Aktualizacja strony została wstrzymana

Zdrajcy nieukarani

W sobotę, 1 stycznia 1944 r., powstała tzw. Krajowa Rada Narodowa. Był to sowiecki twór polityczny, nad którego działalnością czuwali oficerowie sowieckiego wywiadu wojskowego i policji politycznej. Na czele KRN stanął agent Bolesław Bierut, który już w latach 20. przeszedł szkolenie w Moskwie – do pracy przeciwko RP. W świetle polskiego kodeksu karnego Bierut był winny zdrady Narodu (nominalnie był Polakiem) i zbrodni stanu (był obywatelem RP), za co kodeks przewidywał karę śmierci. Osłabiona i opuszczona przez aliantów Rzeczpospolita nie była w stanie skazać zdrajców i wykonać wyroków. Bierut używał absurdalnego tytułu „prezydenta KRN” (!) i uważał się za głowę państwa polskiego! „W imieniu narodu polskiego” (!) zatwierdził sowiecki rozbiór Polski z roku 1939 i dopomógł Sowietom w utworzeniu na ziemiach polskich ich dominium. KRN wydawała nielegalne „dekrety”. Na ich podstawie skazywano na śmierć polskich patriotów, często wybitnych polityków i oficerów Polskiego Państwa Podziemnego. Poza Bierutem najbardziej znanym członkiem KRN był Michał Łyżwiński, używający nazwiska Źymierski – przedwojenny oficer, wydalony z armii za działania korupcyjne. „Mianowany” przez Stalina „marszałkiem Polski”!

Najbardziej znani kolaboranci czasu wojny to Vidkun Quisling w Norwegii i Philippe Pétain we Francji. Kolaborowali z Niemcami, ale nie byli zdrajcami, ponieważ uważali błędnie, że pomogą w ten sposób swym narodom. Mimo to obydwaj zostali skazani na karę śmierci. Bierut i jego kompani stokroć bardziej zasłużyli na śmierć, ponieważ działali przeciwko Narodowi Polskiemu i jego legalnym władzom na uchodźstwie.

Hańba kolaborantom i ludziom, którzy dziś jeszcze tamtą zdradę starają się pokazać jako wybór opcji politycznej, a PZPR – partię narodowej zdrady – nazywają „lewicą”.

Piotr Szubarczyk

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek – Wtorek, 31 XII 2012 – 1 I 2013, Nr 304 (4539)

Depesze bez rewelacji

Z dr. Maciejem Korkuciem z Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Brytyjskie archiwa państwowe odtajniły w piątek dokumenty dotyczące stanu wojennego w Polsce z okresu od 19 grudnia 1981 r. do 5 stycznia 1982 roku. Jak ocenia Pan ich znaczenie?

– To zaledwie fragment dokumentów dotyczących tej problematyki. I to nie najważniejszy. Z punktu widzenia oczekiwań Polaków zainteresowanych historią te akta nie przynoszą żadnych rewelacji. Są raczej odzwierciedleniem brytyjskiego stanu świadomości i wiedzy z tamtego czasu. My dzisiaj wiemy o wiele więcej i znamy dokumenty o wiele ważniejsze, pochodzące z centrum władzy sowieckiej.

Które z tych dokumentów zwróciły Pana szczególną uwagę?

– Dopiero co pojawiły się w internecie. Przeglądałem je dość szybko. Zasadniczo są ciekawym przyczynkiem do pisania o tamtym czasie. Ale, jak powiedziałem, trudno tu znaleźć jakieś rewelacje. Brytyjczycy byli obserwatorami sytuacji wewnętrznej, często powtarzają obiegowe opinie, również te niesprawdzone. Część dokumentów to relacje z różnych dyplomatycznych spotkań, gdzie peerelowscy dygnitarze powtarzają propagandowe frazesy. Nic nowego.

Czegoś nowego dowiadujemy się o roli, jaką pełnił w tamtym czasie Wojciech Jaruzelski, poza tym, że „był oddanym komunistą” – jak napisał „James” w depeszy dyplomatycznej z 23 grudnia 1981 roku?

– Jaruzelski był człowiekiem Breżniewa i jego następców. Dzięki decyzji Breżniewa uzyskał władzę i do niego dzwonił z podziękowaniami za zaufanie i deklaracjami wierności po objęciu funkcji I sekretarza KC PZPR. Być „oddanym komunistą” w tamtych czasach oznaczało właśnie to. Co ważne, Jaruzelski do końca, aż do ustąpienia w 1990 r., był przez Moskwę traktowany jako człowiek Kremla. Mieli rację.

„Można zakładać, że Moskwa nie chciała angażować własnych sił, chyba że nie byłoby innego wyjścia, ale już wczesną jesienią 1981 r. wyglądało na to, że jest zdecydowana na konfrontację z „Solidarnością”. Od tego momentu inicjatywa należała do Polaków. Jeśli Kania jej nie wykaże, to Jaruzelski będzie musiał” – napisał „Keeble”. Jak tłumaczy Pan słowa brytyjskiego dyplomaty?

