Aktualizacja strony została wstrzymana

Z polskiego punktu widzenia antysowieckość UPA nie ma żadnego znaczenia

Czy da się usprawiedliwić ludobójstwo dokonane przez OUN-UPA na polskiej ludności Kresów Wschodnich?

Oczywiście, zawsze znajdzie się jakieś usprawiedliwienie – w myśl zasady, że dla chcącego nic trudnego. Można więc bestialskie rzezie na polskich chłopach Wołynia, Galicji Wschodniej czy Lubelszczyzny tłumaczyć niedogodnościami dla ukraińskiego życia narodowego w II Rzeczypospolitej, utrakwizacją szkół czy wyolbrzymianą dziś akcją polonizacyjno-rewindykacyjną, która przybierała postać burzenia cerkwi na Podlasiu i Chełmszczyźnie. Usprawiedliwić można wszystko i na ogół w kwestii Rzezi Wołyńskiej właśnie z czymś takim mamy do czynienia.

Czy Ukraińcom w II Rzeczypospolitej wiodło się rzeczywiście tak źle? Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie – co było alternatywą wobec władzy polskiej na Kresach? Byłyby to albo rządy bolszewickie w postaci  Ukrainy sowieckiej, albo narodowe rządy ukraińskie w postaci proklamowanej 1 listopada we Lwowie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL). Tego drugiego przypadku historiografia polska nie omówiła jak dotąd zbyt szczegółowo. Dopiero równie zapomniane, co odrażające zbrodnie ZURL na Polakach uzmysławiają, że przyczyna późniejszego ludobójstwa w latach ‘40 leżała zupełnie gdzie indziej niż w rzekomym prześladowaniu Ukraińców w II RP. Zupełnie uczciwie można powiedzieć, że Ukraińcy w przedwojennej Polsce nie mieli nigdy tak źle, jak Polacy w ZURL. O ile najcięższą „zbrodnią” Polaków było okresowe dążenie do polonizacji Ukraińców, to z drugiej strony padały hasła w rodzaju „Lachy za San” – co oznaczało wypędzenie Polaków na wschód od linii Sanu lub, w ostateczności, ich wymordowanie. Dlatego właśnie Polska musiała opanować te tereny, by ukrócić wstęp do masowych rzezi, dlatego właśnie II Rzeczpospolita miała prawo nieufnie odnosić się do narodowych ruchów ukraińskich, choć tak czy inaczej Bandera czy Szuchewycz w II RP uniknęli wyroków śmierci. Historia brutalnie pokazała, że był to straszliwy w swoich konsekwencjach błąd. To, że obydwaj zginęli potem z rąk Sowietów, powinno być powodem gorzkiej refleksji ze strony polskiej. Właśnie nadmierna pobłażliwość doprowadziła do tego, że hasło „Lachy za San” udało się zrealizować niemal całkowicie w latach ’40. Jak wcielano je w życie podczas ukraińskiej irredenty w latach 1918-1919?

„Inną formą prześladowań było podpalanie polskich wsi, co miało miejsce głównie w okresie wycofywania się wojsk ukraińskich spod Lwowa. Spalono wówczas 96 gospodarstw w Biłce. gdzie jednocześnie zabito ponad 50 Polaków, mieszkańców tej wsi. W Biłce Szlacheckiej podczas pożaru podpalonej wsi zamordowano 28 osób. Podobnie było w Dawidowie i innych miejscowościach zamieszkanych głównie przez ludność polską.

