Aktualizacja strony została wstrzymana

Jeśli nie staniecie się jak dzieci… Banalizacja liturgii – Peter Kwasniewski

Posoborowy kryzys powołań w Kościele wiąże się, bezpośrednio lub pośrednio, z rozmontowaniem i banalizacją liturgii – z każdą chwilą jest to coraz bardziej oczywiste. Jak to się dzieje, że tradycyjne zakony i stowarzyszenia życia apostolskiego wciąż kwitną? Tęsknota serca za transcendentnym sensem i celem życia, przedsmak doskonałości i świętości, nie zostały w zasadzie uwzględnione przez formę zwyczajną rytu rzymskiego. Problem nowej formy Mszy może być sformułowany zupełnie prosto: nie posiada ona ani mistycznej ciszy Mszy cichych, ani politycznego, dramatycznego piękna Mszy uroczystej. Pozbawiona jest więc chwalebnego wymiaru zarówno w aspekcie zewnętrznego wyrazu triumfalnej celebracji, jak wewnętrznego wymiaru modlitwy kontemplacyjnej. Nie ma więc zewnętrznego splendoru, ani wewnętrznej głębi starego rytu. Projekt, aby była wszystkim dla wszystkich, skończył się tym, że nowa forma Mszy nie jest użyteczna dla nikogo. Próbując dotrzeć do anonimowego „człowieka współczesnego”, stworzyła w efekcie próżnię; a łaska, tak samo jak natura, nie znosi próżni.

Przez dekady liturgiści głosili konieczność wprowadzenia specjalnych „Mszy dla dzieci”, a ponieważ ludzie zazwyczaj słuchają ekspertów niezależnie od poziomu zdrowego rozsądku zawartego w ich wypowiedziach, wiele parafii wprowadziło takie okrojone celebracje mszalne. Ironia polega jednak na tym, że zwyczajne Novus Ordo już jest czymś w rodzaju Mszy dla dzieci, ze swoimi uproszczonymi modlitwami, podręcznikową strukturą i jałową przejrzystością. Niestety – i tu znów trzeba dostrzec smutną prawdę – nowy ryt nie jest w stanie formować dziecięcych dusz tak skutecznie, jak mógł to robić stary. Proszę sobie wyobrazić różnicę między dzieckiem uczestniczącym w Mszy uroczystej w starym rycie a dzieckiem uczestniczącym w typowej niedzielnej Mszy parafialnej. Każdy kto posiada rzetelną wiedzę na temat psychologii dziecka będzie w stanie dostrzec, która z tych dwóch form liturgicznych połączona z katechezą, będzie miała większy i głębszy wpływ jeśli chodzi o długofalowe efekty. Mój syn, aktualnie już młodzieniec, uczestniczył w Mszach trydenckich jako małe dziecko, później jednak nastąpił okres, w którym nie byliśmy w stanie uczestniczyć w śpiewanych Mszach uroczystych. Kiedy zbliżały się jego siódme urodziny mieliśmy szczęście pójść na Missa Cantata po rocznej przerwie. Gdy wróciliśmy do domu, wziął kartkę papieru i nienamawiany przez nikogo narysował to, co działo się przy ołtarzu.