– To pokazuje jedynie rozterki brytyjskich urzędników w ocenie sytuacji. Dzisiaj wiemy ze znanych historykom i o wiele ważniejszych dokumentów centrum sowieckiej władzy, jakie zabiegi Jaruzelski podejmował wobec Moskwy. Stan wojenny wprowadził w interesie Kremla. Wiemy, że wielokrotnie zabiegał o to, żeby to Sowieci dokonali militarnej inwazji na Polskę, bo obawiał się, że własnymi siłami może nie opanować sytuacji. Wiemy, że Sowieci odmawiali, uważając, że taka operacja przynieść może katastrofę całemu imperium sowieckiemu. I we własnym gronie na Kremlu decydowali o tym, że żadna otwarta interwencja w 1981 r. nie może mieć miejsca, i informowali o tym wprost Jaruzelskiego. Wiemy, że przywódcy ZSRR rozmawiali na Kremlu o pogodzeniu się z wariantem przejęcia władzy przez NSZZ „Solidarność”. Wiemy to dzisiaj. Brytyjczycy wtedy tego nie wiedzieli. Ale słusznie traktowali Jaruzelskiego jak człowieka Moskwy.

Z odtajnionych materiałów wynika wprost, że władza była zdeterminowana do wprowadzenia stanu wojennego.

– Brytyjczycy byli, tak jak i inni, adresatami propagandowych poczynań ZSRR, które miały pokazać sowiecką gotowość do interwencji. Tak jak inni dyplomaci byli skazani na domysły, analizę tego, co wówczas było dla nich dostępne. A Sowieci nie ujawniali wówczas protokołów tajnych posiedzeń Biura Politycznego i własnych decyzji, że interwencji w Polsce nie będzie – nawet jeżeli Jaruzelskiemu nie uda się przywrócić pełnej władzy PZPR nad Polską. Na tej samej zasadzie Sowieci nie ujawniali wiadomości na temat tego, jak bardzo katastrofalny już wtedy był stan sowieckiego państwa i jego gospodarki. I tego, że liczą się z upadkiem władzy PZPR. Ich groźne pomruki miały być wsparciem dla Jaruzelskiego. I były. Stan wojenny udał się w znacznej mierze dlatego, że Polacy bardziej niż Jaruzelskiego obawiali się inwazji z zewnątrz i utopienia Polski w morzu krwi. Takie plotki łatwo zresztą rozsiewano. Jaruzelski prowadził wojnę psychologiczną i dzięki niej operacja 13 grudnia się powiodła. Ale podkreślam: dzisiaj wiemy z najtajniejszych wówczas dokumentów, że bojąc się porażki operacji wymierzonej w zbuntowane społeczeństwo, osobiście zabiegał o to, aby sprawę załatwić poprzez otwartą inwazję sowiecką.

Jaki wpływ na Jaruzelskiego mieli wymieniani w brytyjskich depeszach generałowie: Florian Siwicki, Eugeniusz Molczyk czy Włodzimierz Oliwa, przedstawiani jako „wielbiciele ZSRR”?

– Tak jak Jaruzelski wiedzieli, że władzę PZPR nad Polską można utrzymać tylko w sytuacji utrzymywania zależności kraju od Sowietów. Nie wiem, czy nazywanie ich wielbicielami ZSRR jest najtrafniejsze. Ważniejsze, że byli ludźmi wiernymi Moskwie. I wielokrotnie sprawdzonymi, tak jak Siwicki podczas inwazji na Czechosłowację w 1968 roku.

Duża część odtajnionych dokumentów dotyczy przygotowań spotkania ministerialnego 10 państw Wspólnoty Europejskiej 4 stycznia 1982 r. czy kontaktów dyplomatycznych na linii Waszyngton -Londyn. Czego się z nich dowiadujemy?

– Te dokumenty po prostu opisują czas pomiędzy wprowadzeniem stanu wojennego a ogłoszeniem przez Brytyjczyków sankcji wobec PRL na początku lutego 1982 roku. Problem rozbieżności w tej sprawie, determinacji Reagana i rozbieżności na tle postaw jego zachodnich partnerów w odniesieniu do PRL i ZSRR to oddzielny temat.

„Długo po tym, gdy tzw. stan wojenny odejdzie w przeszłość, a godzina milicyjna zostanie złagodzona, milicja i służba bezpieczeństwa wciąż będą zajęte procesem normalizacji, który – choć mniej widoczny – będzie za to o wiele bardziej nieprzyjemny niż widok opancerzonych pojazdów i żołnierzy z bronią automatyczną patrolujących ulice” – napisał „James”.

– Bardziej jest to wszystko opisem stanu świadomości, rozlicznych przypuszczeń, informacją na temat treści wymienianych wśród Brytyjczyków niż czymś, co mogłoby zmienić naszą wiedzę o tamtym czasie. Wiemy dzisiaj o wiele więcej niż Brytyjczycy wtedy.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 31 grudnia 2012

Skip to content