Aktualizacja strony została wstrzymana

Widzisz Tuska – myślisz fotoradar

Tak jak premier Donald Tusk kończył 2011 rok i rozpoczynał 2012, tak też zakończy bieżący i rozpocznie nowy – kolejnymi podwyżkami obciążeń podatkowych

Premier rządzi…

Dodatkowo premier Tusk zafundował nam w tym roku stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego do 67 lat. Dzięki temu rząd redukuje swoje przyszłe zobowiązania wobec obywateli, gwarantując sobie obecnie lepsze warunki zadłużania się.

Czwarty rok z rzędu rośnie bezrobocie, przy tym doświadczamy słabnięcia tempa wzrostu gospodarczego. Odpowiedzią rządu jest dalsze zadłużanie kraju i przekonywanie, że u nas nie jest wcale źle, bo inni mają gorzej. Jednocześnie aparat państwowy staje się coraz bardziej opresyjny.

Obserwujemy wiele działań zmierzających do wyposażenia władzy w instrumenty pozwalające, w razie potrzeby, okiełznać działania niezadowolonych z rozwoju sytuacji obywateli – choćby przy pomocy przepisów przyjętej w tym roku ustawy ograniczającej prawo obywateli do zgromadzeń.

Przy tym podejmowanych jest wiele działań dyscyplinujących społeczeństwo i pokazujących, gdzie jest miejsce zwykłego obywatela. Nie jest dziś trudno zostać ukaranym mandatem za cokolwiek, a fotoradar – obok systematycznego zwiększania obciążeń podatkowo-składkowych – stał się już symbolem Donalda Tuska.

Premier w swoim stylu kontynuuje uprawianie polityki zagranicznej. Jej znakiem firmowym jest nadstawianie przez Donalda Tuska pleców do poklepania przez Angelę Merkel bądź Władimira Putina, które to w istocie wyraża pogardliwe: „rób tak dalej, jesteśmy z ciebie zadowoleni”.

Na jesień premier Tusk zaplanował nowe otwarcie. W tak zwanym „drugim exposé” nic nowego nie usłyszeliśmy. Jedne obietnice zastąpione zostały drugimi. Donald Tusk wolał nie mówić o podnoszonych przez jego rząd podatkach, a o sytuacji w ochronie zdrowia nawet się nie zająknął. Dowartościował jedynie swój gabinet, zwracając się do wystraszonych wizją możliwej utraty, wynikających ze sprawowanej władzy, wpływów – posłów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, o zagłosowanie za wotum zaufania dla rządu.

…a podatki w górę

W mijający rok – po serii podwyżek różnego rodzaju danin publicznych w latach poprzednich, w tym zwiększeniu stawek podatku VAT – weszliśmy m.in. z podwyżką składki rentowej płaconej przez przedsiębiorców, wyższą akcyzą na olej napędowy, a także z przepisami ograniczającymi możliwość korzystania z tzw. lokat antybelkowych.

Tak jak w każdym poprzednim, tak i w kolejnym roku duet Tusk – Rostowski sięgnie do naszych kieszeni jeszcze głębiej. Kolejny raz nie są waloryzowane progi podatkowe i kwota wolna od podatku. Podniesiony zostaje z 5 proc. do 8 proc. podatek VAT na posiłki gotowe, ograniczona zostaje możliwość korzystania z ulgi internetowej, a część twórców i artystów straci możliwość skorzystania z przywileju podwyższonych kosztów uzyskania przychodu. Dodatkowo obowiązywać będzie zamrożenie płac w sferze budżetowej.

…zadłużenie rośnie

Drenowanie przez ekipę Donalda Tuska kieszeni obywateli nie wystarcza jednak, by sfinansować działalność rządu PO – PSL. Systematycznie i w prawdziwie zastraszającym tempie rządzący zadłużają nasz kraj. A minister finansów Jacek Rostowski zaciąganie kolejnych długów przedstawia jako sukces rządu mający świadczyć o tym, iż jesteśmy dla inwestorów – kupujących nasze obligacje – cały czas niezwykle wiarygodni.

Fakty są takie, że na koniec 2007 r. (na jesieni którego Platforma przejęła władzę) Główny Urząd Statystyczny wyliczał dług sektora instytucji rządowych i samorządowych na 529 mld 37 mln złotych. Na koniec 2011 r. wyniósł on 859 mld złotych, co oznacza, iż tylko przez pierwsze cztery lata rządów Donalda Tuska zadłużenie wzrosło aż o 62 proc. w stosunku do tego, co Platforma zastała, obejmując władzę.

