Aktualizacja strony została wstrzymana

Cuda na nieludzkiej ziemi – Stanisław Michalkiewicz

Nieludzka ziemia”. Tak nazywana była Rosja pod rządami bolszewików. Na „nieludzkiej ziemi” działy się rzeczy, które można by nazywać nieludzkimi, gdyby nie to, że poza gatunkiem ludzkim nie są one znane w jakimkolwiek innym gatunku. Zatem na „nieludzkiej ziemi” toczyły się ludzkie sprawy, a właściwie jedna sprawa, charakterystyczna właśnie dla gatunku ludzkiego, czyli próba poprawienia świata. Inne gatunku biologiczne nie próbują poprawiania świata. Przeciwnie – raczej się do niego przystosowują – na co zwrócił uwagę Karol Darwin. Gatunek ludzki – odwrotnie. Próbuje dostosowywać świat to własnych o nim i o sobie wyobrażeń, toteż w rozlicznych społecznych inżynieriach często dochodzi do wniosku, który w dość wulgarny sposób sformułował marszałek Józef Piłsudski, charakteryzując naród polski: „dobry naród, tylko ludzie kurwy”. Przy takich diagnozach remedium wydaje się proste. Trzeba tylko usunąć ze świata Żydów, burżujów, kułaków, białych, żółtych, Murzynów i tak dalej – a wtedy nic już nie będzie zakłócało harmonii. Jak zauważył Aldous Huxley, tacy bolszewicy „chcieliby zmusić cywilizowanych Europejczyków, by postępowali jak Dajakowie lub Eskimosi. Jest to skazane na niepowodzenie, ale zanim to nastąpi, ileż radości dostarczy inicjatorom znęcanie się nad heretykami!” Oczywiście Huxley jak zwykle się mylił. W powieści „Głos Pana” Stanisław Lem zauważył, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie.” W efekcie cierpliwego i metodycznego oddziaływania przy pomocy duraczenia z lekka tylko wspieranego aksamitnym terrorem, „cywilizowani Europejczycy” z roku na rok coraz bardziej upodabniają się do pogardzanych przez Huxleya Dajaków lub Eskimosów, którzy nawet z tego powodu zaczynają nimi pogardzać.

Co ma wisieć, nie utonie, więc wróćmy na „nieludzką ziemię”, którą możemy jeszcze raz obejrzeć sobie oczyma Rosjanina, piętnastolatka Jurija Czirikowa. Warto poświęcić temu obrazowi chwilę uwagi, bo najczęściej ziemię tę oglądaliśmy oczami Polaków, którzy z rzadka tylko zdobywali się wobec niej na odruch życzliwości, przynajmniej na tyle, by zauważyć jej urodę. Takie przypadki też się zdarzały, czego ilustracją jest pełen zachwytu opis Uralu w jednym z martyrologicznych, polskich świadectw – ale regułą jest postrzeganie Rosji jako ziemi przeklętej, gdzie nawet gwizd parowozu przypomina ryk apokaliptycznej bestii. Jurij Czirikow dostał się do łagru na Wyspach Sołowieckich pod zarzutem przygotowywania zamachu na Stanisława Kosiora, genseka Komunistycznej Partii Ukrainy i samego Stalina. Były to czasy, gdy „archipelag” jeszcze nie skamieniał w późniejszej straszliwej postaci, tylko dopiero kształtował swoje oblicze, toteż zdarzały się fenomeny, o których później próżno byłoby pensjonariuszowi lagru nawet marzyć. Na przykład – protestacyjne głodówki – na które naczelnicy SŁON-a nie tylko siłą jakiejś inercji pozwalali, ale które więźniowie nawet wygrywali, odzyskując przynajmniej część praw. Później tę rozpustę skasowano i wszystkie wyspy „archipelagu” upodobniły się do Bieguna Okrucieństwa – jak Aleksander Sołżenicyn określił Kołymę.

On sam o Kołymie nie pisał, uważając, że pisać o niej może tylko ten, kto ją przeżył. Wielu takich nie było, ale znalazł się jeden, w dodatku utalentowany, w osobie Warłama Szałamowa. Ten jednak wystawił Biegunowi Okrucieństwa, a pośrednio i sobie bezlitosną recenzję; kto mianowicie Kołymę przeżył, MUSIAŁ wdeptać w ziemię niejednego towarzysza niedoli. Ale Jurij Czirikow, wprawdzie trafił na nieludzką ziemię, ale jakby do enklawy, w której bolszewickie reguły „nienawiści klasowej” jakby nie obowiązywały, a jeśli nawet – to w formie niezwykle złagodzonej. Nasz Bohater nie tylko spotyka tam wspaniałych przedstawicieli rosyjskiej inteligencji, ze wszystkimi jej zaletami i słabościami, ale również interesujących chłopskich filozofów w rodzaju Piotra Pawłowicza Siwowa, z którym Czirikow pracował w brygadzie jagodników, czyli zbieraczy jagód. Ten Siwow pewnego razu poddał krytyce cesarza Aleksandra II, którego w powieści Józefa Mackiewicza „Nie trzeba głośno mówić”, Rosjanie w zaufaniu nazywają „carem-oswobodzicielem”. Tymczasem Siwow powiada tak: „Ja tam nigdy nie darzyłem Aleksandra II zbytnim szacunkiem. Wprawdzie dobry był z niego car, ale przysporzył wiele szkód narodowi. Nie można było przecież tak od razu znosić pańszczyzny… stąd właśnie wzięło się całe zło.” Czirikow notuje, że „inteligenci obruszyli się i zaatakowali chłopa. Zaczęła się dyskusja. Siwow broniąc swej tezy mówił dalej mniej więcej tak: – Chłop bywa różny. Na stu wieśniaków jedna trzecia to lenie, jedna trzecia nieudolni krętacze, a mniej więcej tyle samo jest narwanych gorliwców, zaś mądrych i gospodarnych przypadnie trzech, może czterech na setkę. Trzeba było najpierw wyzwolić tych mądrych i gospodarnych, a pozostałych dopiero wtedy, kiedy nabiorą rozumu i oduczą się lenistwa. Inteligencja też nie jest bez winy (…) myślą mądrale, że chłop potrzebuje takiej samej wolności, jak oni. A wolność dla chłopów bywa różna, każdy rozumie ją po swojemu. Jeden poczuje się wolny, kiedy po całych dniach będzie mógł wylegiwać się na przypiecku, drugi – kiedy będzie mógł bez przeszkód rozwijać swoje gospodarstwo, a trzeci – kiedy będzie mógł bezkarnie zabierać tym, którzy dorobili się swoich dóbr – taka wolność jest najbardziej niebezpieczna.

