Ach, cośmy przeżyli! To zresztą dopiero początek, bo odtąd przeżyć będziemy mieli coraz więcej, ale incipiam. Otóż 28 października do stolicy naszego nieszczęśliwego kraju przybył we własnej osobie prezydent bezcennego Izraela Reuwen Riwlin. Kulminacyjnym punktem wizyty było wspólne z prezydentem Bronisławem Komorowskim otwarcie Muzeum Historii Żydów Polskich. Kosztowało ono bajońskie sumy; według oficjalnych wyliczeń Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, podatnicy polscy za pośrednictwem wspomnianego Ministerstwa i miasta Warszawy zapłacili do tej pory ponad 180 milionów, a do tego, a resztę, czyli 140 milionów dołożyli sponsorowie, między innymi – Jan Kulczyk, któremu najwyraźniej ktoś musiał przypomnieć przepowiednię św. Ildefonsa, że „mówiła żony ciotka: tych co płacą – nic nie spotka”. Ale teraz trzeba będzie jeszcze Muzeum utrzymać, więc już przewidziano specjalne programy edukacyjne dla uczniów szkół podstawowych. Wycieczki szkolne będą przyjeżdżały do Muzeum, a po zapłaceniu za bilety, będą faszerowane nową, uzupełnioną i poprawiona wersją historii – również, a może nawet przede wszystkim – historii naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, której niepodobna zrozumieć bez znajomości historii Żydów.
Tak w każdym razie uważa pan prezydent Komorowski, bo tak właśnie powiedział, przemawiając na uroczystości uroczystego otwarcia. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak odwiedziny Muzeum Historii Żydów Polskich zostaną uznane za patriotyczny obowiązek, rodzaj deklaracji lojalności wobec naszej biednej ojczyzny, więc obowiązek edukacyjny na pewno zostanie rozszerzony również na uczniów szkół ponadpodstawowych, studentów, a jeśli będzie trzeba – również wojsko, policję i inne służby, zarówno mundurowe, jak i te, co chodzą po cywilnemu. Trudno, by w tych warunkach biznes się nie kręcił – ale nie o to przede wszystkim chodzi, chociaż o to, ma się rozumieć, też – jednak przede wszystkim chodzi o to by mniej wartościowy naród tubylczy przyswoił sobie prawidłową wersję własnej historii. Próbkę tego, co nas czeka przedstawił w swoim przemówieniu pan prezydent Komorowski, opowiadając, jak to w 1944 roku, a więc już po „ostatecznym rozwiązaniu”, Żydzi ratowali Polaków z rąk Gestapo. Musieli w tym całym Gestapo mieć potężne wpływy, skoro „ratowali” i to w dodatku w rok po „ostatecznym rozwiązaniu”. Widać, że pan prezydent chciał jak najlepiej, ale czy aby trochę nie przedobrzył? Wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego, więc na wszelki wypadek lepiej nie przedobrzać – ale nie zawsze się to udaje, a zwłaszcza nie udaje się, gdy usta mówią z obfitości serca.
Jak tak dalej pójdzie, to być może już za 10, a najwyżej 15 lat doczekamy się ostatecznej wersji, według której Tewje Bielski wraz z pułkownikiem Stauffenbergiem, zbrojnie powstali przeciwko polskim nazistom, pędząc ich w kierunku Berlina, gdzie naziści ci rozproszyli się w nocy i mgle, aż wszelki ślad po nich zaginął. To znaczy – nie wszelki, co to, to nie – bo pogrobowcy wspomnianych nazistów, dążąc do cofnięcia, a przynajmniej zatrzymania nieubłaganego koła Historii, nieustannie sypią piasek w szprychy, bluzgając dookoła „mową nienawiści”. Dlatego właśnie pan prokurator Andrzej Seremet rozesłał był do podległych sobie, niezależnych prokuratorów okólnik przypominający o obowiązku wzmożonej czujności wobec nienawistników. Nienawiść musi zostać znienawidzona, a nienawistników czeka sąd zagniewanego ludu pracującego miast i wsi. „Wnet się posypią piękne wyroki” – jak to w proroczej wizji przewidział Janusz Szpotański dodając, że „dlatego muszą być więzienia, turma i łagier, kat i stryk” – jak za czasów dobrego fartu, symbolizowanego przez Jakuba Bermana, Hilarego Minca i Lunę Brystigerową.