Uchwycił kluczowy moment całej celebracji – złożenie ofiary Pańskiej – nie pomijając wpisanej w to wydarzenie sakralności (ministrant skłania się, by uderzyć w gong, wielki kielich i wyolbrzymione lichtarze). Mój syn nigdy nie narysował Novus Ordo Missae, nawet jeśli miał okazję uczestniczyć w celebracjach bardzo uroczystych; być może nigdy nie poruszyła go do tego stopnia, co tamta Msza trydencka. Słyszę już komentarze ekspertów od liturgii, że przecież i tak „nie rozumiał tej Mszy, skoro nie mógł przetłumaczyć sobie (a nawet usłyszeć) wszystkich łacińskich słów”. Odpowiadam wam, liturgiści, którym tak bardzo brakuje zdrowego rozsądku: widział i bez słów uchwycił samą istotę Mszy świętej – pełen bojaźni, tajemniczy, milczący i święty akt kultu skupiony wokół Ciała i Krwi Chrystusa. Powiedzcie mi, proszę, co wychwyci siedmiolatek i co wyniesie dla siebie z typowej parafialnej liturgii odprawianej po angielsku? Albo lepiej nie mówcie! Zamiast tego opowiem wam jeszcze, co moja córka, wówczas czteroletnia, powiedziała po tym, jak byliśmy na liturgii parafialnej, w której dojrzała kobieta służyła jako ceremoniarz: „Mamo, mamo, to była pani-ksiądz!”. Cóż, kolejna dobra okazja do cierpliwej katechezy i powściągnięcia oburzenia. Taka liturgia to klęska i to zanim jeszcze się rozpocznie; zanim zrobi się o niej głośno, będziemy już świadkami parodii tradycji katolickiej. Jedynie cudowna obecność Chrystusa chroni ją przed byciem całkowicie czczą parodią.

Najdoskonalszą Mszą dla dzieci – i mam tu na myśli każde dziecko, od małego brzdąca po staruszka pragnącego żyć zgodnie z wezwaniem do duchowego dziecięctwa, a nie tego, który zatrzymał się (albo chciałby, żeby inni się zatrzymali) na infantylnym stadium rozwoju – jest Msza trydencka z jej uniwersalną wzniosłością, uderzającą ortodoksyjnością i milczącym misterium dostępnym dla wszystkich obecnych bez wyjątku. Jeśli chcecie kościołów wypełnionych katolikami znającymi swoją wiarę, kochającymi ją i praktykującymi, dajcie im liturgię wymagającą, głęboką i surową. Powstaną, aby się z tym zmierzyć. Dlaczego reformatorzy liturgii nie zauważyli, dlaczego ich dzisiejsi posłuszni wyznawcy wciąż nie widzą, że psychika człowieka potrzebuje pewnego mroku, nieprzebranej głębi, źródła oporu i trudności, nieznanej wielkości, które stoją w ostrym kontraście ze znajomą codzienną płycizną życia? Człowiek potrzebuje tego, aby mógł poznać, kim jest i dlaczego znalazł się na ziemi. Bez tego utwierdzi się tylko w nihilistycznym przekonaniu, że codzienne życie jest pułapką, z której nie ma wyjścia. Liturgia z pewnością nie powinna być łatwa i bezpośrednia. Takie powinny być transakcje biznesowe – ale nasze kontakty z Wszechmogącym Bogiem nie mogą być już tak przejrzyste i potoczne. „Ja jestem Tym, który Jest, a ty jesteś tą, której nie ma”, powiedział Pan Jezus do św. Katarzyny Sieneńskiej. Liturgia powinna nam komunikować albo przynajmniej mieć moc komunikowania nam przemożnego znaczenia „bycia wszystkim” Boga i „nicości” człowieka, w tym sensie, w jakim zjednoczone są one w misterium Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, niepojętego spotkania Wszystkiego z Niczym, małżeństwa, które czyni ze Wszystkiego sługę Nicości, tak by w Niczym można było stworzyć wieczną przyjaźń ze Wszystkim. „Jak to się stanie, skoro nie znam męża?” – nie znam możliwości, jakie ma człowiek, aby przyjąć Boga, a nawet po tym, jak osłonił mnie Duch Święty, jestem zdumiona, ponieważ nic z tego nie ma „sensu” w ludzkich kategoriach, a jednak ma go znacznie więcej od tego, co kiedykolwiek wymyślił człowiek. Oto pocieszający paradoks – liturgia tradycyjna „tańczy” wokół Bożych tajemnic jak święci z obrazów Fra Angelico, tak długo, aż wraz ze zmęczeniem przyjdzie pełniejsze zaufanie i zrozumienie. Proszę pomyśleć o powtarzających się jak fale wezwaniach „Panie, zmiłuj się”, „Daj nam, Panie” w rycie bizantyńskim; proszę pomyśleć o choreograficznych ustawieniach, brzemiennej ciszy i dramaturgii gestów rytu rzymskiego.

