Aktualizacja strony została wstrzymana

Złamać kod smoleński

Wyobraźmy sobie, że ktoś chciałby dokonać za jednym zamachem imitacji 1) katastroficznego „nurkowania”, 2) „gonienia ścieżki podejścia” oraz 3) „upadku” jakiegoś statku powietrznego – bez konieczności rozbijania samolotu, gdyż wrakowisko miałby zawczasu przygotowane. Wgranie takich „danych parametrycznych” byłoby niezbędne z kolei do „badań powypadkowych”, w ramach których tym, co dla badaczy pozostaje najświętsze, są przecież pancerne rejestratory lotu i ich nienaruszalne zapisy. W jaki sposób takiej imitacji (tu „lądowania ”) można by dokonać? Potrzebny byłby przede wszystkim pilot klasy mistrzowskiej znający doskonale lotnisko oraz pagórkowate okolice, który wykonałby uchod experiment z możliwie najniższego pułapu – oczywiście nie uchod experiment „na drzewach”, bo wtedy wylądowałby raczej w ziemi smoleńskiego „goroda-gieroja”, lecz – znad płyty/terenu lotniska. Ponieważ położenie „lecącego na rozbicie się samolotu” określano by potem w „badaniach” na podstawie „danych GPS-a”, to wystarczyłaby przezorna, drobna modyfikacja „położeń” świadcząca o tym, iż „samolot” upadł w pobliskim przylotniskowym lasku oraz, co zrozumiałe, „ucięcie” zapisów całego szeregu danych związanych z dalszym odchodzeniem (samolotu-imitatora) – wtedy scenariusz „katastrofy” by się z grubsza „zgadzał” z „danymi parametrycznymi”[1].

Wyobraźmy sobie, że ktoś chciałby za jednym zamachem dokonać imitacji 1) „zapisów CVR” mających świadczyć o durnej załodze, która gna na przepadłe w gęstej mgle, nie zważając na niebezpieczeństwa, nie słuchając poleceń kontroli lotów, nie zważając na wskazania przyrządów, alarmy, dobre rady, zdrowy rozsądek, na nic – i w rezultacie „lądując na drzewach” oraz 2) „zapisów rozmów kontrolerów” z „dnia katastrofy”. W jaki sposób takiej imitacji można by dokonać? Należałoby autentyczne zapisy (nie mające nic wspólnego z jakąkolwiek lotniczą katastrofą) poddać przemieszaniu (coś wcześniejszego jako coś późniejszego, coś późniejszego jako wcześniejsze etc.), wycince/wykasowaniu (fragmentów niepasujących do obowiązującej narracji i ujawniających fałszerstwo), rozmaitym wklejkom/uzupełnieniom (być może z innych nagrań), a następnie montażowi takiej spreparowanejcałości” rządzącej się własnymi prawami i narzucającej (odbiorcom) inny – w istocie nierealny – przebieg zdarzeń.

O tym wszystkim (ale też o „eksperymentach” lotniczych, jakie przeprowadzali katastrofolodzy), jak i o tym, że PLF 101 mógł wylecieć jakąś godzinę wcześniej z Okęcia (aniżeli się oficjalnie od 4 lat mówi), czyli koło godz. 6:30 pol. czasu, a następnie przez jakiś czas przebywać w okolicy Siewiernego (następnie odleciano by na zapasowe lotnisko), opowiada moje dwuczęściowe opracowanie Uchod experiment. Jeśli hipoteza z tym dużo wcześniejszym wylotem „prezydenckiego tupolewa” (wyłania się ona stopniowo podczas analiz w drugiej części mojego tekstu) jest prawdziwa, to „kod smoleński”, w jakim opracowano całą oficjalną dokumentację katastrofologiczną, będzie można uznać za złamany. Oczywiście hipoteza ta nie jest moim wynalazkiem – różni  blogerzy i blogerki (choć i ja także – np. w Aneksie-3 do Czerwonej strony Księżyca) przypuszczali, że PLF 101 wystartował wcześniej niż o godz. 7:27 pol. czasu – ja tylko podjąłem się jej „przetestowania” (w sensie naukowym), wydaje mi się jednak, że w Uchod experimencie zebrałem całkiem sporo śladów potwierdzających tę właśnie hipotezę (skrótowo nazwijmy ją HWW – od określenia „hipoteza wcześniejszego wylotu”, tak jak H2M oznacza „hipotezę dwóch miejsc”).

