Aktualizacja strony została wstrzymana

O sędzi, który chciał się wylansować

Nocne przesłuchania w sprawie dr. Mirosława G., które sędzia Igor Tuleya określił mianem metod stalinowskich, w istocie były wyrazem humanitaryzmu organów ścigania. Szokujące? Owszem. Jednak prawdziwe.

Sędzia Tuleya zapewne nie protestowałby, gdyby prokurator wydał nakaz zatrzymania, a funkcjonariusze przyszliby po podejrzewanych o świcie. Następnie po upływie doby spędzonej w celi zostaliby oni przesłuchani. Wszystko w zgodzie z prawem. Taka metoda jest dość często stosowana, by, jak to się mówi w żargonie prokuratorskim, zmiękczyć opornych. Nigdy żaden sąd w Polsce przeciw temu nie protestował. Zgodnie ze starą rzymską zasadą „nullum crimen sine iure”, którą zazwyczaj się tłumaczy: „co nie jest zabronione, jest dozwolone”.

Oburzeni zwolennicy humanizmu podnosili, że stosowano znany w czasach stalinowskich tzw. konwejer. Przypomnimy, na czym on polegał. Były to długie, często kilkudniowe przesłuchania przez zmieniających się śledczych, którzy bez przerwy powtarzali te same pytania. Kiedy przesłuchiwani zapadali w sen, byli budzeni polewaniem lodowatą wodą w najlepszym wypadku, a najczęściej katowaniem.

Otóż żadna z tych metod nie została zastosowana. Najdłuższe przesłuchanie w sprawie dr. G trwało bodajże cztery godziny. Czyli w tym wypadku określenia konwojer użyć nie można. Z tego prostego powodu, że prokurator w ciągu 48 godzin musi podjąć decyzję co do środka zapobiegawczego. Gdyby prokurator wystąpił z wnioskami aresztowymi na trzy miesiące, a sąd by je klepnął, sędzia Tuleya miałby dość skromne możliwości oratorskich popisów. Musiałby bowiem skrytykować kolegów po fachu, którzy takie wnioski by akceptowali. A jak silna jest solidarność korporacyjna w tym zawodzie, pokazało stanowisko Krajowej Rady Sądownictwa, która niemal w całości stanęła po stronie kolegi. Pominęła w ogóle fakt, że sędzia nie tylko powiedział to, co powiedział w uzasadnieniu, ale potem jeszcze dokładał do pieca na korytarzu sądowym.

Sędzia za bandą

Otóż rzecznik prasowy warszawskiego sądu okręgowego Igor Tuleya wziął w obronę skład orzekający w procesie dr. G, a konkretnie sędziego Igora Tuleyę. Tego nie zdzierżyli już nawet jego przełożeni i na odcinek rzecznikowania wysłano innego sędziego, a raczej sędzię. Pierwszy raz w historii nie zdzierżyła też prokuratura. Prokuratorzy zazwyczaj bardzo oszczędnie wypowiadają się publicznie o sędziach, a najczęściej nie wypowiadają się w ogóle. Po prostu wychodzą ze słusznego założenia, że może im to w przyszłości zaszkodzić na sali sądowej, nawet jeśli będzie orzekał inny sędzia niż ten, którego skrytykowali. „Zdumienie wywołuje aktywność medialna w kolejnych dniach sędziego orzekającego, w trakcie której on sam, nawiązując do wydanego orzeczenia, zdaje się świadomie łamać powszechnie obowiązujące w tym zakresie reguły i zwyczaj” – napisano w specjalnym oświadczeniu Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Przesłuchania w nocy nie są niczym nadzwyczajnym. Zarówno sądy, jak i prokuratury wyznaczają swoim pracownikom dyżury nocne. Oczywiście służą one w nagłych wypadkach, kiedy do przestępstwa lub innego zdarzenia dojdzie w nocy lub gdy czyn trzeba osądzić w trybie 24-godzinnym.

Tryb w nagłych sprawach

Jednak nie są niczym nadzwyczajnym w wypadkach podobnych do tych, które dotyczyły ludzi zatrzymanych przy sprawie dr. G. Osobiście znam prokuratora, który przesłuchiwał kilku podejrzanych w aferze gospodarczej przez prawie półtorej doby. Po tym, jak jeden z podejrzanych posypał się w śledztwie, trzeba było natychmiast skonfrontować jego zeznania z pozostałymi podejrzanymi. Po upływie niespełna dwóch dób zebrał materiał, który pozwolił potem iść do sądu i uzyskać wyrok skazujący. Co ciekawe, jedynymi, którzy wówczas się oburzyli, byli przełożeni prokuratora, którzy wyrazili podobną opinię jak sędzia Tuleya, choć nie uciekli się do porównania ze stalinizmem. Nie protestowali ani obrońcy podejrzanych, ani sami przestępcy. Na to, że jedyną osobą, która ponad dobę brała udział przesłuchiwaniach, był ów prokurator, nikt nie zwrócił uwagi.

Chronić swoich

Przypomnijmy jeszcze raz, bo warto, jak prokuratura potraktowała podejrzanych o wręczanie łapówek doktorowi G. Otóż wszyscy oni, bez wyjątku, po „stalinowskich przesłuchaniach” zostali zwolnieni do domu. Wielu z nich w przesłuchaniach towarzyszyli adwokaci. Prokurator te kilka osób, które były przesłuchiwane w nocy, pytał, czy nie mają nic przeciw temu. Najlepiej ich stosunek do „stalinowskich” metod oddaje odpowiedź jednej z nich: „Nie mam nic przeciwko temu, chcę mieć to za sobą”.

Obawiam się, że sędzia Tuleya z całą świadomością postanowił się wylansować. Nie mógł nie mieć świadomości wagi swoich słów. Pamiętał też, jak silny był front obrony dr. G. ze strony wiodących mediów. Gwoli ścisłości przypomnijmy, że jeden z pierwszych tekstów w obronie doktora napisała dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że jej rodzice zostali oskarżeni o wręczenie łapówki „chirurgowi o dłoniach cenniejszych niż ręce pianisty”.

Jakie elity, taki Dreyfus

Sędzia Tuleya wobec przygniatającego materiału dowodowego nie miał wyjścia. Musiał łapówkarza skazać. Zgrabnie jednak wywinął się spod krytyki wiodących mediów. W uzasadnieniu symbolicznie posadził na ławie oskarżonych Centralne Biuro Antykorupcyjne, a pośrednio ideę IV Rzeczypospolitej. Cel swój osiągnął. O tym, że człowiek porównany przez wicenaczelnego „Wyborczej” Jarosława Kurskiego do Dreyfusa jest zwykłym łapówkarzem, nikt już nie pamięta. O stalinowskich metodach CBA pod rządami Mariusza Kamińskiego będzie się mówiło jeszcze miesiącami.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że sędziemu Tulei włos z głowy nie spadnie. Niektórzy już mu prorokują, że zostanie nową sędzią Anną Wesołowską w TVN. Ja osobiście widziałbym go w przeróbce „Gangnam Style” z widowiskowo rozhuśtanym łańcuchem z orłem z koronie. Mógł polski ambasador, może i polski sędzia. Liczba odsłon na YouTubie pobije rekordy.

Cezary Gmyz

Źródło:

Za: niezalezna.pl (13.01.2013) | http://niezalezna.pl/37156-cezary-gmyz-o-sedzi-ktory-chcial-sie-wylansowac | Cezary Gmyz: O sędzi, który chciał się wylansować

Skip to content