Aktualizacja strony została wstrzymana

Janusz Walentynowicz o komunikacie prokuratury: totalne lekceważenie wszystkiego i wszystkich

Naczelna Prokuratura Wojskowa wydała komunikat, w którym zamieściła fragmenty opinii sądowo-medycznej sporządzonej w Polsce sekcji zwłok śp. Anny Walentynowicz. Lakoniczny tekst zawiera ogólny wniosek, iż do śmierć legendy „Solidarności” mogła nastąpić w trakcie katastrofy lotniczej. Jednocześnie dokument zawiera wrażliwe informacje – opis obrażeń Anny Walentynowicz.

Prokuratorzy oświadczyli, że „powiadomili rodziny obu ofiar katastrofy oraz ich pełnomocników o możliwości zapoznania się z opiniami”. Nie pisze jednak całej prawdy. Janusz Walentynowicz (syn Anny Walentynowicz) dowiedział się o możliwości wglądu w dokumenty telefonicznie 26 lutego, Piotr Walentynowicz (wnuk) 25 lutego, a z ich pełnomocnikiem mec. Stefanem Hamburą śledczy nie kontaktowali się wcale.

Zachowanie prokuratury komentuje dla portalu wPolityce.pl syn Anny „Solidarność” Janusz Walentynowicz.

wPolityce.pl: – Jak pan przyjął to oświadczenie? Wiedział pan, że takowe się pojawi?

Janusz Walentynowicz: – Przyznam szczerze, że nie czytałem jeszcze osobiście tego komunikatu. Jestem bardzo zadziwiony tym, że prokuratura go opublikowała bez pytania nas o jakąkolwiek zgodę. Może nie życzylibyśmy sobie, by te informacje były podawane publicznie. Poza tym wydaje mi się, że w pierwszej kolejności my, rodzina, powinniśmy się z nimi zapoznać. Cóż, to są standardowe działania prokuratury, która ma wszystko i wszystkich w nosie.

A czy wie pan, jakie informacje w tym komunikacie się znalazły?

Tak, większość przeczytał mi telefonicznie mój pełnomocnik, mec. Stefan Hambura. Nie za bardzo wiem, co posłużyło tym panom do stworzenia takiego właśnie opisu. Oglądałem mamę w czasie identyfikacji w Rosji oraz podczas sekcji w Polsce. Trudno stwierdzić obrażenia głowy, mózgu, skoro tego w trumnie po prostu nie było. Twarzy mamy nie było. A szereg osób, oprócz mnie, na moskiewskiej identyfikacji rozpoznało mamę po twarzy – m.in. pan Antoni Wolański, krewny pani Teresy Przyjałkowskiej, a także lekarz oraz psycholog, która nam towarzyszyła. Nie jest tak, że ja sobie coś wymyśliłem. Rozpoznaliśmy ją po twarzy, która była nienaruszona, z malutką ranką po ubytku pieprzyka pod nosem. To było jedyne obrażenie na całym ciele, jakie zauważyłem. Siniaków, zadrapań, rozcięć – nie było. Gdy natomiast ciało zostało wyjęte z trumny (rzekomo mojej mamy) twarzy nie miało. Praktycznie nie było głowy. Wszystko, co zostało z kości czaszki mieściłoby się mniej więcej w jednej dłoni. Gdzie jest reszta? Nie wiem, skąd w ekspertyzie pojawił się „uraz mózgu”, skoro mózgu tam w ogóle nie było. Zupełnie nie rozumiem tej radosnej twórczości panów prokuratorów. Ale może ja się na czymś nie znam…

W komunikacie czytamy m.in.: „Przyczyną zgonu obu ofiar katastrofy były rozległe obrażenia czaszkowo – mózgowe i obrażenia klatki piersiowej, co koresponduje z wnioskami zawartymi w opiniach wydanych po sekcjach zwłok przeprowadzonych w Moskwie.” Pan wie najlepiej, jak znacząco różniło się ciało w Rosji i Polsce. Jak więc może jedno z drugim korespondować?

To jest pytanie do prokuratorów i kogoś, kto pisał te bzdury. Nie potrafię wytłumaczyć, jak ma się jedno do drugiego.

Czy ktokolwiek próbował panu wyjaśnić tak radykalną różnicę w wyglądzie ciała pana mamy?

