Aktualizacja strony została wstrzymana

Polska apokalipsa w Podkamieniu

W bestialskiej napaści na klasztor dominikański w Podkamieniu przez kureń UPA i oddział 4. Galicyjskiego Pułku Ochotniczego SS Dywizji SS-Galizien zginęło od 400 do 600 Polaków. Ustalono nazwiska 122 ofiar.

Pod opieką Podkamieńskiej Pani

Podkamień, kresowa miejscowość słynąca z sanktuarium maryjnego, leży na pograniczu Podola i Wołynia. W 1939 r. miasteczko to znajdowało się w powiecie Brody w województwie tarnopolskim. Kościołem parafialnym dla Podkamienia i okolicznych wsi był kościół Ojców Dominikanów pw. Wniebowzięcia NMP.

Według podań, dominikanie osiedlili się w tym miejscu w XIII w., nazywając wybrane na siedlisko wzniesienie Górą Różańcową, ale niedługo potem w 1245 r. okolicę nawiedzili Tatarzy, mordując wszystkich zakonników. Ponownie zjawili się na Górze Różańcowej w połowie XV wieku. Klasztor i okolicę spotykały co jakiś czas nieszczęścia: w XVII w. najazdy tatarskie, tureckie i kozackie, w XVIII w. łupieżcze zagony wojsk saskich, szwedzkich i rosyjskich. Stałe wojenne zagrożenie skłoniło do postawienia w I połowie XVII w. murowanego klasztoru i kościoła oraz murów obronnych, wzmacnianych stopniowo do końca XVIII wieku. Tak powstała warownia, w której w niebezpieczeństwie chroniła się ludność z okolicy. Powtarzające się niszczycielskie okoliczności i różne groźne wydarzenia oszczędziły jednak znajdujący się w klasztornym kościele od początku XVII w. cudowny obraz Matki Bożej Różańcowej, będący kopią rzymskiego obrazu Matki Bożej Śnieżnej. Wizerunek zasłynął łaskami, w tym uzdrowieniami, ściągał rzesze pielgrzymów. Wstawiennictwo Matki Bożej za pośrednictwem tego obrazu zostało potwierdzone przez biskupa łuckiego ks. Andrzeja Gembickiego na podstawie badań specjalnie powołanej w 1645 r. komisji. W 1727 r. wizerunek Pani Podkamieńskiej został koronowany papieskimi koronami podczas dziewięciodniowych uroczystości z udziałem licznego duchowieństwa i ponad 100 tys. wiernych. Przed Matką Bożą Różańcową modlili się dwaj polscy królowie: Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski. Najważniejszy odpust odbywał się 15 sierpnia.

Szczególne duchowe wsparcie czerpali wierni przed obrazem podczas II wojny światowej, w okresie nieustannej grozy i ogromu cierpień sprawianych przez okupantów. W latach 1939-1941 Sowieci starali się doprowadzić do zamknięcia sanktuarium, nakładając na parafię coraz to wyższe podatki, które mimo niedostatku wierni cierpliwie płacili. Agresja niemiecka na Związek Sowiecki w 1941 r. odsunęła na jakiś czas zagrożenie dla świątyni, choć w 1943 r. niewiele brakowało, by Niemcy zabrali dzwony w celu przetopienia ich na sprzęt zbrojny.

Miejsce schronienia uchodźców i AK

W tym czasie pojawiło się dla polskiej ludności dodatkowe niebezpieczeństwo – ze strony Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, zwanych potocznie banderowcami. Przez cały 1943 r. na sąsiednim Wołyniu te nacjonalistyczne formacje dokonywały zbrodni ludobójstwa na ludności polskiej, zwane wówczas rzeziami wołyńskimi, powodując ucieczki Polaków, m.in. na teren Małopolski Wschodniej. Jesienią w klasztorze w Podkamieniu schroniła się duża grupa Polaków z ks. Stanisławem Fijałkowskim z Poczajowa z powiatu Krzemieniec. Większe napady na Polaków w okolicy, poprzedzone morderstwami pojedynczych osób i rodzin, zaczęły się w grudniu 1943 r. (wieś Dubie). W styczniu 1944 r. na terenie pow. Brody w 6 miejscowościach zginęło z rąk członków OUN-UPA od pięciu do pięćdziesięciu Polaków (wsie Bołdury, Gaje Smoleńskie, Ruda Brodzka, Suchowola, Źarków, przysiółek Zalesie). W lutym 1944 r. kilkadziesiąt osób zamordowano w Hucisku Brodzkim, a w Hucie Pieniackiej oddziały UPA i Ukraińców-kolaborantów z pułków policyjnych SS wspólnie zamordowali i spalili ok. 800 osób. W tej sytuacji klasztor podkamieński zapełniał się uchodźcami z najbliższej okolicy, którzy liczyli, że w ufortyfikowanym kompleksie będzie bezpiecznie. Nocami w klasztorze przebywało ok. 2 tys. osób, ponieważ dodatkowo przychodzili Polacy z Podkamienia.