Gdyby ktoś chciał od razu, tj. jeszcze przed lekturą mojego opracowania, spytać, dlaczego w moskiewskiej legendzie o 10-tym Kwietnia umiejscowiono wylot PLF 101 z Polski dopiero koło godz. 7:30, to odpowiedź nie jest skomplikowana – w oficjalnej narracji delegacja, wyleciawszy z dużym opóźnieniem, miała się przecież niesamowicie spieszyć na katyńskie uroczystości, zaś załoga miała pospieszyć się za bardzo z podejściem do lądowania nad zdradliwym jarem we mgle, nie próbując ani przez chwilę przeczekiwać niepogody np. na wysokości kręgu. (Poza tym, skoro „katastrofę” ogłoszono w mediach dopiero po godz. 9-tej, podając zrazu jej „precyzyjny moment” jako „8:56”, to trudno byłoby wyjaśnić opinii publicznej, czemu tak długo z tym ogłoszeniem zwlekano, jeśli przelot Tu-154M na trasie EPWA – XUBS zająć miał maksymalnie 1h15min; vide książeczka MSZ na 10-04-2010). Jeśliby więc start „prezydenckiego tupolewa” z Okęcia był o godz. 6:30, to o żadnym pośpiechu podczas specjalnego lotu nie mogłoby być mowy – PLF 101 pojawiłby się w okolicach Smoleńska jakiś kwadrans po siódmej, tak, po siódmej (a nie, jak głosi moskiewska legenda, dopiero koło wpół do dziewiątej), dysponując sporym zapasem czasu zarówno na wykonywanie holdingu nad chmurami, jak i na udanie się na inne lotnisko. Zmienia to postać rzeczy? Zmienia wielce.

Po szczegóły odsyłam wszystkich do Uchod experimentu. Miłej lektury :) – będzie ona długa, nieco „encyklopedyczna”, lecz, mam nadzieję, interesująca.

(Kto wie, czy nagle nie zaczną się „sypać jak z rękawa” dowody na odlot PLF 101 o godz. 7:27 – może zapisy wideo, zdjęcia, relacje „przebudzonych po 4 latach” świadków. Ja sam chętnie się z takimi materiałami zapoznam.)

Free Your Mind


[1] Na ile poszczególne dane (przypisywane PLF 101) się „zgadzają”, toczyło się sporo dyskusji. Przedstawiciele katastrofologii, zwłaszcza tej spod znaku „MAK” i KBWLLP problemy związane z inkoherencją zestawów danych rozwiązywali poprzez procedurę ujednolicania. W przypadkach skrajnych, jak „bezsensowne wskazania radiowysokościomierza”, badacze tego rodzaju dane ignorowali (por. http://yurigagarinblog.files.wordpress.com/2014/02/fym_taws_i_jego_oszukiwanie-3.pdf s. 13 oraz Załącznik 4 do „raportu Millera”, s. 563 na temat pomijalności błędów zapisu rejestratora).

Za: Free your Mind (7 maj 2014)

 


 

Złamać kod smoleński (2)

Jeśliby PLF 101, zgodnie z HWW[1], wyleciał z dużym zapasem czasu (po godz. 6-tej), kierując się do Smoleńska i jeśliby w rejonie tamtejszego aeroporta Siewiernyj wyczekiwał na zmianę pogody oraz zgodę na zniżanie do dokonania rekonesansowego zajścia, po czym udałby się na lotnisko zapasowe – to korespondencja z „Mińskiem” i „Moskwą” zostałaby nadpisana przez ostatnie pół godziny nagrania. Do skonstruowania „zapisów CVR” ruscy montażyści musieliby więc dysponować większą ilością „surowca dźwiękowego” niż tylko ostatnie 30 minut. Innymi słowy, zarejestrować w jakiś sposób musieliby także radiowe połączenia PLF 101 z białoruską i ruską kontrolą obszaru – moskiewska legenda o „prezydenckim tupolewie” miała się kończyć katastrofalnym podejściem w zdradliwym, zamglonym jarze. Odpowiednio zatem wstecz musiała być „zrekonstruowana” przez ruskich montażystów smoleńska historia tj. przylot, korespondencja z „Korsażem” i wcześniejsze połączenia po drodze – plus „gadki-szmatki” w kabinie pilotów (jak ta słynna i szeroko komentowana początkowa konwersacja o generale). Oczywiście wszelkie „odbiegające” od przyjętej narracji komunikaty z okresu przelotu PLF 101 w białoruskiej i ruskiej przestrzeni powietrznej zostałyby wycięte, a wzbogacone takim uzupełniającym „materiałem”, o którym wspomniałem niedawno (jako o „kotwicy smoleńskiej”[2]), czyli „mińskim zawiadomieniem” four-zero-zero meters fog.

