Aktualizacja strony została wstrzymana

Smoleńskie błoto i amerykański beton, czyli fizyka smoleńska

Od wczoraj jestem w niesłabnącym szoku oglądając zdjęcia z San Francisco, gdzie rozbił się samolot pasażerski Boeing 777 i porównując je ze zdjęciami ze Smoleńska.  Samolot wprawdzie mocno zniszczony, ale przecież w jednym kawałku, a poza dwoma ofiarami, 288 osób przeżyło ten upadek.  

Wrak Boeinga 777

miejsce katastrofy smoleńskiej

Jak to możliwe? Przecież od trzech lat różne komisje jedno i wielopłciowe wmawiają nam, że przecież samolot uderzając pod kątem zaledwie 12 stopni w miękkie, błotniste podłoże musi się, po prostu musi się rozpaść  na tysiące drobnych fragmentów, rozrzuconych na obszarze znacznie przekraczającym obrys samego samolotu. Takie są prawa fizyki smoleńskiej, a kto ma wątpliwości ten pisior i wariat w jednym.

Spiskowcami i oszołomami okrzyknięto wszystkich, którzy zastanawiali się,  jak to możliwe, że wszyscy pasażerowie lotu z 10 kwietnia w jednej chwili zginęli, choć w czasie ogłaszania tych hiobowych wieści jeszcze żaden z fachowców nie obejrzał nawet miejsca katastrofy, nie mówiąc o odnalezieniu wszystkich ciał ofiar i ich zbadaniu. Ot, rzucili okiem i powiedzieli światu „wsie pagibli”, by towarzysze z Warszawy mogli zacząć organizować ekspresowe pogrzeby. Czas ich tak poganiał, że nawet nie zdążyli włożyć do trumien wszystkich szczątków, więc dosyłano miesiącami brakujące elementy ciał.

Oszołomstwem było i nadal jest pytanie, jak to się stało, że blisko 100 ton miało sunąć po błocie nie zostawiając ani jednego, choćby małego wgłębienia w ziemi. Nic, zero, ziemia płaska jak przed Kopernikiem. Owo sunięcie po błocie miało spowodować tę niewyobrażalną hekatombę i rozrzucić odłamki samolotu, jak po wybuchu bomby.

W San Francisco samolot uderzył ogonem w próg pasa, w beton, który z natury rzeczy jest twardszy od błota, przynajmniej tego niesmoleńskiego. Ogon odpadł, odpadły też koła podwozia, silniki pod skrzydłami, a sam samolot sunął kilkadziesiąt, czy może kilkaset metrów po twardej nawierzchni, zapewne szorując też skrzydłami, które jak widać nie doznały większego uszczerbku.

W Smoleńsku kilkudziesięciocentymetrowa wiekowa, a więc i schorowana brzoza, miała spowodować urwanie skrzydła w 1/3 jego długości i stać się przyczyną dramatu. Skrzydłu zostało z długości około 13 metrów, ale i tak zdołało przeniknąć smoleńską glebę niezauważalnie i bez szkody dla tejże, kiedy samolot był na 8 metrach wysokości. Oczywiście jakiekolwiek pytania o ślady przeniknięcia 13 metrowego kikuta skrzydła jakieś 6 metrów w głąb ziemi stanowią również pytanie z serii tych „oszołomskich”. Mogło przejść przez ziemię nie czyniąc jej szkody, bo tak mówi fizyka smoleńska i już.

Rozsądni ludzie smoleńscy spod znaku Anodiny nie zadają również pytań o akcję ratunkową w Smoleńsku. Fakt przyjazdu JEDNEJ KARETKI POGOTOWIA po 17 minutach od katastrofy nie jest według nich niczym nienormalnym i niepokojącym, bo przecież jakiś anonimowy milicjant rzucił okiem na miejsce tragedii i powiedział światu, że „wsie pagibli”, więc nie było powodu mu nie wierzyć i z powodu tej nieufności tracić paliwa na przyjazd lekarzy. Mogli spokojnie dojeść śniadanie, a w tym czasie przechodzący obok przypadkiem (ponoć mieli ćwiczenia w okolicy) żołnierze Specnazu, weterani wojen w Czeczeni,  fachowo zajęli się oceną sytuacji.