Podziemna placówka akowska, podległa Obwodowi AK Brody, istniała w Podkamieniu od kwietnia 1943 r., a tworzyli ją pracownicy – Polacy – Nadleśnictwa Podkamień. Jesienią ze względu na zagrożenie napadami banderowskimi nadleśnictwo przeniosło się z miasteczka do klasztoru, a Werkschutz, czyli ochrona nadleśnictwa, która oficjalnie posiadała strzelby i amunicję, została zorganizowana w Oddział Samoobrony pod dowództwem adiunkta nadleśnictwa inż. Kazimierza Sołtysika. Do niej dołączali młodzi ludzie z bronią zorganizowaną na własną rękę. Samoobrona całodobowo pełniła straż, na noce barykadowano bramę. Niemcy byli poinformowani, że na terenie klasztoru są uzbrojeni ludzie ze straży, ale banderowskie donosy o partyzantce w klasztorze nie zostały zlekceważone.

Początek dramatu – nieudany podstęp

W pierwszych dniach marca 1944 r. w Podkamieniu kwaterował oddział ochotniczej ukraińskiej Dywizji SS-Galizien pod niemieckim dowództwem, sygnalizując od razu wrogie nastawienie do klasztoru. Mimo wyjaśnień przeora o. Marka Krasa, że tylko straż w klasztorze posiada legalnie broń, dokonano dwu rewizji, domagając się oddania broni ukrytej. Aby uspokoić podejrzenia, zdano dwa zdezelowane karabiny wyciągnięte z gnoju. Jednak dowódca ukraińskiego oddziału SS nakazał opuścić klasztor posiadającym w pobliżu domy, zezwalając na pozostanie tylko pogorzelcom z okolicy i uchodźcom wołyńskim. Do domów powrócili mieszkańcy Podkamienia i koloniści niemieccy z Malenisk.

11 marca 1944 r. oddział ukraińskiego SS opuścił Podkamień, ale tuż przed wyjściem oddziału z miasta przybyła delegacja banderowców z pobliskiej wsi Czernicy i prowadziła rozmowy z żołnierzami ukraińskimi lub z miejscowymi Ukraińcami. Zaraz potem, obawiając się napadu, wielu Polaków z Podkamienia powróciło do klasztoru. Tego dnia po południu obserwatorzy z wieży klasztornej zauważyli nadciągające grupy uzbrojonych chłopów ukraińskich z Czernicy i Pańkowiec, którzy zebrawszy się razem, ruszyli na klasztor. Naprzeciw nim wyszli o. Józef Burda i dowódca samoobrony Sołtysik, by rozeznać ich zamiary. Okazało się, że dość nieudolnie udawali SS ukraińskie, które ma w klasztorze zająć stanowiska obronne przed nadciągającymi bolszewikami. Nie zostali wpuszczeni, wobec czego zażądali jedzenia (zrzucono im z okien) oraz dostępu do organistówki (poza murami klasztoru), na co przystano, otwierając ją. Zaplanowany podstęp nie udał się banderowcom, więc część z nich zajęła organistówkę, część otoczyła klasztor.

