23 lutego odbył się „świecki pogrzeb” pisarza Umberto Eco, zmarłego 19 lutego w wieku 84 lat. Eco był jednym z najgorszych produktów turyńskiej i włoskiej kultury XX wieku. Jego turyńskie pochodzenie powinno być podkreślane, bo Piemont był w XIX wieku prawdziwą kopalnią wielkich świętych, a w wieku XX – laickich, antykatolickich intelektualistów.
„Szkoła Turyńska”, dobrze opisana przez Augusto Del Noce, przeszła dzięki wpływom Antonio Gramsciego (1891-1937) i Piero Gobettiego (1901-1925) od idealizmu do iluministycznego marksizmu, utrzymując przy tym swój antykatolicki charakter. Po drugiej wojnie światowej ta orientacja kulturalna wywierała wpływ tak wielki, że udało jej się przyciągnąć pewną liczbę katolików.
Urodzony w 1932 roku Umberto Eco, będący w wieku 16 lat liderem diecezjalnej Akcji Katolickiej, był – jak sam przyznawał – nie tylko działaczem, codziennie przystępował do Komunii. Wziął udział w kampanii przedwyborczej w roku 1948 rozwieszając plakaty i rozprowadzając antykomunistyczne ulotki. Później współpracował z kierownictwem Akcji Katolickiej w Rzymie, studiując w tym czasie na Uniwersytecie Turyńskim, gdzie w 1954 roku obronił pracę o estetyce św. Tomasza z Akwinu. To właśnie w roku 1954 odszedł od wiary katolickiej. Później opublikował jedyną książkę wartą lektury – „Problemy estetyki u św. Tomasza” (1956).
Jak doszło do tej apostazji? Z pewnością była przemyślana, wynikała z głębokiego przekonania i miała charakter ostateczny. Eco z kpiną stwierdził, że stracił wiarę czytając Akwinatę. Ale wiary nie można stracić, można ją jedynie odrzucić i źródłem tego odejścia od prawdy nie był święty Tomasz, a filozoficzny nominalizm – dekadencka i zniekształcona interpretacja doktryny tomistycznej.
Aż po kres swoich dni Eco był radykalnym nominalistą, dla którego nie było uniwersalnych prawd – jedynie nazwy, znaki i konwencje. Ojciec nominalizmu, William Ockham, został przez Eco sportretowany w najsłynniejszej spośród jego powieści, „Imieniu Róży”, jako jej bohater, Wilhelm z Basekerville. Powieść kończy nominalistyczne motto: „Stat rosa pristina nomine, nomina nuda tenemus” („Dawna róża pozostała tylko z nazwy, same nazwy nam jedynie zostały”. Istota róży – tak jak i w każdym innym przypadku – jest redukowana do słowa, posiadamy jedynie nazwy, pozory, złudzenia, nie ma prawdy ani pewności. Inną postacią pojawiającą się w tej powieści jest Adso stwierdzający: „Gott ist ein lautes Nichts”. W ostatecznym rozrachunku wszystko jest grą, tańcem, niczym. Tą samą koncepcję filozoficzną Eco przedstawił w innej powieści, w „Wahadle Foucaulta” (1989). Za metaforą wahadła kryje się Bóg scalony pustką, złem i absolutną ciemnością.
Prawdziwe wahadło myśli Eco polegało tak naprawdę na wahaniu między absolutnym racjonalizmem Oświecenia a irracjonalizmem okultyzmu: Kabały, gnozy – z którą walczył, choć odczuwał do niej chorobliwy pociąg. Skoro nominalizm pozbawia rzeczywistość jakiegokolwiek znaczenia, to nieuniknionym tego skutkiem jest upadek w irraccjonalność. By się z niej wydostać, pozostaje jedynie absolutny sceptycyzm. Jeśli Norberto Bobbio (1909-2004) stanowił w wieku XX neokantowską wersję turyńskiego Oświecenia, to Umberto Eco uosabia jego neolibertyńską wersją.
Jedna spośród jego ostatnich powieści, „Cmentarz w Pradze” (2010), jest pośrednią apologią moralnego cynizmu, który z konieczności towarzyszy nieobecności tego, co prawdziwe i dobre. Na ponad pięciuset stronach książki nie można odnaleźć ani jednego ideału budzącego pasję, żadnej postaci kierowanej miłością czy idealizmem. „Nienawiść to prawdziwie pierwotna pasja, anomalię stanowi miłość” – mówi za sprawą Umberto Eco Raczkowski, jeden z protagonistów. W każdym razie, przy wszystkich odpychających postaciach i czynach kryminalnych, jakimi wypełniona jest ta książka, brakuje jej tragicznej nuty, czyniącej zeń wielkie dzieło literackie. Ton posiada ona sarkastyczny, jak w przypadku komedii, której autor drwi ze wszystkiego i ze wszystkich.
