Z dziennikarzem i publicystą Arturem Dmochowskim rozmawia Mateusz Rawicz.
– Dlaczego nazwał Pan „Kościół Wyborczej” największą operacją resortowych dzieci?
ARTUR DMOCHOWSKI: – Ze względu na ogromną skalę przedsięwzięcia. Prześledziłem wszystkie lata działalności „Wyborczej”, siedem tysięcy numerów, i okazało się, że praktycznie nie ma wśród nich ani jednego, w którym nie byłoby ataku na Kościół katolicki. W niektórych numerach tych ataków było nawet kilka, były to najróżniejsze oskarżenia, od pedofilii po finanse, pojawiały się także zarzuty teologiczne czy polityczne. Gdyby je wszystkie zliczyć to okaże się, że w ciągu dwudziestu pięciu lat na łamach „Wyborczej” pojawiło się kilkadziesiąt tysięcy tekstów atakujących Kościół.
Moja książka jest poświęcona taktykom i strategiom, których redakcja „GW” z Adamem Michnikiem na czele używała, żeby atakować Kościół, katolicyzm i chrześcijaństwo. Nawet atakom na prawicę nie poświęcono w „Wyborczej” tyle miejsca co Kościołowi. Dla czytelnika, który czyta „GW” co kilka czy kilkanaście dni i nie ma oglądu całości zagadnienia ciągłość ataków na Kościół jest niewidoczna. Sam byłem zdziwiony, kiedy zacząłem studiować to zagadnienie, kiedy zacząłem przeglądać te siedem tysięcy numerów od maja 1989 r., dopiero wtedy zobaczyłem zadziwiającą ciągłość działań redakcyjnych wyraźnie ukierunkowanych i zaplanowanych. Zobaczyłem, jak ta strategia jest konsekwentnie przez dwadzieścia pięć lat realizowana.
– Jakie są metody walki z Kościołem katolickim?
ARTUR DMOCHOWSKI: – Jest ich tak wiele, że zdecydowałem się o tym napisać książkę. Są przewrotne, głęboko ukryte i dwulicowe. Pod warstwą tekstów pozornie pozytywnych czy pozornie katolickich ukrywa się drugi nurt, dla którego te teksty są przykrywką. „Wyborcza” stosuje multum różnych sposobów manipulacji, począwszy od kreowania „autorytetów”, a skończywszy na wykorzystywaniu metod dziennikarskich. Kiedy ma się doświadczenie w pracy redakcyjnej, widzi się, jak selekcjonuje się tematy i materiały, czy jak z rzeczy kompletnie nieistotnych i marginalnych wykreować kampanie medialne, z „igły zrobić widły”.
Tak było w np. sprawach związanych z aborcją, gdzie zwykle „GW” nagłaśniała historie zgwałconych, skrzywdzonych dziewczynek i wykorzystywała je w walce o jak najszersze upowszechnienie aborcji. Brano jeden drastyczny przypadek i nagłaśniano go całymi tygodniami w najróżniejszy sposób, w formie newsów i komentarzy. Wypowiadali się publicyści, duchowni, pseudoeksperci i „autorytety”. Tak budowano całe kampanie.
– Jak to było możliwe, że z jednego szczególnego przypadku tworzono atmosferę w wielu innych polskich mediach?
ARTUR DMOCHOWSKI: – „Wyborcza” od początku przewodziła mediom głównego nurtu. Do dzisiaj tak jest, choć straciła na znaczeniu, np. jej nakład drastycznie spadł, z pół miliona jeszcze kilka lat temu do ledwo ponad sto tysięcy nakładu. Nadal jednak pełni rolę przewodnika, m.in. dla telewizji „mętnego” nurtu. To co napisze „Wyborcza” jest powielane przez TVN, Polsat czy telewizję publiczną, które odgrywają rolę jej pudeł rezonansowych.
– Z czego wynika nienawiść „Gazety Wyborczej” do Kościoła katolickiego?
ARTUR DMOCHOWSKI:
Z wrogich chrześcijaństwu korzeni ideowych środowiska „Agory”. Ci ludzie chcą przekształcić nasze społeczeństwo zgodnie że swoimi postmarksistowskimi i postmodernistycznymi koncepcjami i w tym przekształcaniu napotkali barierę w postaci Kościoła, instytucji mocno zakorzenionej w naszej świadomości. Kościół jest przecież rdzeniem polskiego patriotyzmu i świadomości narodowej, oparciem i najważniejszym fundamentem naszej świadomości, więc siłą rzeczy stał się dla „Agory” wrogiem numer jeden. Stąd taka intensywność działań „Wyborczej”, tak duża energia rzucona do walki z Kościołem, wyrażająca się w ilości tekstów, w liczbie redaktorów, dziennikarzy, publicystów i współpracowników zajmujących się tym tematem na łamach „Wyborczej”. Redakcja „katolicka” jest dużą i ważną częścią gazety. Pojawiają się tam również duchowni, którzy dają się wykorzystywać „Wyborczej” do ataków na Kościół.
