Aktualizacja strony została wstrzymana

Reportaż z wyjazdu na Kresy

Nadesłane z Wołowa.

Reportaż z podróży na Kresy

publikowany w wołowskim Tygodniku Kurier Gmin 23 grudnia 2012 r.

Tam, gdzie mogiły ciągnęły się kilometrami

Granicę polsko-ukraińską przekraczamy w pół godziny, cudem. Pokazujemy legitymacje dziennikarskie, mówimy, że jedziemy zapalić znicze na polskich i ukraińskich cmentarzach, wieziemy małe podarunki na święta. Będzie z tego piękny reportaż o współpracy polsko-ukraińskiej. Celnicy puszczają nas. Widzimy kilometrowe korki po obu stronach i leniwie chodzących celników. Jedni wyciągają ukryte papierosy, które Ukraińcy przemycają na naszą stronę, spuszczają paliwo z podwójnego baku, a jeszcze dalej, każą zjeżdżać na boczny bas, bo kierowca chciał przejechać na podwójnych blachach. Tu nic nikogo nie dziwi. My jedziemy dalej, aż pod Kołomyję, gdzie spory łagodzi bimber pędzony w każdym domu.

Lwów – Zimna Woda

Ok. 23 w nocy, jesteśmy na obrzeżach Lwowa, w dzielnicy – Zimna Woda. Wjeżdżamy na zamknięte osiedle, którego pilnuje ochrona. Mijamy wille, żeby nie powiedzieć pałace, ogrodzone wysokimi murami i kutymi bramami. Nocujemy w jednym z takich domów. Gospodarz jest urzędnikiem, a żona – lekarką. Oboje są Ukraińcami. To przyjaciele jednego z naszych znajomych z Polski, z którym jedziemy. Poznał ich remontując tutaj Polski cmentarz. Wołodja dużo pomógł polskiej ekipie, pilnuje cmentarza, dba, aby nie niszczono nagrobków.

-Dużo jeszcze tu roboty – mówi, kiedy następnego dnia rano odwiedzamy miejscowy cmentarz. Za bramą rozciągają się odnowione polskie nagrobki. Ukraińcy widząc, że my zaczęliśmy dbać o nasze groby, też włączyli się do akcji, sprzątają, remontują. Po przejściu kilkunastu metrów dochodzimy do chaszczy. Ta część cmentarza wymaga jeszcze wielu prac, w trawie nie widać nagrobków. Umawiamy się na kolejne prace, zapalamy znicze na nagrobkach, żegnamy się i jedziemy dalej. 

Lwów – grudzień 2012.

Huta, Podkamień i Palikrowy

Te miejscowości odwiedzamy tradycyjnie od kilku lat. Mamy tu swoich przyjaciół, znajomych, żyjących świadków ludobójstwa w tych miejscowości.

– Ojej co wy tu robicie, trzeba było dać znać, obiad bym ugotowała – krzyczy witając nas w progu pani Olena. Polka, która przeżyła mord w Podkamieniu w 1943 roku. Jej rodzina w tym domu, w którym dziś siedzimy, w piwnicy ukryła kilku Polaków. Uratowała im życie. 

Dajemy jej podarunki od Polaków z Wołowa, które zbieraliśmy w akcji „Paczka na Kresy”. Choć w domu ma skromnie, nigdy nie wypuszcza nas bez obiadu. Tym razem dała nam suszone jabłka, mleko i ser. To, co mogła, od serca.

Jedziemy też zapalić znicze pod pomnikiem na cmentarzu w Podkamieniu. Rok temu postawiono go ku czci pomordowanych Polaków przez bandy UPA. Odwiedzamy klasztor w Podkamieniu, w którym podczas rzezi ukrywali się Polacy. To miejsce ma swój urok. Przedziwna cisza otacza klasztor, widok z góry, na której stoi, raz po raz zakłócają krzyki dochodzące ze szpitala psychiatrycznego, który urządzono w części obiektu. Tak jakby te głosy wydobywały się ze studni, do której żywcem wrzucano setki Polaków – porównuje jedna z naszych znajomych, której tu zginęło wielu krewnych. 

Kolejna wieś to Palikrowy. Tu też rozdajemy paczki Polakom, spotykamy się ze świadkami mordów w tej wiosce z 1943 roku. 

– Całą wieś wygnano na polanę, opowiada pani Ksenia Rozdzielono. Polaków rozstrzelano, polana zalała się morzem krwi. Nie szczędzono, ani dzieci, ani kobiet. Ksenia ocalała, bo ciotka Ukrainka powiedziała, że jest jej rodziną.

– Zwłoki, pochowaliśmy na okolicznym cmentarzu – opowiada. – Na polanie stoi stary pomnik upamiętniający to wydarzenie. Na wiosnę, dzięki staraniom mieszkańców również naszego powiatu, powstanie tu pomnik ku czci pomordowanych.   

Dzień kończymy w Równem, już na Wołyniu. Śpimy w parafii u polskiego księdza. Jest godzina 22, ksiądz dopiero wrócił, jak mówi, ze swojej kolędy. Chodziłem od drzwi do drzwi niosąc ewangelię. Wśród Ukraińców religią przodującą jest prawosławie, stąd polski ksiądz nie zawsze jest miło witany. -Niektórzy rozmawiają, inni zamykają drzwi przed nosem, ale nie poddajemy się – opowiada. 

Palikrowy – wieś k. Brodów, w której Ukraińcy z SS Galizien wymordowali kilkuset Polaków.

Świadek ludobójstwa w Palikrowach

Opowieść o mordach.