 Inną formą nienawiści było gwałcenie polskich dziewczyn, a następnie mordowanie swych ofiar, co miało miejsce we wsi Chodaczków Wielki k. Tarnopola, gdzie zginęły w ten sposób cztery dziewczyny. W Źółkwi ukraiński ataman Klee, Niemiec, założył dom publiczny dla ukraińskich żołnierzy, w którym zmuszano do prostytucji polskie dziewczęta. Podobnie postąpiono z zakonnicami z trzech polskich zakonów. Odosobnionych wypadków znęcania się nad polskimi kobietami było znacznie więcej. Odnotowano jednocześnie wiele wypadków rozstrzeliwania polskich Jeńców wojennych, co miało np. miejsce w miejscowości Szkło i w lesie Grabnik k. Szkła, gdzie rozstrzelano 17 rannych polskich żołnierzy. Podobnie stało się z 26 jeńcami polskimi w Janowie. Księdza Rysia z Wiśniewa zakopano żywcem do góry nogami. Grzebanie żywcem powtarzało się bardzo często. We wszystkich podmiejskich gminach lwowskich, jak: Brzuchowice, Bitki, Winniki, Dawidów, Sokolniki, Dublany i Basiówka. pozostały ślady stosowania wymienionych wyżej form prześladowań. W Basiówce mordowano nawet niemowlęta. Stosowanie sądów doraźnych wobec polskich więźniów było zjawiskiem dość częstym. Tak było np. w Złoczowie, gdzie w nocy z 26 na 27 marca 1919 r. aresztowano kilkunastu polskich kolejarzy podejrzanych o przynależność do spisku przeciwrządowego. Przesłuchiwanie odbywało się w ten sposób, że ofiary bito do nieprzytomności, wmawiając im istnienie spisku przeciw Ukraińcom. Tak zwana rozprawa przeciw oskarżonym rozpoczęła się o godz. 7 rano, a w dwie godziny później zapadł wyrok skazujący wszystkich na karę śmierci. W ten sposób zamordowano w Złoczowie 28 Polaków, a w Jaworowie – 17. W innych miejscowościach zamordowanych w ten sposób było po kilka osób lub po jednej. Ze szczegółowych badań wynika, że największym okrucieństwem odznaczali się żołnierze półinteligenci, ukraińscy oficerowie oraz synowie parochów greckokatolickich”. 

(Florentyna Rzemieniuk, Unici polscy 1596-1946, Siedlce 1998)

Poszukajmy jednak analogii we własnej historii, aby sprawiedliwie ocenić bezsens tego okrucieństwa. Polacy doznali niepomiernie większych krzywd ze strony zaborców – Niemców i Rosjan. Czy po odzyskaniu niepodległości ktokolwiek postulował, by przedstawicieli tych gnębiących nas przez ponad wiek nacji wymordować? Nawet jeśli odważnie założymy, że Polacy byli dla Ukraińców tym, kim Rosjanie i Niemcy byli dla Polaków, to różnica rzuca się w oczy. Dobitnym przykładem niech będą losy cerkwi śś. Konstantyna i Michała w Wilnie, którą wzniesiono w 1913 r. dla uczczenia 300-lecia panowania dynastii Romanowów. Ulokowano ją w najwyższym wówczas punkcie miasta – tak, aby wizualnie utrwalała panowanie rosyjskie nad Wilnem. Po odzyskaniu niepodległości i wojnie polsko-bolszewickiej świątynia służyła jeńcom rosyjskim, którzy po wojnie pozostali w polskim wówczas mieście. Podkreślmy – była to świątynia zbudowana przez rosyjskich okupantów Polski, jednak nie zburzono jej, a na dodatek oddano do użytku niedawnym wrogom. 

Co nam zaś proponowali Ukraińcy? Śmierć, pożogę, a w najlepszym wypadku wyniesienie się „za San”. W naszej psychice narodowej nie mieściło się pojęcie ludobójstwa, którego nie mogły uzasadnić nawet największe przewiny Niemców czy Rosjan wobec Polaków. 

Dla Ukraińców, zdaje się, domniemane czy faktyczne krzywdy doznawane z rąk Polaków nie miały znaczenia, wszak przed 1918 rokiem nie istniało państwo polskie, a mimo tego już wtedy zaczęły się okrutne mordy na ludności polskiej, które ukróciło dopiero zlikwidowanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej w Galicji Wschodniej. 

Zauważmy, że symbolem rzekomego gnębienia Ukraińców przez II Rzeczpospolitą uczyniono burzenie cerkwi prawosławnych. Jednak akcja rewindykacyjno-polonizacyjna była prowadzona w celu usunięcia wpływów i oznak materialnych panowania rosyjskiego. Warto też zaznaczyć, że uderzała ona w prawosławnych Polaków, bo i oni zamieszkiwali tereny objęte akcją – czy można więc w ogóle mówić o posunięciu wprost antyukraińskim? Rzecz jasna, można, o ile chce się szukać usprawiedliwienia dla sprawców Rzezi Wołyńskiej i doszukiwać się jej źródeł poza ideologią OUN-UPA.