Na tym tle pędzące do palącego się samolotu amerykańskie służby wyglądają, jak jakieś nerwowo wzmożone oszołomy. W Kilkadziesiąt sekund wydobyć 290 osób z palącego się wraku? Przecież już z daleka było widać, że pasażerowie mieli małe szanse na przeżycie, bo ponoć samoloty już tak mają. Małe uderzenie o brzozę, czy błoto i śmierć wszystkich na miejscu i w jednej chwili. Tak mówi Anodina, Miller i Lasek.  

Poza tym z pewnością wytworzyło się tam jakieś 100 g  (przecież uderzył kadłubem o beton!), a to jak wiadomo od razu zabija wszystkich, no i te kłęby dymu, i pożar z pewnością dopełniły dramatu. Na nieszczęście w Smoleńsku pożaru praktycznie nie było, więc szanse na przeżycie pasażerów znacząco się zmniejszyły.

 

Na zdjęciach z USA szczególnie zadziwił mnie widok szpaleru kilkudziesięciu osób, które kilkakrotnie przemierzały miejsce katastrofy, zaczynając już od progu pasa, miejsca pierwszego uderzenia samolotu. Krok po kroku inwentaryzowały każdy najmniejszy element samolotu. Nie mogłam zrozumieć celu takich działań. Po co angażować tyle osób?

Lasek z Millerem i Anodiną od razu by wiedzieli, co się stało i żadna inwentaryzacja szczątków samolotu nie byłaby im potrzebna. Rosjanie przecież wiedzieli już 15 minut po tragedii, że piloci popełnili błąd, wiec nie było sensu niczego badać, czy pilnować. Rosjanie byli tak mili i wyrozumiali, ze nawet przenosili większe fragmenty samolotu bliżej miejsca katastrofy, żeby polscy śledczy, jak już dojechali, nie musieli się trudzić i chodzić po zbyt dużym obszarze. Ale Rosjanie to Słowianie, a rosyjskie służby słyną przecież z empatii i sympatii do nas, Polaków. Toteż pana Lipca, czy pana Laska wcale nie zdziwił i nie zaniepokoił widok przeniesionego statecznika. Przywitali tę inicjatywę z radością i zrozumieniem. Skoro wiadomo było, co się stało, to jakie znaczenie miało położenie takiego, czy innego fragmentu kadłuba? Źadne.

Nie rozumiem też dlaczego rozmaici eksperci lotniczy, których nazwiska znamy z występów po 10 kwietnia, nagle mówią w mediach, że Amerykanie muszą każdy element samolotu opisać, zinwentaryzować, żeby dowiedzieć się, co się stało, jakie mechanizmy zadziałały. Jednocześnie zachwycają się perfekcyjną akcją ratunkową, twierdząc, ze to od niej zależy, ilu pasażerów przeżyje.

Muszę przyznać, że odczuwam pewien dyskomfort, dysonans poznawczy, bo ci sami panowie przyzwyczaili mnie do tego, że akcja ratunkowa nie ma żadnego sensu, ani wpływu, jeżeli „na oko” wypadek wygląda źle, to nie ma potrzeby natychmiastowego wysyłanie karetek, czy straży na miejsce. Zastanawiam się, dlaczego ci sami panowie nie zadają pytań o wytrzymałość konstrukcji Boeinga 777, który zgodnie ze smoleńską fizyką powinien się rozprysnąć, niczym bańka choinkowa.

Mam też propozycję dla amerykańskich służb: drodzy państwo wypożyczcie od nas Laska, Millera, Lipca i Jedynaka, a na dokładkę prokuratora Szeląga, tego od „nie stwierdzono trotylu, a nitrogliceryna jest lekiem nasercowym” Oni ustalą w trymiga przyczyny, a wy zaoszczędzicie i czas , i pieniądze.

Animacja katastrofy Boeinga 777:

http://edition.cnn.com/2013/07/07/us/california-plane-experts-cause/index.html?hpt=hp_c2

Amatorski film z momentu katastrofy:

http://edition.cnn.com/2013/07/07/us/plane-crash-main/index.html?hpt=hp_t1

Martynka

Skip to content