Trudno się dziwić, że nasz piętnastolatek w tej atmosferze takich rozmów niekiedy nawet zapomina, że jest w łagrze, z którego może już nigdy nie wyjść. Kiedy był już prawie dochodiagą, poznał „najciekawszego człowieka w łagrze” profesora nauk rolniczych Bogdana Jasienieckiego: „W kącie pomieszczenia siedział stary dziadek – stróż łaźni. Ten kąt odgrodzony był strużką nafty na podłodze, mającej stanowić barierę dla insektów. Podszedłem niepewnie do staruszka i poprosiłem o przechowanie węzełka na czas kąpieli. – Jesteś pewien, że ci go oddam? – spytał posępnie dziadek. – Tak, jestem pewien, bo inaczej nie zadawalibyście takiego pytania. – Dzięki za szacunek i zaufanie – dumnie odparł staruszek, chowając mój skarb za pazuchę. (…) Bogdan Ilijicz pozamiatał wszy z podłogi, zalał je naftą, umył starannie ręce i nalał do kubków jakiegoś brązowego płynu. „Herbata” była sporządzona z suszonych, sfermentowanych owoców i tłuczonych żołędzi. (…) Popijając ten parujący napój prowadziliśmy rozmowę „na światowym poziomie” (…) Dziadek Bogdana Ilijicza brał aktywny udział w powstaniu 1831 roku i został zesłany na Syberię, kiedy jego syn (ojciec profesora) miał zaledwie trzy lata. W roku 1833 car Mikołaj I przebywał na manewrach wojskowych w okolicy Źytomierza i pani Jasieniecka razem ze swoim synkiem uzyskała audiencję u imperatora. Bogdan Iljicz bardzo malowniczo opisywał, jak car pocałował petentkę w rękę, wziął w ramiona chłopaczka i spytał go: – Lubisz ty mnie? Dziecko odwróciło się i rzekło: – Nie, boś ty Moskal! – Madame – powiedział smutno imperator – to nieładnie wpajać dziecku nieprzyjaźń między naszymi narodami. Na pożegnanie polecił „ułaskawić ojca, aby zło nie zakorzeniło się w sercu syna”. Bogdan Iljicz pytał: jak sądzicie, panowie, czy taki cud mógłby się zdarzyć również w naszych czasach?!” Jasne, że nie – ani w tamtych, to znaczy – bolszewickich, ani w obecnych.

W tej niezwykłej książce, w tym niezwykłym świadectwie, jest jeden zagadkowy punkt. Autor opatrzył swoją książkę mottem – cytatem z Michała Bułhakowa: „Pisz tylko to, co widzisz, a czego nie widzisz, o tym pisać nie warto.” Chociaż Jurij Czirikow spędził w różnych łagrach prawie 10 lat, to ani razu nie wspomina o „kumie”, czyli oficerze operacyjnym NKWD. A przecież „kumowie” byli w każdym obozie, a nawet na tak zwanej „wolności”, gdzie werbowali „seksotów”, czyli „sekrietnych satrudnikow”, którzy po polsku nazywają się tajnymi współpracownikami. Aleksander Sołżenicyn w swoim „Archipelagu GUŁ-ag” poświęca „kumom” cały rozdział i nawet podaje charakterystyczną ich właściwość – że mianowicie „pierzchają oni na dźwięk Imienia Chrystusowego”. Jak to się stało, że podczas swego pobytu w łagrach Jurij Czirikow ani razu nie zauważył „kuma”? Skoro nie napisał o nim ani słowa, to musiał go nie zauważyć. Jeśli tak, to niepodobna wytłumaczyć tego inaczej, jak cudem. To dowód, że cuda zdarzają się w każdych czasach, tyle, że muszą się między sobą różnić.

Jurij Czirikow – Człowiek z nieludzkiej ziemi – Wydawnictwo von Boroviecky, Radzymin 2016

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    11 lipca 2016

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3692

Skip to content