Aktualizacja strony została wstrzymana

Powrót

Po prawie trzech latach ze smoleńsko-warszawskiej mgły wyłonił się tajemniczy ppłk B. Stroiński (ex-36 splt), którego wcześniej, tj. niedługo po tragedii, znaliśmy jedynie z krótkich opowieści o locie tupolewem z 7 kwietnia 2010 (z mjr. A. Protasiukiem), w których zapewniał, iż lotnisko XUBS w żaden specjalny sposób na tamten dzień nie było doposażone, a sam lot przebiegał zupełnie spokojnie. Znaliśmy Stroińskiego też z historii z pierwszym stenogramem CVR, pod którym się nie podpisał, choć jego nazwisko jest wymienione w gronie „odczytujących”. W rozmowie, którą ni z gruszki ni z pietruszki opublikowało najnowsze „Wprost” (8/2013), do kwestii odsłuchiwania „głosów z kokpitu tupolewa” Stroiński powraca, ale zaprzecza, by rozpoznał głos gen. A. Błasika. Po raz kolejny więc nie wiadomo, kto się wykazał takim znakomitym słuchem, że rozpoznał głos, którego parę lat później jednak nie rozpoznano. Stroiński nie opowiada też ze szczegółami, jak to odsłuchiwanie zapisów CVR w kwietniu 2010 wyglądało, a przecież ciśnie się na usta to pytanie, skoro Stroiński, wysłany do Moskwy, by rozpoznawać właśnie głosy członków załogi, nie dosłyszał tego, co dosłyszano potem w krakowskim IES-ie, a więc tego, że pierwszy pilot powiedział „odchodzimy”, czego wcześniej nie odczytano (s. 26).

Stroiński, przywołując wyniki prac IES-u (i koncentrując się na kwestii tego, co się robi, gdy dowódca statku powietrznego wydaje komendę odchodzimy), niejako na dalszy plan odsuwa więc swój osobisty wkład w rekonstrukcję sytuacji w kokpicie PLF 101 podczas „wczesnych badań” związanych z pierwszą wersją stenogramów. Do dziś nie wiemy w związku z tym, kto np. odczytał słynną, a potem „znikniętą” frazę wkurzy się, jeśli jeszcze…, która taką furorę zrobiła swego czasu i znalazła się też na poczytnym miejscu w „raporcie MAK” jako jedno z wyjaśnień „katastrofy smoleńskiej”. Były szef eskadry tupolewów 36 splt nie szczędzi słów krytyki pod adresem „komisji Millera”, no ale przecież „raport Millera” ukazał się kilka miesięcy po „raporcie MAK” (styczeń 2011), do kształtu którego przyczynił się właśnie także Stroiński.

Ma on przy tym swoją własną i nieco zaskakującą hipotezę dotyczącą „końcóweczki” (s. 27): Nawet jakby ktokolwiek tam był w kabinie, oczywiście oprócz terrorysty, który przykłada broń do głowy, to nikt nie mógł sprawić, żeby pilot leciał dalej wbrew swojej woli. [Stawia pan tezę, że ktoś im przystawił pistolet do głowy.] Nie. Ja nie stawiam takiej tezy, ja mówię, że musiało się zdarzyć coś tak niesamowicie ekstremalnego, że do tego nie doszło [do tego, że „nie odeszli” – przyp. F.Y.M.]. Zastanawiam się nad postępowaniem załogi, nad tym, że oni wbrew własnej woli wykonywali dalej lot. Bo nie wiemy przecież, czy nastąpiła usterka techniczna samolotu. [A jaka to mogła być usterka?] Zablokowanie sterów samolotu na przykład. Zresztą nie wiem. Lotnictwo ma niestety to do siebie, że uczy się na błędach.

Oczywiście, gdyby na pokładzie prezydenckiego tupolewa był 10 Kwietnia jakiś terrorysta, to ani chybi, o ile nie byłoby po drodze jakiegoś międzylądowania, wsiąść musiałby do statku powietrznego 36 splt na warszawskim, wojskowym lotnisku wraz z pozostałymi osobami udającymi się w podróż do Smoleńska/Katynia. Czy Stroiński miałby tu jakieś swoje hipotetyczne typy? Niestety, sytuacji na Okęciu Stroiński w ogóle nie odtwarza, ale też nie pytają o nią przeprowadzający wywiad, jakby podskórnie wiedząc, że na EPWA żadnych niespodzianek 10-04 nie było – zwłaszcza z odlatującymi samolotami i ich załogami. Z tego też względu ani P. Śmiłowicz, ani M. Rigamonti, ani też sam Stroiński nie raczą pamiętać, że nie kto inny a właśnie dowódca eskadry tupolewów był pierwotnie zgłoszony oficjalnie do lotu „prezydenckim tupolewem” i tenże plan lotu przekazano dyplomatyczną pocztą do Moskwy (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/plan-lotu-2.html). Wspomina o tym także jeden z przypisów na stronach „raportu MAK”. Potem zaś z jakichś powodów, dosłownie „za pięć dwunasta”, miało dojść do kompletowania nowego składu załogi, z Protasiukiem na czele, co przez Stroińskiego dość enigmatycznie jest opisywane:

To nie ja wyznaczałem załogę do lotu. Załogę wyznacza dowódca jednostki. A poza tym załoga tak naprawdę nie podlegała mnie. Dowódca eskadry ma kompetencje wyznaczenia załogi albo wskazania do lotu tych lotników, którzy są w eskadrze. W tej załodze tylko nawigator podlegał eskadrze. [I co, zadzwonił pan do tego nawigatora, Artura Ziętka: lecisz w sobotę z prezydentem? Przecież on leciał dzień wcześniej do Gdańska i miał małe doświadczenie na tupolewach?] Ziętek teoretycznie był pod moją jurysdykcją, ale on też był oddelegowany do wykonywania obowiązków w innej komórce, która nie była mi podległa.

Nie wiemy więc, czy Stroiński w końcu dzwonił do Ziętka, czy nie. Były szef eskadry poza tym przyznaje pod koniec rozmowy: wiele rzeczy po tej katastrofie wymazałem ze swojej pamięci. Także dlatego, że nie chcę myśleć o tym, co się wydarzyło – co jest zjawiskiem dość powszechnym jeśli chodzi właśnie o pamięć poszczególnych świadków wydarzeń z 10-04. Aczkolwiek jedną ciekawą scenę Stroiński pamięta: Kiedyś po jednej z mszy po katastrofie wyszliśmy z moją żoną, a ona mówi: „Miałam szczęście, bo ty wróciłeś i jesteś ze mną.” Skąd jednak miałby wracać Stroiński, jeśli 10 Kwietnia, czyli w „dniu katastrofy”, nigdzie nie leciał?

W kwietniu 2010 r. pojechałem do Moskwy analizować głosy z kabiny. I pierwsze, co pomyślałem, było: Boże, gdybym ja tam był… [To nic by się nie stało?] Tak pomyślałem. Ale po chwili już wiedziałem, że to, iż nie leciałem tym samolotem, to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.

Czy jest to podziękowanie kierowane do „ślepego losu”, czy rozmaitych fachowców wojskowych, którzy ludzkim losem w wielu sytuacjach umieją pokierować? Śmiłowicz z Rigamonti nie pytają w ogóle o tychże fachowców, a przecież zajmowali się oni ponoć 6 kwietnia 2010 „salonką 3” w tupolewie – coś na ten temat wiedziałby pewnie Stroiński, lecąc następnego dnia z delegacją rządową. Nie pytają też o fachowców wojskowych z wież na XUBS i korespondencję z nimi (jak ona wyglądała podczas prowadzenia jej przez Protasiuka), a przecież w „raporcie MAK” jest mowa o tym, że 7-04-2010 właśnie tupolew pilotowany przez Stroińskiego i Protasiuka był odsyłany na wysokość 500 m po przedwczesnym zejściu na 300 m. Stroiński zatem wyłonił się na chwilę z mgły, ale po wywiadzie, jakiego udzielił pod szumnym szyldem Pilot przerywa milczenie, mgła wcale nie wyparowała. Może więc o to po prostu chodziło w życiu po Smoleńsku.

[Kiedy pan pojechał do Moskwy?]

Nie pamiętam daty, pamiętam, że wybuchł wtedy wulkan. W Moskwie pracowałem z płk. Stanisławem Michalakiem. Moim zadaniem było rozpoznanie nierozpoznanych głosów załogi.

[Ile to trwało?]

Trzy wyjazdy po tydzień, od poniedziałku do piątku. Powiem szczerze, że to jest okres, który spowija mgła, bo to były duże emocje, nerwy i muszę się zastanowić, zanim pokojarzę fakty.

Tak jest, bo z biegiem czasu mgła pamięciowa się powiększa.

Free Your Mind

Za: FYM Report (18/02/13) | http://fymreport.polis2008.pl/?p=9370