Kres podkamieńskiej warowni

12 marca 1944 r. (niedziela) od rana banderowcy przystąpili do szturmu, ostrzeliwując okna i bramę klasztoru z różnego rodzaju broni i rzucając granatami, próbowali następnie sforsować bramę łomami i siekierami. Samoobrona klasztoru rozpaczliwie usiłowała powstrzymać napastników, strzelając i rzucając granaty, jednak ostrzał z broni maszynowej się wzmagał. Okazało się, że banderowców wsparł przemierzający Podkamień ukraińsko-niemiecki oddział z Dywizji SS-Galizien. W obawie o swe rodziny znajdujące się w klasztorze trzech mężczyzn będących w miasteczku zwróciło się do komendanta niemieckiego o wycofanie podległego mu oddziału, na co odpowiedział on postawieniem ultimatum na piśmie, w którym żądano zdania broni niemieckiemu dowództwu i opuszczenia klasztoru przez wszystkich ludzi, prócz zakonników, obiecując bezpieczeństwo wychodzącym, a opornym rozstrzelanie i bombardowanie klasztoru.

Pismo komendanta grożące bombardowaniem i widok nadjeżdżających działek spowodował wśród zgromadzonych panikę niemożliwą do opanowania przez samoobronę. Ludzie na oślep ruszyli do bramy, która była zabarykadowana workami ze zbożem i różnymi przedmiotami, i do innych zabezpieczonych wyjść, bezładnie rozwalali umocnienia, skakali z okien, kłębili się w przejściach i bramie, rozbiegali się wokół klasztoru, wystawiając się na cel zaczajonych dookoła napastników i morderczy pościg. Dowódca samoobrony, nie dając rady powstrzymać spanikowanego tłumu i nie widząc w tej sytuacji szans na dalszą obronę, zrezygnowany pozwolił podkomendnym ratować się ucieczką.

Zanim wszyscy zdołali wydostać się na zewnątrz, na teren klasztoru wtargnęli banderowcy. Nielicznym udało się ukryć w zakamarkach. Nastąpiła rzeź. Wraz z ludnością zginął ksiądz z Poczajowa i trzech starych zakonników: br. Jan Frączyk, br. Kryspin Rogowski i br. Garciarz Juźwa.

Oto widok zapamiętany przez byłego mieszkańca Podkamienia Stanisława Baczewicza w kilka dni później (z relacji zamieszczonej w drugim tomie publikacji Jana Z. Iłowskiego „Podkamień. Apokaliptyczne wzgórze”): „W jednym z pomieszczeń przedstawił mi się okropny widok, którego nie zapomnę do końca życia. Na podłodze leżało dwadzieścia, a może więcej ciał w różnych pozycjach. Cała podłoga była zaścielona trupami. Osoby zamordowane przez ukraińskich zbirów były mi znane z widzenia, lecz z nazwisk ich nie pamiętam. Najwięcej ludzi pochodziło z Wołynia. Cała podłoga we krwi. Niektórzy w zastygłych dłoniach trzymali różaniec. Mężczyźni rozebrani bez butów, bez koszul, bez spodni, jedynie w kalesonach. Głowy rozrąbane na pół siekierą lub jakimś innym ostrym narzędziem”.

Oprócz Polaków zamordowanych w klasztorze, jeszcze więcej zginęło w miasteczku i wokół niego, ponieważ do 16 marca 1944 r. krążyły bojówki banderowskie wyszukujące osoby ukrywające się w domach, obejściach, ogrodach, zagajnikach. Zginęło od 400 do 600 osób, a ustalona imienna lista zawiera 122 ofiary. Mordom towarzyszył totalny rabunek kościoła i klasztoru, w którym uchodźcy trzymali swe rzeczy i zapasy żywności. Po krwawej niedzieli banderowcy dwa dni wywozili furami, a ukraińscy esesmani samochodami, mienie Polaków. Zniszczone zostały wnętrza zespołu klasztornego, ale ocalał obraz Matki Bożej Różańcowej, świadek zbrodniczego ukraińsko-niemieckiego przymierza. Zaopiekował się nim ocalony o. Józef Burda, przywożąc święty wizerunek w 1946 r. do Polski. Obecnie Pani z Podkamienia znajduje się w kościele Ojców Dominikanów we Wrocławiu, po ponad 300 latach naznaczonych wojnami i najazdami wygnana z Góry Różańcowej dopiero przez banderowców. Znajduje się w miejscu, w którym osiadło wielu tragicznie doświadczonych, wypędzonych Kresowian – jest z nimi.

Ewa Siemaszko

Autorka jest badaczem zbrodni nacjonalistów ukraińskich dokonanych na ludności polskiej Wołynia w czasie II wojny światowej.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 12 marca 2013, Nr 60 (4599) |Polska apokalipsa w Podkamieniu

Skip to content