.

Bereźne.

Cmentarz, bimber, czyli samo życie

Rudnia i Potasznia, gmina Ludwipol, pow. Kostopol, województwo wołyńskie. Kolejna Polska wioska całkowicie wymordowana i zniszczona przez swoich ukraińskich sąsiadów w 1943 roku. Miejscowi wspominają historię o tym, jak sowieci napadli i zabili właścicieli majątku. Uciekające z dworku córki właściciela, zgwałcone, utopiły się w stawie, który jest tu do dzisiaj. Groby zabitych dziewcząt znajdują się w pobliżu stawu, który oddzielał niegdyś ukraińską i polską część wioski. 
Aby dojechać do polskiego cmentarza, który jest w lesie, o tej porze trzeba przesiać się z auta do wozu z koniem. Wsiadamy i jedziemy. Wiezie nas miejscowy Ukrainiec, Lełko, zaprzyjaźniony z kolejną polską rodziną, której rodzinę zabito i pochowano na cmentarzu. Dziś wygląda on imponująco, kilka lat temu, leżały poprzewracane krzyże, mogiły były zarośnięte trawami.

Lełko pilnuje cmentarza, pomaga remontować groby. Opowiada nam o tym, co się dzieje po wyborach na Ukrainie.

– Nic się nie zmieniło, jak było, to tak i jest teraz – mówi. -Tylko mniej pieniędzy. Zostaliśmy ukarani, że głosowaliśmy na tego, który przegrał. Chcemy do unii, może będzie lepiej.

Źyją z tego, co sami sobie zorganizują, zasadzą na polu. Za domem stoi najważniejsza maszyna, dzięki której żyje się weselej. To aparatura do produkcji bimbru.

– Dobre! Pijcie! Z buraków robimy, ta ze sklepu to chemia, nie da się tego pić – namawia Lełko. Na przekąskę podaje marynowane pomidory i mięso z koguta. Nalali, pić trzeba, bo się obrażą… 

Przed nami: Moczulanka, Lewacze, Niemila, Jackowicze, gdzie ukraińscy nacjonaliści wymordowali polskich sąsiadów działając często w porozumieniu z niemieckim okupantem. W tej okolicy zostało jeszcze sześć polskich wsi, które ocalały przed zniszczeniem przez Ukraińców, tzw. banderowców. Pozostałe zostały spalone, a ich mieszkańcy wymordowani. Mogiły ciągnęły się kilometrami. 

W Niemili wszyscy zostali pochowani we wspólnej mogile koło posesji Franciszka Źygadły. Ofiarami zbrodni było126 Polaków. O świcie 26 lub 27 maja 1943 r. kilka uzbrojonych grup wtargnęło do wsi. Wśród napastników rozpoznano wielu mieszkańców z okolicznych wsi z gminy Ludwipol. Napastnicy wdzierali się do domów zabijając swe ofiary siekierami, nożami i widłami. Próbujących uciekać lub bronić się zabijano z broni palnej. Po masakrze wieś ograbiono z dobytku i spalono około 51 zagród. Zaskoczona samoobrona nie stawiła żadnego zorganizowanego oporu. Większości ofiar, ze względu na stopień zmasakrowania zwłok, nie dało się zidentyfikować.

A generał będzie?

Dojeżdżamy w końcu do Bereznego. Tu w przyszłym roku powstanie lapidarium, na polskim cmentarzu, który teraz jest  jeszcze zwykłym parkiem.  

 – Choć mamy projekt rewitalizacji parku, zmienimy go, aby to lapidarium tu powstało – mówi nam mer. 

– A generał będzie? -pyta.  – Zapraszamy go, obiecał, że przyjedzie – zapewniamy. Pyta o kosmonautę, Mirosława Hermaszewskiego, który pochodzi z Wołowa, a którego rodzina pochowana jest na tym cmentarzu. Dla mera to wielkie wydarzenie, o randze międzynarodowej. Dlatego osobiście dogląda wszystkiego. Na cmentarzu został tylko jeden pomnik i kilka leżących krzyży. Najprawdopodobniej materiał z grobowców trafił do stojącej obok szkoły.

Podróż kończymy w Kołomyji. Na polskim cmentarzu, odrestaurowanym przez naszą kolejną grupę zapaleńców. Zapalamy znicze. 

Kołomyja – polski cmentarz z orłem w koronie.

– Kiedy zaczynaliśmy prace, wszystko było zarośnięte, choć cmentarz stoi w centrum miasta – opowiada znajomy. – Dziś wygląda imponująco, a polskie napisy na nagrobkach świadczą, że żyli tu i mieszkali Polacy zasiadający w radach, byli posłami, arystokratami. Brama cmentarza ozdobiona jest, jak przed wojną, orłem w koronie, który jest obecnie herbem miasta. Druga część cmentarza została zagospodarowana przez Ukraińców, którzy czczą tu banderowców. Ot takie dzieje losu.

W Kołomyi śpimy u kolejnej ukraińskiej rodziny. Ona jest pielęgniarką, on nauczycielem.

– Trudno tu żyć, kiedy pomaga się Polakom – mówi. Pokłócili się z sąsiadami, którzy mieli swoją wizję na ratowanie cmentarza. Ale trzeba żyć dalej i pomagać wam będziemy. Tylko wy nie zapomnijcie o nas.

Marta Ringart-Orłowska

 

Moczulanka na Wołyniu – polski cmentarz 

Rudnia – poczęstunek.

Za: Blog ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego (2012-12-29) | http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=8&nid=7196