Nie ma dowodów na to, by po katastrofie Tu-154M ktoś ukradł rzeczy należące do Tomasza Merty – uznała prokuratura. I umorzyła śledztwo.
– Postępowanie zostało umorzone wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego – poinformował prok. Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Chodziło o przywłaszczenie m.in. złotej obrączki i zegarka Tomasza Merty oraz złotego sygnetu Wojciecha Seweryna. W ramach tego samego postępowania, wobec braku znamion czynu zabronionego, umorzony został również wątek dotyczący uszkodzenia dowodu osobistego Tomasza Merty.
W ramach śledztwa przesłuchano w charakterze świadków m.in. żołnierzy Źandarmerii Wojskowej, którzy uczestniczyli w czynnościach związanych z oględzinami miejsca katastrofy, a także pracowników Ambasady RP w Moskwie i Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
-W toku postępowania ustalono, że przedmioty należące do Tomasza Merty po katastrofie samolotu pod Smoleńskiem zostały po uprzednim umieszczeniu w worku foliowym za pośrednictwem Ambasady RP w Moskwie przekazane do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie po pobieżnej ocenie, że worek ten nie zawiera przedmiotów pamiątkowych, ze względu na zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne podjęto decyzję o ich utylizacji – zaznaczył rzecznik.
Sprawę okoliczności, w jakich doszło do uszkodzenia dowodu Tomasza Merty, szczegółowo jako pierwszy opisywał „Nasz Dziennik” już pod koniec sierpnia 2011 roku.
Okazało się, że dowód wydany rodzinie nosi ślady nadpalenia, podczas gdy z dokumentacji rosyjskiej wynikało, że zachował się on w stanie idealnym. Początkowo sądzono, że to dokumentacja rosyjska zawierała błędy. Okazało się jednak, że do zniszczenia dowodu doszło na terenie Polski.
Ponadto nikt nie informował Magdaleny Merty o tym, że rzeczy jej męża były na terenie placówki dyplomatycznej. Wdowa wprawdzie odnalazła w siedzibie Źandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim część rzeczy męża, ale drogocenne przedmioty zniknęły.
Jak podkreślił prok. Ślepokura, zebrane w toku śledztwa dowody nie pozwoliły na uznanie, że „rzeczy należące do Tomasza Merty w postaci m.in. złotej obrączki i zegarka, a także złoty sygnet Wojciecha Seweryna zostały skradzione”. Śledczy zdołali jedynie ustalić, że przedmioty Tomasza Merty po katastrofie smoleńskiej zostały odnalezione, a obrączka wraz z portfelem zostały przekazane do Ambasady RP w Moskwie.
Równocześnie nie odnaleziono żadnych dowodów wskazujących, że sygnet Wojciecha Seweryna w ogóle został odnaleziony. Decyzja o umorzeniu śledztwa nie jest prawomocna i najbliższym osobom dla pokrzywdzonych przysługuje prawo wniesienia zażalenia na tę decyzję.
– Jestem zaskoczony taką decyzją prokuratury. Był dowód, został zniszczony, prokuratura wojskowa była zakłopotana tym, co się stało, a teraz okazuje się, że winnego nie ma. Wiemy, że była obrączka i zniknęła, a winnego brak – komentuje mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik Magdaleny Merty.
Jego zdaniem, w tej sprawie są podstawy, by mówić o niedopełnieniu obowiązków przez wysokich funkcjonariuszy publicznych. Jak dodał, ponadto w postępowaniu nie wykonano szeregu czynności, zebrano rozbieżne zeznania świadków i nie wszystkie relacje są wiarygodne.
Mecenas Kownacki zapowiedział, iż decyzja prokuratury zostanie skonsultowana z klientką, która podejmie decyzję o dalszych krokach. Nie można wykluczyć, że do prokuratury złożone zostanie zażalenie opierające się m.in. na kwestiach niedopełnienia obowiązków służbowych, składania fałszywych zeznań i poświadczenia nieprawdy w dokumentach.
– Wiemy, że obrączka była w polskich rękach i zniknęła. Jeżeli żaden urzędnik państwowy za to nie odpowiada, to nie wiem, w jakim kraju żyjemy – dodaje.
Marcin Austyn