Dostrzegając przy tym, że jedne, w co wierzy, to filety de barbue sauce hollandaise jedzone w Lapérouse, raki z Bordeaux, mus z wątróbki drobiowej w Café Anglais na ulicy Gramont, filety drobiowe nadziewane truflami w restauracji Rocher du Cancale. Jedyne, co triumfuje na kartach tej powieści, to jedzenie, nieustannie celebrowane przez protagonistę wyznającego, że „jedzenie zawsze dostarczało mi więcej satysfakcji niż seks. Może to znamię pozostawione mi przez księży”. Być może nie jest dziełem przypadku fakt, że w roku 1992 Eco został półżywy przewieziony do szpitala ze względu na olbrzymią niestrawność.
Biorąc pod uwagę to, że kpił ze wszystkich – z własnych czytelników, krytyków, a nade wszystko z katolików zapraszających go jako wyrocznię na własne konferencje – Eco był, technicznie rzecz ujmując, wielkim kuglarzem. W trakcie referendum dotyczącego nierozerwalności małżeństwa w roku 1974 na łamach „Espresso” żartobliwie zwracał się do zwolenników rozwodów następującymi słowami: „Kampania referendalna musi być wolna od domniemywanych teorii, bez skrupułów, natychmiastowo kierowanych tak, by osiągnąć zamierzony skutek w krótkim okresie czasu. Skierowanych zwłaszcza do publiki łatwo padającej ofiarą emocjonalnych nakłonień, powinna prezentować pozytywny obraz rozwodu, ściśle obalający emocjonalny apel strony przeciwnej. (…) Temat tej kampanii sprzedażowej powinien być następujący: rozwód jest dobry dla rodziny, dobry dla kobiet, dobry dla dzieci. (…) Przez lata włoscy reklamodawcy cierpieli wskutek kryzysu tożsamości: dobrze wykształceni i dobrze poinformowani wiedzieli, że są przedmiotem socjologicznej krytyki przedstawiającej ich jako wiernych służących sił konsumpcji (…). Próbowali darmowych kampanii reklamowych w obronie środowiska naturalnego czy promujących krwiodawstwo. Mimo tego czują się oni pozbawieni wpływu na wielkie problemy naszych czasów i skazani na sprzedawanie mydła. Dla wielu z nich bitwa referendalna będzie testem szczerości często podkreślanych aspiracji obywatelskich. Jedyne, czego potrzeba, to grupy ekspertów, dynamicznych, pozbawionych skrupułów demokratycznych ośrodków koordynujących i finansujących taką kampanię. Wszystko, czego potrzeba, to seria rozmów telefonicznych, dwa spotkania i miesiąc wytężonej pracy. Zniszczenie tabu w ciągu zaledwie kilku miesięcy jest wyzwaniem, na myśl o którym każdemu marketingowcowi powinna lecieć ślinka”.
Tabu, jakie należało zniszczyć, była rodzina, która dla relatywisty takiego jak Eco nie miała żadnych racji uzasadniających jej istnienie. Od roku 1974 destrukcja rodziny przeszła przez kolejne etapy. Eco radośnie jej towarzyszył, schodząc ze sceny w przeddzień zatwierdzenia związków homoseksualnych – końcowego rezultatu wprowadzenia rozwodów przed czterdziestoma laty. Naturalną rodzinę zastąpiono tą nienaturalną. Relatywizm świętuje oczywiste zwycięstwo.
Eco znacznie przyczynił się do tego dzieła desakralizacji naturalnego, chrześcijańskiego porządku rzeczy. Będzie jednak musiał odpowiedzieć za nie tak małą porcję zła, którego się dopuścił, jak również za dobro, które mógłby uczynić – gdyby nie odrzucił Prawdy. Jaką korzyść można odnieść z trzydziestu doktoratów honoris causa i sprzedania trzydziestu milionów egzemplarzy jednej książki („Imienia Róży”), kiedy nie można zdobyć życia wiecznego? Młody działacz Akcji Katolickiej mógłby być świętym Franciszkiem Ksawerym ziemi misyjnej, jaką jest teraz Europa. A jednak, nie przyjął on słów skierowanych przez św. Ignacego do św. Franciszka Ksawerego, których Boże echo brzmi w każdym chrześcijańskim sercu: jaką korzyść odnosi człowiek jeśli zyskuje cały świat, ale traci swą własną duszę?
Roberto de Mattei
„Corrispondenza Romana”
Tłum. mat.