Taki nadmiar „surowca dźwiękowego” ruscy montażyści niewątpliwie mieli. Mieli. Świadczy o tym blisko 40-minutowe (zamiast standardowego półgodzinnego) „nagranie rozmów z kokpitu” – podlegające na przestrzeni czasu korektom, modyfikacjom, skasowaniom, dogrywkom „końcóweczek” etc. (co z kolei odzwierciedlane jest w najrozmaitszych wersjach „stenogramów”[3]), „nagranie”, które właśnie bez nadmiaru „surowca dźwiękowego” nie byłyby możliwe[4]. O ile bowiem „zaszumić”, „zabrumić” można wszystko na poszczególnych „kanałach” rejestracji, o tyle sprawić, by słychać było czyjąś wypowiedź, można jedynie albo poprzez jej „odzyskanie”, albo dogranie. Jeśli jednak dogranie „komunikatów” wypowiadanych przez „mińską kontrolę” nie byłoby trudne – to dogranie oryginalnych głosów zabitych pilotów już nie wchodziłoby w grę. Te musiały wobec tego zostać w nadmiarze zarejestrowane, tak by można było je poddać zabiegom „kompozycyjnym” – poprzesuwaniu w czasie, pokiereszowaniu, pozszywaniu na nowo – i by mogły „wzmacniać” moskiewską legendę.

Mimo jednak że od przybytku głowa nie boli, to w nadmiarze kłamstw i dez można się w końcu pogubić. O ile bowiem ruski łeb właśnie w łganiu i fałszerstwach jest wyjątkowo biegły, o tyle z konstruowaniem prawdziwej opowieści nie jest w stanie sobie za żadne skarby poradzić. Dekady praktyki w inżynierii dusz i urawniłowce robią swoje – jeśli zatem ćwiczy się i doprowadza do perfekcji generalnie tylko łganie, to ta szczególna specjalizacja staje się swoistym (nie tyle intelektualnym[5], co technicznym) przekleństwem. To coś tak jak z encyklopediami w ZSSR – podlegającymi tylu „modyfikacjom”, iż żadna nie mogła stać się „ostatecznie obowiązującą”, tak szybko bowiem zmieniała się mądrość etapu. Nowe kłamstwa w miejsce starych skuteczne są tylko do pewnego czasu – i ani chwili dłużej. Kłamstwo ma swoją siłę nośną, czyli po prostu siłę perswazji, lecz w pewnym momencie – mimo że jest uporczywie i z przekonaniem powtarzane, słabnie, przestając być przekonujące. A w przypadku nowego kłamstwa dokładnie ten sam mechanizm się uruchamia: silne jest do pewnego czasu, w końcu słabnie.

Opisany wyżej mechanizm nie jest jakąś abstrakcyjną prawidłowością – mieliśmy i mamy z nim do czynienia w przypadku „dokumentacji smoleńskiej”, w której nie tylko cep cepa cepem pogania, ale i nowe kłamstwa mają za zadanie wypierać/poprawiać stare. Jak jednak zaznaczyłem przed momentem – tak nie sposób skonstruować prawdziwej opowieści. Idea prawdy (w przypadku języka) jest prosta – zdanie prawdziwe musi zgadzać się z faktycznym stanem rzeczy[6]. Jeśli się nie zgadza – nie jest prawdziwe. „Dokumentacja smoleńska” spełnia jednak specyficzną funkcję – kreowania faktów. Stany rzeczy, które głosi się (z piedestału danej „badawczej instytucji”) jako faktyczne, stanowią następnie „odniesienie” (dla) „wypowiadanych zdań” (np. przez załogę PLF 101), które (rzekomo bez niczyjej ingerencji) zostały zarejestrowane przez określone urządzenia[7]. Mamy zatem do czynienia z konstrukcją kłamstwa przypominającą wielopiętrową budowlę. Można się po tej budowli poruszać – po to zresztą została „do wierzenia” i „do badania” wzniesiona – nawet jeśli w istocie przypomina gmach bez okien wychodzących na zewnętrzny świat. Taka konstrukcja ma zmęczyć potencjalnych poszukiwaczy „wyjścia z labiryntu” Kłamstwa.