Nie. Doznałem potężnego szoku, gdy odwinięto ciało mamy z worka i zobaczyłem, że praktycznie nie ma ono głowy. Myślałem, że zwariuję. Dokładnie widziałem, jak mama wyglądała w Moskwie przed sekcją. Ciało było przewracane z pleców na brzuch, mogłem więc dostrzec, że nie ma żadnych blizn posekcyjnych. To, co zobaczyłem po wyjęciu ciała mamy z trumny, przyprawiło mnie więc o zawrót głowy. Pytałem: co się stało, gdzie są kości? Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć.

Czyli to się musiało stać w Moskwie – pomiędzy identyfikacją a złożeniem ciała w trumnie.

Tak. Być może przed, a być może po sekcji w Rosji. Ciało mamy po ekshumacji nosiło wyraźne ślady sekcyjne. W trumnie znajdowały się też rzeczy, których być tam nie powinno – śmieci, szmaty. To, co się stało z ciałem mamy musiało się stać po identyfikacji w Zakładzie Medycyny Sądowej w Moskwie.

Jak pan ocenia, że ten komunikat – już abstrahując nawet od tego, że został opublikowany bez pytania pana o zgodę – jest tak zdawkowy? Dotyczy bardzo ogólnych wniosków, nie ma w nim ani słowa o wynikach badań fizykochemicznych czy o tych dziwnych znaleziskach w czasie sekcji – m.in. nicie z tupolewa.

Właśnie ciekawi mnie, co się stał z badaniami tego nita wyjętego z ciała mamy… Mogę powiedzieć, że to jest kolejny komunikat typu: wina pilotów, zeszli za nisko, uderzyli w brzozę, odłamali skrzydło i się rozbili. Poziom analizy jest mniej więcej taki sam.

Będzie pan występował o udostępnienie dokumentacji?

Oczywiście, tylko jeszcze nie teraz. Muszę wracać do pracy do Niemiec. Zapewne więc w okresie świątecznym wybiorę się do prokuratury, by przestudiować te wypociny. Nie wiem nawet, jak to nazwać. Po prostu brakuje mi słów.

Dlaczego pana zdaniem prokuratura tak się zachowuje – nie informuje rodzin o upublicznianiu szczegółowych opisów stanu ciał ofiar, nie czeka aż bliscy zgłoszą się po dokumenty? To przypadek?

To jest otwarta wojna prokuratury z rodzinami ofiar. W świetle prawa teoretycznie możemy wszystko – składać wnioski czy powoływać biegłych. Ale gdy przychodzi co do czego, śledczy mówią: „nie” i jest pozamiatane. Wszystko, z czym zwracaliśmy się do prokuratorów, było ignorowane. Składałem wniosek o odwołanie pani prof. Świątek. Nie ujmuję jej kwalifikacji zawodowych, broń Boże. Nie od tego jestem i się na tym nie znam. Ale kwestionuję jej uczciwość.

Dlaczego?

To ona stwierdziła, że Stanisław Pyjas spadł ze schodów. Generalna konkluzja nadzorowanej przez nią sekcji była taka, że był sam winien swojej śmierci – gdyby nie właził po schodach, to by nie spadł; a gdyby nie spadł, to by się nie zabił. Chciałem więc, aby tę panią wykluczono z zespołu biegłych, by nie przewodniczyła lekarzom przeprowadzającym sekcje. Złożyłem wniosek, a prokurator Pyra powiedział: wniosek został odrzucony. I rozmowa się skończyła. To jest totalne lekceważenie wszystkiego i wszystkich, co wiąże się z katastrofą smoleńską. A już najmocniej w łeb dostają rodziny ofiar.

Rozmawiał Marek Pyza

Za: wPolityce.pl (28 lutego) | http://wpolityce.pl/wydarzenia/48173-nasz-wywiad-janusz-walentynowicz-o-komunikacie-prokuratury-totalne-lekcewazenie-wszystkiego-i-wszystkich-najmocniej-w-leb-dostaja-rodziny | NASZ WYWIAD. Janusz Walentynowicz o komunikacie prokuratury: totalne lekceważenie wszystkiego i wszystkich. Najmocniej w łeb dostajÄ… rodziny

Skip to content