre i złe, nie zasługują zgoła na wiarę, a w każdym państwie miarodajne są co do tego jedynie prawa”. Bez wątpienia sam Hobbes byłby zadowolony z papieża takiego jak Franciszek, pierwszy papież w historii Kościoła, który uznaje nadrzędny autorytet ustawodawcy nawet w kwestiach moralnych, o ile tylko poddani, których sumienie sprzeciwia się konkretnym niemoralnym prawom, nie będą osobiście zmuszani do jego przestrzegania.

Franciszek jednak nie ogranicza się do głoszenia absolutnej suwerenności władzy świeckiej względem Kościoła. Sprawia również wrażenie, iż popiera ekspansję islamu, jak gdyby chciał przyspieszyć proces cywilizacyjnego samobójstwa Europy. Odnosząc się do działań tzw. Państwa Islamskiego stawia beztrosko znak równości pomiędzy dżihadem a ewangelizacją: „Prawdą jest, że idea podboju jest nieodłączną częścią duszy islamu. Ale z taką ideą podboju można by też interpretować zakończenie Ewangelii wg św. Mateusza, gdy Jezus rozsyła swoich uczniów do wszystkich narodów”. Twierdzenie takie, niezależnie od tego kto by je wypowiedział, uznać należy za skandaliczne, jednakże w ustach człowieka noszącego tytuł Wikariusza Chrystusa, trudno nazwać inaczej jak tylko zdradą. Co składnia do postawienia sobie pytania: jakie to intrygi doprowadzić mogły do tego, by człowiek będący de facto nemezis  Kościoła, wybrany został jego widzialną Głową?

W dalszym ciągu wspomnianego wywiadu Franciszek jednoznacznie sugeruje, iż za ataki terrorystyczne w stolicach państw europejskich odpowiedzialna jest polityka imigracyjna: „Powracając do kwestii migrantów, najgorszy sposób przyjmowania migrantów to spychać ich do getta; tymczasem trzeba ich integrować. W Brukseli terroryści byli Belgami, dziećmi migrantów, ale pochodzili z getta”. Franciszek powtarza tu szybolet liberalizmu z lat 70, w którym zakorzeniona jest jego filozofia: „główną przyczyną” przestępczości jest ubóstwo, a nie popełniane w sposób wolny czyny, za które sprawcy ich ponoszą odpowiedzialność moralną. Obecnie nie kto inny jak sam papież stwierdza, że „główną przyczyną” terroryzmu jest brak polityki „integracji”.

W jaki jednak sposób według Franciszka miasta europejskie miałyby dokonać tej „integracji” – siłą osiedlając „migrantów” w dzielnicach nie-muzułmańskich? Najwyraźniej nie przyszło mu do głowy, że muzułmanie wolą mieszkać w kontrolowanych przez siebie dzielnicach, gdzie radykałowie łatwo znaleźć mogą sojuszników, którzy ukrywają ich przed policją i tańczą na ulicach po tym, jak uda im się zdetonować kolejne bomby lub ostrzelać bezbronny tłum. Jak zmuszony był przyznać nawet „New York Times”, to właśnie w tych gettach „migranci” tworzą kontrolowane przez muzułmanów zamknięte strefy, nad którymi władze nie mają praktycznie żadnej kontroli i w których obowiązuje szariat. Równocześnie od chrześcijan i innych nie-muzułmanów oczekuje się podporządkowania władzy państwowej, a wszelkie próby tworzenia przez nich izolowanych wspólnot są bezpardonowo zwalczane.