Dajmy więc już raz na zawsze spokój absurdalnym twierdzeniom, że „ludzie nie rozumieją, co dzieje się na Mszy po łacinie, lecz wszyscy rozumieją, co dzieje się na Mszy po angielsku”. W rzeczywistości bowiem nawet najbiedniejszy, niepiśmienny wieśniak znacznie lepiej wiedział, co dzieje się we wzniosłym sanktuarium miejscowego kościoła – wieśniak, który wiedział, między innymi dzięki witrażom, których piękno i złożoność do dziś nas zachwyca, że Bóg umarł za niego, że Krew Jezusa zmywa nasze grzechy, że to wszystko w cudowny sposób wydarza się na Mszy świętej – niż wielu współczesnych parafian zasiadających w wybielonych kościołach pełnych kanciastych sprzętów, którzy nie wierzą już w realną Obecność w Eucharystii, mylą sentymentalizm z miłością i przyśpiewywanie z modlitwą. Rodzaj zrozumienia naprawdę ważny we Mszy świętej jest dostępny dla każdej wiernej duszy, która znajdzie się w prawdziwej świątyni z sakralną liturgią: jest nim intuicja, że Słowo-stało-się-Ciałem, stało się naszym pokarmem; intuicja, że jedyna ofiara Kalwarii uobecnia się pośród nas. Każde inne „rozumienie”, nie ważne jak „aktywnie uczestniczące”, będzie jedynie iluzją, zniekształceniem formy i odwróceniem uwagi od tego, co naprawdę ważne. Msza w języku narodowym nie jest żadną gwarancją zrozumienia tajemnicy Mszy. Jest wprost przeciwnie – jeśli forma ceremonii jest zbyt znajoma, jej uczestnik z łatwością pomyśli, że już w pełni pojął sedno sprawy. To, co znajome zamienia się w rutynę, rutyna z kolei w obojętność. Język ojczysty stanowi w tym wypadku strefę komfortu, która chroni nas przed szokiem Ewangelii, skandalem Krzyża, powabem nieznanego. Wolę raczej wielką dozę inności, muzyki, która nie jest modna, dziwnych słów, archaicznego języka i hieratycznych gestów – tak bardzo niestosownych w demokratycznym społeczeństwie. Człowiek, który znajdzie się w takiej sytuacji, wie przynajmniej, że bierze udział w czymś skrajnie odmiennym i prawdopodobnie znacznie głębszym niż jego codzienne zajęcia. [1.]

Słowo Boga i słowotok człowieka

Naszła mnie kiedyś refleksja, że improwizowane przemówienia podczas Mszy parafialnych w językach narodowych są liturgicznym odpowiednikiem bezładnej zabudowy podmiejskiej: mamy tak wiele centrów handlowych, autostrad, parkingów i monotonnych osiedli… Czasem zdają się być jak pasożyt, który wyżera piękno naturalnego świata nie oferując w zamian piękna starych, prawdziwych miast.

Większość z nas doświadczyła takich przypadków słownego bezładu. Chciałbym przywołać tu dwa przykłady, które są tego warte przede wszystkim dlatego, że księża ci byli pod każdym innym względem wierzącymi i pobożnymi wyznawcami realnej Obecności (zbyt łatwo byłoby podać przykłady księży heterodoksyjnych; chcę podkreślić coś innego: coś złego musi być w rycie Mszy, jeśli może tak subtelnie wpływać na każdego celebransa, że zamienia się on w mówcę, a nie tego, kto przekazuje prawdę). W pierwszym przypadku, przed modlitwą Ojcze nasz, zamiast formuły: „Pouczeni przez Zbawiciela i posłuszni Jego słowom, ośmielamy się mówić”, ksiądz powiedział: „Zebrani razem jako Boża rodzina przez naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, słuchamy Go i uczymy się Jego modlitwy, w której prosimy o wykonywanie Bożej woli i modlimy się o to, by móc przebaczać tym, którzy zgrzeszyli przeciwko wszystkim, których kochamy, nawet wtedy, gdy pokornie prosimy, aby Pan wybaczył nam te wszystkie momenty, w których Go zawiedliśmy”. W innym wypadku, tym razem przed Domine, non sum dignus, drugi ksiądz zaimprowizował: „Oto Jezus, nasz brat, Dobry Pasterz, Łagodny Baranek, który gładzi grzechy świata, którego Krew nas wybawia, a w którego Ciele, czyli Kościele, nazywamy się braćmi i siostrami. Szczęśliwi jesteśmy i błogosławieni, że możemy uczestniczyć w Jego uczcie, ale skoro nie zawsze jesteśmy mu wierni, modlimy się teraz: Panie, nie jestem godzien […]”.

