Aktualizacja strony została wstrzymana

Czy dlatego wycięto drzewa w Smoleńsku?

Niemal każdego z nas zaskoczyła sytuacja, kiedy  tuż po katastrofie 10 kwietnia 2010 roku, wbrew wszelkim zasadom  i logice postępowania w tego typu wypadkach, rosyjskie służby rozpoczęły błyskawiczną akcję usuwania wraku z miejsca zdarzenia, wycinkę drzew i budowę solidnej, betonowej drogi. Działo się to w sytuacji,  kiedy ani miejsce katastrofy, ani wrak nie zostały należycie zbadane, a polscy eksperci  po dotarciu do Smoleńska  zastali już zmodyfikowany przez rosyjskich funkcjonariuszy teren.  Kto nie wierzy, że tak właśnie było,  może zajrzeć do raportu Millera, a konkretnie do załącznika 4, gdzie można przeczytać między innymi:

W dniach 11-13 kwietnia 2010 r., dobę po katastrofie, umożliwiono polskim ekspertom dokonanie oględzin miejsca zdarzenia oraz wykonanie zdjęć. Zgromadzony materiał fotograficzny nie był udokumentowaniem stanu wraku samolotu bezpośrednio po zaistniałej katastrofie (co uczyniła zapewne komisja rosyjska), gdyż wiele elementów samolotu zostało przemieszczonych w trakcie prowadzonej akcji ratowniczej lub zmieniło swoje położenie w wyniku prowadzonych przez komisję rosyjską badań”.

Jest to dość szokujące, że Polacy mieli możliwość dokonania oględzin miejsca i wraku dopiero dobę po katastrofie, podczas gdy Rosjanie mieli absolutnie wolną rękę w dysponowaniu wrakiem i miejscem zdarzenia przez 24 godziny, z czego ochoczo korzystali. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt, mianowicie samolot nie rozbił się na terenie osiedla, czy na środku autostrady, ale w miejscu dość ustronnym i  w żaden sposób wrak nie utrudniał ludziom życia, toteż  mógł i powinien pozostać nietknięty przez dzień lub dwa, do czasu zrealizowania wszystkich czynności przez śledczych i biegłych. A jednak z jakichś powodów, bez słowa protestu ze strony polskich władz, choć, co ważne,  miały takie możliwości wynikające choćby z załącznika 13 Konwencji Chicagowskiej,  polski samolot cięto, niszczono,  zaś okoliczne drzewa, świadkowie ostatnich sekund lotu , były sukcesywnie wycinane.

Światło na to, co się działo na miejscu katastrofy tuż po jej zaistnieniu, zanim na miejsce przybyli polscy prokuratorzy i eksperci,  rzucił Śp. Remigiusz Muś:

„Na miejsce katastrofy udaliśmy się po około 1 godzinie od jej zaistnienia. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały już tam służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał. Byliśmy tam około 15 minut.

W trakcie pobytu tam zauważyłem, że do poszczególnych stanowisk, utworzonych przez służby znoszono części samolotu. Tych stanowisk było tam już wtedy kilka. Stanowiska te wyglądały w ten sposób, ze był to stolik, na nim dokumentacja, laptop itp. Przy stanowiskach znajdowali się ludzie”.

Co najbardziej uderza w tej relacji? Z pewnością to, że rosyjskie służby nie interesowały się ciałami, nawet nie starały się ich zabezpieczyć  przed widokiem osób postronnych, za to szczególnym zainteresowaniem cieszyły się poszczególne części samolotu, których funkcjonariusze poszukiwali według sobie tylko znanego klucza i znosili do specjalnie przygotowanych stanowisk.  Jakie były dalsze losy tych elementów samolotu, nie wiadomo. Być może w czasie tej operacji „zaginął” rejestrator K 3-63, bo trafił nie do tego namiotu, co trzeba?

Niezwykle istotnym elementem zeznań chorążego Musia  jest także informacja o stanie ciał, które widział na miejscu. Otóż według niego tylko jedno ciało było w całości, reszta  zaś to były fragmenty ciał. Co za siła mogła spowodować, że ciała ofiar zostały rozerwane, a nie zgniecione, czy zmiażdżone przez upadające elementy samolotu? Trudno sobie wyobrazić i uznać za wiarygodne tłumaczenie, aby upadający na grząski teren samolot, z wysokości kilkunastu metrów, pod kątem 10-12 stopni, z prędkością około 270 km/h , mógł nie dość, ze sam zamienić się na tysiące drobnych elementów, ale też to samo uczynić z ciałami pasażerów.  Doktor Berczyński, ekspert ZP, a za nim wielu innych naukowców, twierdzi, iż tak upadający samolot powinien się zdeformować, zmiażdżyć, ale nie rozerwać, zaś obrażenia samolotu i ciał pasażerów wskazują, że zadziałały tam dodatkowe, duże siły.