I dla wielu osób lektura „stenogramów” to w najlepszym razie strata czasu, ponieważ tak wiele jest tam „niezr.” wypowiedzi, tak rozjechana jest chronologia, że nie sposób dotrzeć do jakiegoś szczątkowego choćby ładu. Jeśli jeszcze eksperci zapewniają od lat, bijąc pięściami w stół, że to właśnie tak ma być, bo „w samolocie niewiele słychać”, bo „mikrofony słabo zbierają”, albo ci eksperci odwołują się do parapsychologii lotniczej rekonstruującej stany świadomości danego pilota sprzed jego śmierci[8] – to ewentualny czytelnik „stenogramów” macha w końcu ręką; ma dość. Załoga  PLF 101 wszak podchodzi do lądowania, nie prowadząc normalnej korespondencji z „wieżą” XUBS[9] – ale TO NIC, to tak ma być. Załoga podchodzi do lądowania – mimo że Dowódca PLF 101 (oficjalnie jedyny, który ma łączyć się z „kontrolerami”) nie użył słowa „posadka” ani nie pytał o „posadocznyj”[10] – TO NIC. Dialogi w kokpicie niejednokrotnie przypominają gadanie dziada do obrazu – TO NIC. Ktoś w kabinie zadaje komuś pytanie – ktoś nie odpowiada – TO też NIC, może akurat się „nie nagrało”. Komunikację radiową z „Mińskiem” i „Moskwą” prowadzi (nawigator) Ziętas, lecz ze „Smoleńskiem” nagle pierwszy pilot mjr A. Protasiuk – TO NIC, to właśnie tak ma być, bo por. A. Ziętek „nie znał ruskiego”, w przeciwieństwie do Protasiuka.

Aż któregoś dnia można spytać po prostu – jak to nic? Może wszystkie te osobliwości dowodzą niezbicie, że słynne „zapisy CVR” są rezultatem pracy ruskich montażystów, a nie chronologiczną rejestracją pewnych czynności, decyzji, rozmów etc. związanych z PLF 101 i 10-tym Kwietnia? Zauważmy, że do analiz tychże „zapisów” zaprzęgnięto specjalistów od fonoskopii, a nie np. językoznawców, lingwistów etc.[11] Nie słyszałem, by „stenogramy” poddawano badaniom  wykorzystującym narzędzia tzw. pragmatyki językowej, dyscypliny zajmującej się drobiazgową, niezwykle wyrafinowaną analizą konwersacji. Taka bowiem analiza pragmatyczno-językowa pozwala odkrywać 1) relacje między poszczególnymi zdaniami, jak i 2) to, co jest komunikowane (w rozmowach) „między wierszami”, czyli, co nie jest mówione wprost, a jest jakoś (i dla nadawcy, i dla odbiorcy) łatwe do domyślenia, jak i 3) rolę kontekstu danej rozmowy, 4) związki między rozmaitymi konwersacjami, 5) ukryte założenia rozmowy itd. (Przez kilka lat prowadziłem wykłady, ćwiczenia i projekty z tej dziedziny, jak też napisałem trochę artykułów na ten temat, więc znam się na rzeczy, niestety.)

Tym niemniej nie trzeba nawet przywoływać poważnych i skomplikowanych teorii naukowych, by dostrzec, iż jeśli ktoś mówi w kabinie pilotów (6:18 UTC): Mamy około 13-12,5 tony paliwa, a po pięciu minutach Dowódca komunikuje „kierownikowi lotów” Siewiernego (6:23 UTC): Pozostało 11 ton – to coś musi być nie tak. I to niekoniecznie z paliwem. Spalili „tutką” tyle przez 5 minut? Może, może. A może nie wiedzą, ile mają, bo nie widzą na paliwomierzach. A może spalili np. 1,5 tony podczas półgodzinnego wyczekiwania nad chmurami? O tym moskiewska legenda i „zapis CVR” już nie opowiada, czyż nie? Czemu jednak KL Plusnin od razu pyta Protasiuka właśnie o pozostałość paliwa – ledwie się zgłosili „kontrolerom”? „Prezydencki tupolew” na oparach by doleciał do strefy smoleńskiego lotniska? (Czemu o pozostałość paliwa Plusnin nie pyta z marszu „Wosztyla” ani „Frołowa”[12], gdy ich załogi nawiązują łączność z XUBS?) Czemu? Może Plusninowi dobrotliwie zależy, by od razu odesłać PLF 101 na zapasowe, stąd ta troska o pozostałość paliwa? Tak? Może. Na pewno nawet. Nie inaczej. Tylko czemu Plusnin nie odsyła od razu „prezydenckiego tupolewa”? Czemu nie mówi Protasiukowi: „zabraniam podejścia, lećcie na zapasowe” – tylko sprowadza samolot?  