Słuchając tej zawiłości parafraz tekstów mszalnych całe swoje życie (urodziłem się w 1971 r., kiedy gust artystyczny spadł poniżej poziomu, na który pozwalają prawa metafizyki), nieustannie zastanawiam się, dlaczego papież i biskupi wciąż jeszcze nie ocknęli się i już dawno nie zakazali tych wszystkich improwizacji. Jako dorosły korzystający z błogosławieństwa uczestnictwa w Boskiej Liturgii św. Jana Chryzostoma oraz w innych nabożeństwach bizantyjskich, uświadomiłem sobie, że nigdy nie spotkałem się w nich z jakimkolwiek tekstem, który nie byłby dokładnie sprecyzowany; wszystko, co kapłan lub wierni mieli powiedzieć bądź odśpiewać, było w sposób dokładny podane. To samo tyczy się tradycyjnego rytu łacińskiego i każdego historycznego rytu w Kościele katolickim albo we wspólnotach prawosławnych. Zachęcanie do spontaniczności w liturgii i zezwalanie na nią jest czystą nowością, w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jak dosadnie napisał Joseph Ratzinger: „Wielkość liturgii polega właśnie na jej niedowolności (Unbeliebigkeit)”. O ile w lokalnych kościołach pierwszych wieków chrześcijaństwa można było jeszcze spotkać się z przypadkami improwizacji (jeśli badacze nie mylą się w swoich domysłach), to był to stosunkowo krótki okres, zanim piękne teksty liturgiczne zostały sformułowane w różnych rytach, zatwierdzone przez właściwe władze Kościoła i uznane za odpowiednie. W kulcie, tak samo jak w doktrynie, Duch Święty prowadzi Kościół do pełni prawdy; liturgiczna stałość, trzeźwość odprawiających i rytualna podniosłość, stanowią wyraźnie część tego procesu uczenia się – pokornego umniejszania siebie w „kreatywności” tak, aby nasz Pan, Słowo Prawdy, które stało się ciałem, mógł wzrastać w swojej życiodajnej i dominującej Obecności. Biskupi i księża żadną miarą nie są autorami czy improwizatorami, lecz tymi, którzy przyjmują i dalej przekazują dar. Jakkolwiek osobiście mieliby talent do poetyckiego upiększania Mszy, pozostają sługami dziedzictwa i zazwyczaj niczym więcej. Gdy formy zostaną opatrznościowo ustalone i zatwierdzone, nie ma już miejsca – ani zapotrzebowania – na słowne improwizacje. [2.]

Reforma, która zawiodła sobór

Jeśli weźmie się pod uwagę powody, dla których święty Jan XXIII zwołał sobór (pogodzenie z Kościołem wszystkich jego zabłąkanych synów i córek oraz dotarcie do świata współczesnego, o którym mówiono, że jest spragniony sensu, głodny prawdy, gotowy paść z wrażenia przed chrześcijańskim świadectwem autentycznej godności ludzkiej), trzeba przyznać, że niewiele można było zrobić gorszych rzeczy niż reforma liturgii przeprowadzona w sposób, jaki znamy. Poważni młodzi ludzie, których spotkałem, spragnieni są tego, co mistyczne, co tajemnicze, co „inne”, w skrócie: tego, co święte, w jakimkolwiek przebraniu się na to natkną; są spragnieni pełnego symboli rytuału. Przez ostatnie czterdzieści lat, aż do niedawna, wszystkie te rzeczy w Kościele katolickim były zakazane. Jak wiele razy widziałem zdziwienie i podziw, z którym ludzie mojego pokolenia albo młodsi (to jest urodzeni po 1970 r.) reagowali, będąc po raz pierwszy na Mszy uroczystej w starym rycie! Starożytna rzymska liturgia jest potężną odpowiedzią na ich najgłębsze duchowe pragnienia, tak samo jak była nią przez wieki, nawet w „naukowym” wieku XIX i w na początku wieku XX, gdy tak wielu konwertytów przyszło do Kościoła dzięki liturgii.