Można tu odwołać się do ulubionego przykładu sympatyków komisji Millera  – wypadku samochodowego. Łatwo znaleźć w sieci tego typu zdarzenia, mniej lub bardziej drastyczne, pokazujące skutki dachowania samochodu, zderzenie z drzewem lub inną przeszkodą. Co się dzieje w takich sytuacjach z pasażerami? Są połamani, często zmiażdżeni, dosłownie wprasowani w elementy konstrukcji maszyny, ale nie porozrywani!  Z opisu śp. Musia wynika, ze w Smoleńsku mieliśmy do czynienia z totalną masakrą, zaś logika podpowiada tylko jedno wytłumaczenie tego stanu rzeczy.

Podobny widok zastali też smoleńscy milicjanci i strażacy.  Jeden z nich tak to opisał:

Stałem w kordonie. Szczerze powiem- takiego horroru nie widziałem nawet w Czeczenii. Wokół odłamki samolotu, fragmenty ciał. Całych trupów widziałem tylko parę. Z resztą… Odłamki ludzkich kości utkwiły w drzewach. To po prostu straszne. Zdałem zmianę a pójść do domu nie mogę, boję się. Wątpię czy dzisiaj zasnę”.

Czy to była jedna z przyczyn błyskawicznej wycinki drzew i budowy drogi w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca katastrofy? Czyżby Rosjanie chcieli ukryć przed światem tak drastyczne skutki ponoć zwykłego wypadku lotniczego? Z jednej strony tysiące odłamków TU 154 M, które powbijały się w okoliczne drzewa, tnąc je niczym pancerny deszcz,  a z drugiej tysiące odłamków ludzkich kości w drzewach, mogły sprawić, że nie wszyscy uwierzyliby w opowieść o brzozie, beczce i upadku w smoleńskie błoto. Najbardziej dalecy od tzw. spiskowych teorii mogliby się wówczas połapać, że ktoś tu gra znaczonymi kartami. Jeżeli tak to właśnie wyglądało, to nietrudno zrozumieć, dlaczego rosyjskie dokumenty medyczne są w wielu wypadkach, jeśli nie we wszystkich,  sfałszowane  i  „podkolorowane”. Jedynie pojawiająca się w niektórych opisach stanu ciał informacja o rozedmie płuc, na którą dana ofiara nie cierpiała za życia, daje pewne wyobrażenie o tym, co się tam naprawdę stało. Zastanawia tez w tym miejscu jeszcze jedno, choć może to już jest zbyt daleko idąca teoria spiskowa: dlaczego dokonano zamiany ofiar, w sposób tak ordynarny, że aż trudny do przeoczenia,  akurat tych osób, których ciała zachowały w stanie bardzo dobrym? Czytając  zeznania śp. Musia, jak i relacje smoleńskich milicjantów, można dojść do przekonania, że najgorsze jeszcze przed nami.

Zaraza terroryzmu sączy się z biur przy Łubiance oraz z Kremla, zatruwając cały świat”.

A. Litwinienko

Martynka

KOMENTARZ BIBUŁY: Aż dziwi, że wśród osób szczerze pragnących poznać prawdę wokół zdarzenia smoleńskiego, jest jeszcze tylu wierzących w oficjalne wersje, jak np. to, że w lasku smoleńskim nastąpiła „katastrofa Tu-154M”, którym miała lecieć delegacja prezydencka. Przecież namnożyło się tyle pytań bez możliwości uzyskania nań odpowiedzi, że tylko przyjęcie wersji, że w tym miejscu doszło do upozorowania wypadku, błyskawicznie daje wyjaśnienie na wielu wątpliwości i pytań. Niestety, większość – sterowana obłędnymi Zespołami Macierewicza oraz biorąca za dobrą monetę raporty sowieckie i millerowskie – dalej wierzy w jakieś wybuchy mające być bezpośrednią przyczyną katastrofy i w brzozę… Kłócą się tylko na jakiej wysokości owa brzoza miała być przecięta i do jakiego stopnia naruszyła skrzydło….

Za: Martynka blog (01.04.2013) | http://martynka78.salon24.pl/497623,czy-dlatego-wycieto-drzewa-w-smolensku

Skip to content