Jakże inaczej rozumieć zagadkowe słowa izraelskiego prezydenta, że „Polacy i Żydzi muszą na nowo zbudować wspólne życie obu narodów”? Jeśli „muszą”, to znaczy, że „w Londynie, w wielkiej loży już postanowiono”, a skoro tak – no to nie ma rady. Dlatego na uroczystość otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich przybył nie tylko pan prezydent i Pierwsza Mamełe Rzeczypospolitej, ale i tłumnie – Umiłowani Przywódcy drobniejszego płazu – żeby nie padło na nich jakieś podejrzenie. Bo przed przyjazdem do naszego nieszczęśliwego kraju, udzielając wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej wspomniał, że „zna obietnice i umowy, jakie zostały udzielone i zawarte” w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, o których w Umiłowanymi Przywódcami rozmawiał. Ta sprawa – chociaż przez Dostojnego Gościa uznana taktownie za „mniej ważną” od historycznego duraczenia – przecież wydaje się najważniejsza.
Jak wiadomo, chodzi o wyłudzenie od Polski 60, a może nawet 65 miliardów dolarów – a środowisko, które dysponowałoby w Polsce majątkiem tej skali, miałoby nie tylko dominującą pozycję ekonomiczną, ale również – społeczną i polityczną. Czyż historyczne duraczenie prowadzone przez Muzeum Historii Żydów Polskich nie służy aby przygotowaniu mniej wartościowego narodu tubylczego na tę właśnie sytuację i nie tyle do pogodzenia się z losem, co do uznania sodomii tego „współżycia” za radosny przywilej? Taki na przykład przewielebny ksiądz Kazimierz Sowa już teraz nie posiada się z radości, że „wiele mitów” na temat polskich Żydów zostanie wreszcie „obalonych” – i jak się domyślam – zastąpionych przez inne mi…. to znaczy pardon, jakie tam znowu „mity” – oczywiście przez spiżowe prawdy, w które trzeba będzie wierzyć pod rygorem odpowiedzialności sądowej. Narzędzia terroru już są przecież stworzone, a jeśli nawet – zgodnie z zaleceniem Mikołaja Machiavellego, co to zalecał by „okrucieństwo i terror stosować rozsądnie i tylko w miarę potrzeby”, to kiedy tylko potrzeba się pojawi – będą zastosowane, przy akompaniamencie oklasków całej Europy.
A skoro już o Europie mowa, to na Ukrainie odbyły się wybory parlamentarne. Wzięło w nich udział 52 procent uprawnionych, co oznacza, że połowa Ukraińców nie pofatygowała się by statystować w „zwycięstwie demokracji”. Samo zaś zwycięstwo wygląda tak, że najlepszy wynik uzyskał Fołksfront premiera Arszenika Jaceniuka, nieznacznie wyprzedzając Blok prezydenta Piotra Poroszenki, który jednak na skutek pewnych zawiłości ukraińskiej ordynacji, wprowadza więcej deputowanych do Rady Najwyższej – co już teraz wzbudza spory, czy premierem rządu nadal powinien pozostawać Arszenik Jaceniuk, czy na przykład nie powinien nim zostać Andrzej Sadowy, dotychczasowy mer Lwowa, którego Samopomoc uzyskała trzeci w kolejności rezultat. Źyczliwi dla ukraińskiej demokracji komentatorzy zwracają uwagę na liczną obecność wśród nowych deputowanych byłych „aktywistów Majdanu” i weteranów z ochotniczych batalionów. Warto tedy przypomnieć, że Majdan był przedsięwzięciem sponsorowanym; głównym sponsorem był Piotr Poroszenko – podobnie jak ochotnicze bataliony, sponsorowane przez „oligarchów” i będące rodzajem ich prywatnych milicji. Wygląda na to, że „sponsoring”, zwany inaczej klientelizmem, nadal pozostaje na Ukrainie nie jakimś patologicznym marginesem, ale centralną zasadą rządzenia, a nowi deputowani będą w Radzie Najwyższej pilnowali interesów sponsorujących ich oligarchów. W tej sytuacji opowieści o rychłym położeniu kresu korupcji można spokojnie włożyć między bajki, jak to lisy pilnowały kurnika.
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 2 listopada 2014
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).