Kiedy podczas II wojny światowej oczywistym stawało się, że największym wrogiem dla ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego jest Związek Sowiecki, a nie Polska, kiedy co najmniej od czasów Wielkiego Głodu z lat 1932-33 jasne było, że największym zagrożeniem dla całego narodu ukraińskiego jest system sowiecki, OUN-UPA nie szykowała się wcale do walki ze śmiertelnym wrogiem nacji, której przedstawicielem się obwołała. To właśnie wtedy dokonano bestialskiego ludobójstwa na Polakach zamieszkujących Kresy II Rzeczypospolitej – właśnie po to, by zdążyć przed nadejściem Armii Czerwonej. A więc zamiast wykorzystać swoje zasoby i siły do walki z największym wrogiem, UPA nagle miała przypomnieć sobie, że przed 1939 na Chełmszczyźnie i Podlasiu burzono cerkwie i zaczęła w rewanżu mordować polskich chłopów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w roku 1943. Brzmi to co najmniej groteskowo, ale do takich absurdalnych wniosków prowadzą wywody sugerujące, iż mordy UPA na Polakach miały źródło w polityce II Rzeczypospolitej wobec Ukraińców. Chyba że ktoś postuluje, by Polska już w 1918 odpuściła sobie Kresy Wschodnie i pozostawiła je Ukraińcom. W istocie – gdyby pozwolono na ludobójstwo na Polakach już wtedy, to genocyd w latach ’40 nie byłby już „potrzebny”.  

Zauważmy, że na szerszą skalę UPA rozpoczęła walkę z Sowietami właśnie po „oczyszczeniu” dzisiejszej Ukrainy Zachodniej z Polaków. Dokładnie ten sam program – „Lachy za San” – mieli Sowieci, tyle że ci proponowali „tylko” wywiezienie Polaków z Kresów w bydlęcych wagonach, a UPA mordowała w zasadzie od razu. 

Krwawa rywalizacja UPA z NKWD i Armią Czerwoną, która nastąpiła już po spełnieniu postulatu, którego realizacji stało na przeszkodzie ponad dwudziestoletnie istnienie II Rzeczypospolitej, to jedynie rozgrywka o to, czy stworzona kosztem przelanej polskiej krwi Wielka Ukraina będzie opanowana przez totalitaryzm banderowski czy totalitaryzm komunistyczny. Nie da się bowiem przy ocenie OUN-UPA traktować rozłącznie kwestii ludobójstwa na Polakach i kwestii późniejszych starć z Sowietami, ponieważ obydwie te aktywności stanowiły nierozłącznie ze sobą powiązane punkty realizowanego przez tę formację programu. Bez uprzedniego ludobójstwa nie byłoby późniejszych walk ze Związkiem Sowieckim. Zarówno polska ludność cywilna, jak i władza sowiecka, stały na przeszkodzie realizacji celów polityczno-wojskowych nacjonalistów ukraińskich. 

Z perspektywy Polaka nie ma bowiem znaczenia, jakie stosunki mieli między sobą realizatorzy programu „Lachy za San” – obydwaj pozostają dla nas śmiertelnymi wrogami. To, że jego wykonawcy chwycili się potem za łby, traktować należy wyłącznie jako krwawą kłótnię w antypolskiej rodzinie. Bo czy wyobrażamy sobie, byśmy – odkładając na bok Katyń – czcili dziś NKWD za zabicie dowódcy UPA Romana Szuchewycza, odpowiedzialnego za rzezie Polaków? Ośmielam się twierdzić, że z oczywistych względów nie. 

Niech więc w spojrzeniu na UPA obowiązują nas identyczne standardy.

Marcin Skalski

Za: Kresy.pl (07 listopada 2014) | http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/z-polskiego-punktu-widzenia-antysowieckosc-upa-nie-ma-zadnego-znaczenia

Skip to content