Josef Pieper, komentując Platońską relację z Fajdrosa o Tamuzie, mitycznym wynalazcy alfabetu, pisał:

Ta historia […] pokazuje rzecz pasującą do każdej epoki, że mianowicie postęp technologiczny, który wedle wszelkich pozorów ułatwia człowiekowi uczestnictwo w rzeczywistości i w prawdzie, faktycznie dokonuje czegoś przeciwnego: hamuje, a nawet niszczy to uczestnictwo. Ułatwienie komunikacji usuwa rzeczywistą komunikację.

W Sacrosanctum concilium postulowano jasny i prosty ryt, który nie wymagałby wielu objaśnień. Nawet w świetle tego wątpliwego kryterium klasyczny ryt rzymski katechizuje skuteczniej niż jego następca, nie potrzebując napomnień, instrukcji czy wyjaśnień poza samą homilią. Sam duch, modlitwy, rytuały, majestat, cisza i ogólnie całość elementów Mszy trydenckiej stanowi mistagogiczną katechezę – potomka szczęśliwego małżeństwa między subtelną teologią Ojców Kościoła a intensywną pobożnością monastyczną i ludową wczesnych wieków. Naucza poprzez przykład, przez znak i symbol; naucza też przez słowo, modlitwami i czytaniami, które są bogate i niezgłębione, lecz nigdy nadmiernie długie. Przychodząc na starą Mszę rok za rokiem zawsze można wynieść nowe owoce z bujnego ogrodu Kościoła.

Reformatorzy religijni twierdzili, że ich jedyną intencją było danie ludziom solidnego pokarmu duchowego – jakbyśmy nie mieli go już w obfitości. Tymczasem dali nam mało wartościowe nowożytne jedzenie, które nie podtrzymuje życia. Katolicy, których nie zadowala przygotowany przez Concilium preparat, świętują na uczcie Tradycji. Odzyskanie tradycyjnych zachodnich liturgii jest więc warunkiem samego przetrwania katolicyzmu. Ośmielony przez prawodawstwo i przykład Benedykta XVI a cieszący się szybkim przyrostem uczestników ruch tradycyjny zaczyna zajmować właściwe miejsce w awangardzie prawdziwej reformy i odnowy, które polegają przede wszystkim na zazdrosnej miłości domu Pańskiego, w którym mieszka chwała (zob. Ps 69,10; J 2,17; Ps 26,8), oraz wierności chwalebnemu dziedzictwu, które otrzymaliśmy w Jezusie Chrystusie. [3.]

Peter Kwasniewski

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Kwasniewskiego, „Kryzys i odrodzenie. Tradycyjna liturgia łacińska a odnowa Kościoła”, której polskie wydanie przygotowało. Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC.

Źródła powyższych fragmentów książki:
1. UnaCum.pl – Centrum Informacyjne Ruchu Summorum Pontificum (19 października 2016) – „Kwasniewski: Jeśli nie staniecie się jak dzieci… Banalizacja liturgii”
2. UnaCum.pl – Centrum Informacyjne Ruchu Summorum Pontificum (21 października 2016) – „Kwasniewski: Słowo Boga i słowotok człowieka”
3. UnaCum.pl – Centrum Informacyjne Ruchu Summorum Pontificum (24 października 2016) – „Kwasniewski: Reforma, która zawiodła sobór „

Skip to content