– Dlaczego walka z Kościołem katolickim prowadzona przez „Wyborczą” nie przeszkadza niektórym duchownym publikować na jej łamach?
ARTUR DMOCHOWSKI: – Dobre pytanie, ale trzeba by ich spytać, czy nie widzą w czym uczestniczą. Środowisko „Agory” stosuje sprytne metody, często gra na ambicji, wyszukuje duchownych, którzy czują się niedowartościowani w Kościele. Przykładem jest ks. Lemański, któremu własne ambicje przysłoniły szerszy horyzont i nie widzi tego, jak jest wykorzystywany, jak jego osobiste urazy, plany czy ambicje służą do rozbijania Kościoła od wewnątrz. Możliwość zaistnienia na scenie ogólnopolskiej, publikowania artykułów, zdobycia nazwiska to dla wielu ludzi coś cennego i wartościowego, coś czym „GW” może im zapłacić. „Gazeta” wykreowała przecież z kompletnie nieznanego proboszcza z niewielkiej miejscowości pod Warszawą autorytet, księdza, którego nazwisko znają wszyscy w Polsce. A to tylko najnowszy przykład.
– Takich księży było niestety wielu…
ARTUR DMOCHOWSKI: – To się zaczęło na początku lat dziewięćdziesiątych. Większość z wczesnych autorytetów „GW” zrzuciła sutannę, wymieńmy ks. prof. Stanisława Obirka czy ks. prof. Tomasza Węcławskiego. Jeden był rektorem seminarium, drugi rektorem jezuickiego Ignatianum. To były duże osobowości, znani teolodzy i możliwość zaistnienia na łamach „Wyborczej” okazała się na tyle atrakcyjna, że zapomnieli o tym, czemu ich publikacje służą.
– „Wyborcza” od początku istnienia prowadziła walkę z Kościołem?
ARTUR DMOCHOWSKI: – Właściwie tak, aczkolwiek były różne fazy tej walki. Przez kilkanaście pierwszych miesięcy istnienia pisma próbowano kamuflować prawdziwe zamiary. Przełomem była kampania przeciwko wprowadzeniu nauki religii w szkołach. W 1990 r., kiedy rząd zdecydował o przywróceniu katechezy szkolnej, „Wyborcza” przy pomocy „Tygodnika Powszechnego” rozpoczęła ogromną, trwającą do dziś, kampanię przeciwko tej decyzji. Od tej pory ataki stały się częstsze, bardziej widoczne i trudno było już mieć wątpliwości, jakie są zamiary „Wyborczej”.
– Dlaczego aborcja to największa bitwa „Gazety”?
ARTUR DMOCHOWSKI: – Kiedy w latach dziewięćdziesiątych debatowano nad ustawą ograniczającą aborcję to intensywność publikacji o aborcji była nieporównywalna z żadnym innym tematem poruszanym na łamach „GW”. Potem to osłabło, teraz sprawy aborcyjne wracają, ale już nie tak intensywnie, jak wtedy..
– Jakiego Kościoła chciałaby „Gazeta Wyborcza”?
ARTUR DMOCHOWSKI: – „Kościoła otwartego”, ale to jest określenie ukrywające rzeczywiste intencje pisma. Nie ma on nic wspólnego z Kościołem katolickim i chrześcijaństwem. Nazwa „Kościół otwarty” kryje w sobie podstęp, czymś co ma ukryć rzeczywiste intencje środowiska „Agory”. Kościół katolicki opiera się na Ewangelii i słowach Chrystusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”. Kościół nazywany przez „GW” otwartym nie ma nauczać, ale ma być nauczany i przyjmować pokornie, to, co głosi kultura współczesna, której eksponentem jest m.in. „Gazeta wyborcza”.
– Kultura współczesna też ma niewiele wspólnego z chrześcijaństwem…
ARTUR DMOCHOWSKI: – Niestety dominujący w niej dziś nurt jest jego zaprzeczeniem, wywodzi się przecież z ducha oświeceniowego, ma korzenie w rewolucji francuskiej, a nie w chrześcijaństwie. Jest zdecydowanie antagonistyczna wobec Kościoła.
źródło: tygodnik „Nasza Polska” nr z 29 lipca 2014 r.