Nie Komorowski się pomylił, przejęzyczył, czy chlapnął, ale mylą się Ci, którzy tak sadzącą. Nawet nie nazwałbym wystąpienie Komorowskiego freudowską pomyłką, on po prostu powiedział to, co myśli i skąd się wywodzi. Słowa i myśli o „uczczeniu pamięci ofiar Źołnierzy Wyklętych” musiał wypowiadać wielokrotnie, a miał z kim sobie w taki sposób pogadać. Jeszcze kilka lat temu byłem ślepy i przez to głupi, powtarzałem bzdury o marcu 1968 roku i początkach demokratycznej przemiany. Z chwilą, gdy człowiek, zamiast powielać brednie z telewizora, zagląda do podręczników i tekstów źródłowych, oczy z rozumem natychmiast się otwierają. W latach stalinowskich dzisiejsza żydokomuna (cięgle nie powstało lepsze określenie) była pierwszym lub drugim pokoleniem komunistycznego aparatu represji, w dodatku w sporej mierze ruskim desantem.
Tuż przed końcem wojny i zaraz po, masowo polonizowano ruskich bandytów, nierzadko żydowskiego pochodzenia, by obsadzić nimi kluczowe stołki w PRL. Cała ta koteria, która w RPIII sama siebie nazywała liberalną demokracją siedziała w PZPR i to w miejscach, gdzie lała się krew. Czerwoni książęta tacy: Geremek, Kołakowski, Michnik, Blumsztajn, Gebertner, Mazowiecki i reszta towarzyszy, znana z ekranów telewizorów, zaczęła udawać „demokratów europejskich” dopiero wówczas, gdy skonał towarzysz Stalin. Represjonowani przez żydokomunę towarzysze Polacy, czyli tak zwane „chamy”, wzięli odwet na żydowskich komunistach, którzy strzelali nie tylko w tył głowy Akowców, ale robili czystki we pezetpeerowskich szeregach. Historia marca 1968 roku to nic innego, jak wojna między stalinowską żydokomuną, a polską komuną. Słynne koterie: Puławianie i Natolińczycy walczyły ze sobą o strefę wpływów i wbrew pozorom nierozgarnięty ślusarz Gomułka nie miał połowy krwi na swoich rękach, w której Puławianie byli umoczeni po łokcie.
Właściwie 1970 rok i bandytyzm na Wybrzeżu o tyle jest winą Gomułki, że został przez stalinowskich aparatczyków, głównie Jaruzelskiego, zmuszony do zbrojnej interwencji. Obie te daty wymagają napisania solidnej i opartej o fakty historii, bo to co się uczy dzieci w szkołach jest jedną wielką blagą. W 1968 i 1970 roku mieliśmy klasyczny przewrót, pucz, czy jakby tego nie nazywać, w ramach jednej komunistycznej partii. O ile 1968 rok przez wielu jest też kojarzony jako robota Izraela i ZSRR, żeby w sposób bezproblemowy przetransportować do Ziemi Obiecanej tysiące Żydów, o tyle 1970 służył tylko i wyłącznie usunięciu Gomułki, co zapoczątkowało powrót do władzy Puławian. Ci ostatni rządzą do dziś, przepoczwarzeni w rozmaite Unie Demokratyczne, Kongresy Liberalne i Platformy Obywatelskie, czy SLD kojarzone z towarzyszem Kwaśniewskim. Nie są żadnym przypadkiem słowa Komorowskiego, podobnie jak jego sympatia do Jaruzelskiego i żydokomuny. Banałem będzie przypomnieć, że żona Komorowskiego to córka ubeckich i żydowskich funkcjonariuszy. Cała świta jaką się Komorowski otoczył to historyczna, stalinowska żydokomuna, która „zoologicznie” nienawidzi Armii Krajowej i wszystkiego, co związane z Polską narodową, suwerenną, antykomunistyczną. Komorowski powiedział prawdę o sobie i swoim otoczeniu. Ostatnie tygodnie ma fatalne i kompletnie nie panuje nad tym, co można powiedzieć przy koszernym bigosie, a czego nie wolno mówić publicznie. Upieram się jednak, że to efekt grillowania Bronka.
Ktoś coś od niego chce, najpewniej podpisu pod kilkoma dokumentami, które załatwią władzę i miliardy na kolejną kadencję. Prawdopodobnie kilka grup o to zabiega i Komorowski znalazł się w potrzasku, bo kogoś musi ostatecznie wybrać. Jak wiadomo na „prezydenta Polski” kwity mają wszyscy, to i wszyscy chcą swoje ugrać. Obawiam się, że w ostatnich tygodniach kampanii, gdy Komorowski wybierze opiekunów, nie zobaczymy skrawka wpadki i gafy Komorowskiego, natomiast zacznie się nagonka na Dudę. Tak działa żydokomuna, tak działają Puławianie. Oni tworzą nowe byty, aparaty represji nazywają demokracją, bandytów bohaterami, a bohaterów bandytami. Proszę zwrócić uwagę, że retoryka otocznia Komorowskiego jest tożsama z PRL. Niby było jakieś Powstanie Warszawskie, ale nie było żadnego Kedywu, WIN-u, tylko „dzielni synowie i córy stolicy”. Inną metoda je werbowanie byłych akowców i tak narodził się „bohater” Ścibor-Rylski, pan generał, tyle, że generałem to on został w PRL, dzięki donosom składanym ubecji. Nie przypadek, nie pomyłka, tylko nienawiść do polskich bohaterów, to immanentna cecha kręgu „kulturowego” i rodzinnego pana Bronka z Budy Ruskiej. Cała historia przemiany stalinowskiej żydokomuny w liberalną demokrację jest opisana w „Berku”, którym nawet II obieg nie ma odwagi za często wspominać, chociaż pojawiały się recenzje choćby Pana Masłonia, jednego z większych specjalistów od tamtych i obecnych czasów komunistycznych.
MatkaKurka