Mówiąc o potrzebie „integracji” Franciszek wydaje się nie zauważać sprzeczności w różnych wygłaszanych przez siebie komentarzach: „Myślę tu o papieżu Grzegorzu Wielkim, który negocjował z ludami znanymi jako barbarzyńcy, a które zostały następnie zintegrowane”. Taka wizja nawrócenia pogańskich niegdyś narodów Europy budzić może jedynie śmiech. Integracja ludów „barbarzyńskich” nie dokonała się na drodze negocjacji, ale dzięki przyjęciu przez nie chrztu, wszczepieniu ich w Mistyczne Ciało Chrystusa oraz dopuszczeniu do powszechnego systemu liturgicznego, w wyniku czego narodziła się chrześcijańska kultura i ostatecznie Święte Cesarstwo Rzymskie, które przetrwało ponad tysiąc lat, od koronacji Karola Wielkiego w roku 800 do abdykacji Franciszka II w roku 1806 w wyniku wojen porewolucyjnych.

Jednakże taki właśnie rodzaj integracji poprawny politycznie Franciszek zdecydowanie odrzuca. Mówiąc o swym własnym wcześniejszym odniesieniu do „chrześcijańskich korzeni” Europy, dokłada wszelkich starań by słowa te nie zostały odebrane jako wezwanie do odbudowy Christianitas, przypominając ponownie o konieczności podporządkowania Kościoła państwu.

„Musimy mówić o korzeniach w liczbie mnogiej, jest ich bowiem wiele. W tym sensie kiedy słyszę o chrześcijańskich korzeniach Europy, niepokoi mnie niekiedy ton, który może wydawać się tryumfalistyczny czy nawet rewanżystowski. Przybiera wówczas wydźwięk kolonialny… Tak, Europa ma korzenie chrześcijańskie i obowiązkiem chrześcijaństwa jest korzenie te pielęgnować. Musi to jednak być czynione w duchu służby, jak podczas obmywania nóg. Obowiązkiem chrześcijaństwa wobec Europy jest służba (…) Innymi słowy, służba i dar życia. Nie może się to stać przedsięwzięciem kolonialnym”.

Mówiąc inaczej, Kościół ma obowiązek służyć Europie, umywać nogi wysokim urzędnikom Unii Europejskiej, Europa natomiast nie ma obowiązku służyć Kościołowi. Byłby to bowiem przejaw „tryumfalizmu” i „kolonializmu”, od których to grzechów samo państwo jest według Franciszka całkowicie wolne. Papież ignoruje tu całkowicie nauczanie św. Piusa X, stanowiące potępienie tego właśnie modelu „laickości” [realizowanego przez rząd Republiki Francuskiej] który stanowi wedle Franciszka wzór godny naśladowania:

„To, że państwo musi być oddzielone od Kościoła, jest poglądem absolutnie fałszywym, najbardziej szkodliwym błędem. Pogląd ten, opierając się na zasadzie, wedle której państwo nie musi uznawać jakiegokolwiek religijnego kultu, w pierwszym rzędzie winny jest wielkiej niesprawiedliwości wobec Boga, gdyż Stwórca człowieka jest także Tym, który ufundował ludzkie społeczności i utrzymuje je w istnieniu, tak jak utrzymuje nasze istnienie. Dlatego winniśmy Mu nie tylko prywatny kult, ale publiczne i społeczne oddawanie czci, dla uhonorowania Go.  […] pogląd ten wyrządza wielką krzywdę samemu społeczeństwu świeckiemu, ponieważ nie może ono dalej funkcjonować, lub trwać długo, gdy należne miejsce nie jest pozostawione religii, która jest najwyższym rządcą i królewskim nauczycielem we wszystkich zagadnieniach dotyczących praw i obowiązków ludzi. Dlatego Rzymscy Papieże nigdy nie milczeli, gdy wymagały tego okoliczności, w obalaniu i potępieniu nauki dotyczącej rozdziału Kościoła i państwa”.

Tak było jednak kiedyś, obecnie zaś mamy pontyfikat Franciszka: papieża odpowiadającego oczekiwaniom nie ustającego w pochwałach pod jego adresem współczesnego świata.