Nie potrzeba wielkiej filozofii, by dostrzec, iż skoro o 6:14 UTC miałoby zostać przekazane polskim pilotom „mińskie zawiadomienie”, to zaraz po nim załoga winna powiadomić Prezydenta L. Kaczyńskiego (o 6:15 UTC wg CVR-2 i CVR-3 ktoś informuje załogę, że Prezydent chciałby skorzystać z telefonu) lub choćby dyr. M. Kazanę, który ma wchodzić do kokpitu o 6:23 UTC. Ktoś powie, może piloci – w obawie, że (Prezydent) wkurzy się, jeśli jeszcze się np. dowie, że ­4-0-0 meters fog – wolą nie informować zrazu nikogo z Delegatów, iż należałoby udać się na zapasowe, a nie do Smoleńska. Może, może. Tylko w takim razie, czemu nie mówią sobie tego w kokpicie, tak jak obgadują zrazu ponoć gen. A. Błasika? Może mówią, tzn. mówili, tylko Ruscy wycięli? Może, może. Może pojawi się to kiedyś w CVR-4 lub CVR-5, gdy kolejne „kopie zapisów” wyjadą z montażowego studia. A może four-zero-zero meters fog załodze PLF 101 przekazuje dopiero Plusnin, a nie żaden „Mińsk”? No? Niemożliwe, prawda?

I na koniec jeszcze jedna ciekawostka komunikacyjna (związana z „zapisami CVR” PLF 101). Nikt nie spytał na przestrzeni lat członków załogi jaka-40 PLF 031: „Czemuście w ogóle, panowie, się wcięli w komunikację PLF 101 z XUBS? Co tam szło nie tak, żeście się nagle włączyli do rozmów na falach radiowych, choć to nie była wasza broszka?” Jeśli bowiem piloci „Wosztyla” mieli zamiar przekazać kolegom z „prezydenckiego tupolewa” najświeższe wiadomości meteo/warunki na docelowym lotnisku, to czy nie powinni tego zrobić zaraz po wylądowaniu? Czy może zaraz po wylądowaniu nie mogli zadzwonić na EPWA, bo PLF 101 był już od długiego czasu w trasie i – wbrew oficjalnej narracji – do łączności między PLF 031 a PLF 101 doszło właśnie nie tak długo po wylądowaniu jaka-40, ale zarazem nie tak długo po pojawieniu się PLF 101 w rejonie lotniska? To by wyjaśniało zdziwienie załogi „prezydenckiego tupolewa” tym, że „jaczek” już wylądował i zdążył przed tymi mgłami, a nie wisi.  

Free Your Mind


[1] http://freeyourmind.salon24.pl/582859,zlamac-kod-smolenski

[2] http://freeyourmind.salon24.pl/583527,kotwica-smolenska

[3] http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/niech-pan-zapyta-szefa-co-bedziemy-robili,158647.html

[4] Nikt chyba do tej pory nie próbował zsumować wszystkich upublicznionych przy różnych okazjach (pierwszą była „konferencja MAK-u” w styczniu 2011) „nagrań CVR”, tak by sprawdzić, jak długi, gdyby się posklejało wszystkie modyfikacje dokonywane przez różne zespoły badawcze, powstaje zapis „rozmów z kokpitu”. Może byłoby to nawet więcej niż 40 min.

[5] Mentalność sowiecka to nie żadne wyżyny intelektualne, pamiętajmy. To buractwo zwyczajne.

[6] Starał się tego dowieść dr A. Tarski w latach 30. ub. wieku.

[7] Nie tylko pokładowe, wszak „na wieży” szympansów część komunikatów z PLF 101 jest „słyszalna” i „się nagrała”.

[8] I w rezultacie więcej „wiadomo” (dzięki ekspertom), co dany pilot myślał niż co mówił.

[9] http://freeyourmind.salon24.pl/539564,raport-zapisy-z-xubs-cz-3

[10] http://freeyourmind.salon24.pl/541428,priwod

[11] Tu może się zaśmiać na całe gardło metaloznawca albo inny specjalista od katastrof lotniczych – co miałby bowiem do roboty lingwista w takiej materii badawczej? Otóż, jeśli nie dysponuje się oryginałami zapisów CVR, to autentyczność kopii zapisów można weryfikować poprzez analizę struktur dialogów rozgrywających się ponoć w kabinie, tj. na ile charakteryzują się one racjonalnością, płynnością, sensownością, kompletnością itp. – a na ile wyglądają na zlepek zdań wypowiadanych w różnych sytuacyjnych kontekstach i przy różnych okazjach. 

[12] Ile „Frołowowi” pozostało paliwa będzie interesowało „kontrolerów” dopiero po pierwszym nieudanym podejściu, a więc po określonym (pochłaniającym czas i paliwo właśnie) manewrze wykonanym na lotnisku.

Za: Free Your Mind (20 maj 2014)

Skip to content