Dobrowolne podporządkowanie się przez Kościół współczesnemu państwu narodowemu, narodzonemu z krwawej rewolucji, zainicjowane zostało już w ramach polityki Ralliement Leona XIII – katastrofalnego w skutkach błędu, który usiłował naprawić później św. Pius X (…) [Vehementer] oraz Pius XI [Quas primas, Ubi arcano]. Jednak nawet w epoce posoborowej, cechującej się powszechną kapitulacją duchowieństwa wobec ducha czasu, nie mieliśmy dotąd papieża pragnącego dobrowolnie pełnić funkcję grabarza podczas pogrzebu Kościoła Wojującego, wygłaszającego przy jego grobie ostatnie słowa pożegnania – w postaci skierowanych dziennikarzy powierzchownych uwag, stanowiących według niego element Magisterium.

Jak to możliwe, by konklawe wybrało na Stolicę Piotrową człowieka tak ewidentnie nieodpowiedniego? Być może jedynego wytłumaczenia – przynajmniej pod względem psychologicznym – farsy, jaką stał się obecny pontyfikat, dostarczyć mogą okoliczności, które do tego doprowadziły. Zaledwie kilka dni temu msgr Georg Ganswein, pełniący funkcję osobistego sekretarza przy jedynym znanym w historii Kościoła „papieżu-emerycie”, zaprezentował publicznie książkę ks. Roberto Regoli zatytułowaną Oltre la crisi della Chiesa. Il pontificato di Benedetto XVI. W trakcie owej prezentacji Ganswein poczynił uwagi – z pewnością nie bez wiedzy i zgody Benedykta – odnoszące się do przekonania „papieża-seniora”, iż jego rezygnacja z „posługi Biskupa Rzymu, Następcy św. Piotra” nie oznaczała w jakiś sposób całkowitego zrzeczenia się urzędu papieskiego.

Według Gansweina choć w rezultacie „nie ma [obecnie] dwóch papieży”, mamy niemniej  do czynienia z „istniejącym z woli Opatrzności rodzajem stanu wyjątkowego”, w którym „posługa papieska nie ma już takiej samej formy, jak uprzednio”. Benedykt „przeobraził ją w sposób dogłębny i trwały”, „nie porzucając urzędu [Następcy] Piotra [ale] go  modernizując”, w wyniku czego stanowi on „de facto poszerzoną posługę – z członkiem aktywnym [Franciszkiem] oraz członkiem kontemplacyjnym [Benedyktem]”.

Antonio Socci komentuje to następująco: albo decyzja Benedykta stanowiła „punkt zwrotny, pociągając za sobą radykalną zmianę natury urzędu papieskiego, stającego się w efekcie organem kolegialnym [co jednak jest nie do pogodzenia z doktryną katolicką]” albo też „interpretacja ta [tj. przedstawiona przez Gansweina] otwiera możliwość dyskusji nad «nieważnością» abdykacji Benedykta XVI”. Rzeczywiście, jeśli pogląd Benedykta na to co uczynił jest błędny, jeśli nie miał on władzy zmienić natury istniejącego z Boskiego ustanowienia urzędu Piotrowego zrzekając się go w tym jedynie sensie, iż pozostawałby w dalszym ciągu jego „członkiem kontemplacyjnym”, jak można by uniknąć dyskusji nad potencjalną nieważnością jego rezygnacji?

Proponuję nie odpowiadać na to pytanie. Uczynić to może jedynie historia. W międzyczasie można jedynie zastanawiać się, czy bezprecedensowe okoliczności towarzyszące wyniesieniu kard. Bergoglio na urząd Piotrowy są w jakiś tajemniczy sposób związane z bezprzykładną lekkomyślnością z jaką urząd ten sprawuje, przy aplauzie całego „postępowego” świata.

Christopher Ferrara

tłum. Scriptor

Za: Scriptorium - z blogosfery Tradycji katolickiej (02/12/2016) | https://scriptorium361.wordpress.com/2016/12/02/krotka-analiza-poprawnego-politycznie-pontyfikatu/

Skip to content