Ciągle balansujemy na granicy poziomu zadłużenia sięgającego 55 proc. produktu krajowego brutto. Przekroczenie 55 proc. relacji długu do PKB wymagałoby podjęcia przez rząd – wymienionych w ustawie o finansach publicznych – działań oszczędnościowych zmierzających przede wszystkim do jeszcze większych cięć w wydatkach budżetowych.

Gniew niezadowolonych z takiego obrotu sprawy obywateli trudno byłoby już spacyfikować. Ale i na dług rząd znalazł sposób. Według metodologii unijnej obliczania relacji długu do PKB próg 55 proc. przekroczyliśmy już na koniec 2011 r. (56,7 proc.), jednakże według metodologii krajowej jesteśmy pod progiem – 53,5 proc., a to dzięki zastosowaniu wielu sztuczek księgowych wyłączających część wydatków z sektora finansów publicznych.

Sam deficyt wyłączonego z sektora Krajowego Funduszu Drogowego przekracza 40 miliardów złotych. Mimo iż minister finansów zapewnia, że relacja długu do PKB w kolejnych latach będzie spadać, Sejm przyjął w grudniu kolejne rozwiązanie sprawiające, że katalog narzędzi kreatywnej księgowości ministra finansów się powiększy. Uchwalono m.in., iż kwota długu przed obliczeniem jego relacji do PKB byłaby pomniejszona o wolne środki ministra finansów na koniec roku budżetowego, służące finansowaniu potrzeb pożyczkowych budżetu państwa w następnym roku budżetowym.

…gospodarka słabnie

Relację długu do PKB mógłby ratować szybszy wzrost gospodarczy. Ostatnie wyniki naszej gospodarki nie wskazują jednak na to, by rząd Donalda Tuska mógł się pochwalić zmniejszaniem poziomu zadłużenia bez stosowania tricków księgowych. Polska gospodarka bowiem z kwartału na kwartał zwalnia.

Jeszcze w ostatnich trzech miesiącach 2011 roku zanotowano wzrost PKB o 4,6 procent, w pierwszym kwartale 2012 – 3,6 proc., w drugim – 2,3 proc., w trzecim – 1,4 procent. Minister finansów Jacek Rostowski zapowiadał w grudniu – co potwierdzał też ostatnio Główny Urząd Statystyczny – że wzrost produktu krajowego brutto w ostatnim kwartale nie powinien być jeszcze niższy niż w kwartale trzecim.

Daleko posunięty optymizm co do wzrostu gospodarczego zawarty jest tylko w służących propagandzie rządowych prognozach. Na rok bieżący rząd przewidywał 2,5 proc. wzrostu PKB, a na 2013 r. zapowiada – 2,2 proc. wzrostu. Czerwcowe, wstępne założenia do budżetu na rok 2013 r. przewidywały nawet 2,9 proc. wzrostu PKB.

Minister Rostowski obiecuje, że gospodarka odbije się w drugim półroczu 2013 roku. Ogłoszone w grudniu prognozy zagranicznych banków dotyczące wzrostu gospodarczego w Polsce wcale o tym nie świadczą. W wariancie optymistycznym może nie być jeszcze gorzej. Barclays Capital prognozuje, że Polska będzie się w 2013 r. rozwijać w tempie 1 proc. (obniżenie prognozy z 1,6 proc.), a HSBC – 1,6 procent.

…bezrobocie najwyższe od 4 lat

Spadającemu tempu wzrostu gospodarczego towarzyszy wzrost bezrobocia. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w listopadzie stopa bezrobocia wyniosła 12,9 proc., a w urzędach pracy zarejestrowanych było 2 mln 58 tys. bezrobotnych. To o 144 tys. więcej niż w listopadzie ubiegłego roku. Rządowe prognozy zakładały, że na koniec tego roku stopa bezrobocia wyniesie 12,6 proc. – co już jest nie do zrealizowania.

Bezrobocie rośnie systematycznie od czterech lat. W ubiegłym roku stopa bezrobocia wyniosła 12,5 proc., w 2010 r. – 12,4 proc., a w 2009 r. – 12,1 procent. Choć sytuacja na rynku pracy się pogarsza, rząd nie jest skory do korzystania z wpłacanych przymusowo przez przedsiębiorców – na aktywną walkę z bezrobociem – środków Funduszu Pracy wykorzystywanych w bardzo ograniczonym zakresie.

…ochrona zdrowia bankrutuje

Rosną długi szpitali. W wielu placówkach zaczęło brakować leków, wstrzymywano również przyjęcia pacjentów. Jeszcze w październiku planowe przyjęcia ograniczyło, zadłużone na blisko 200 mln złotych, stołeczne Centrum Zdrowia Dziecka. A przed blisko miesiącem planowe przyjęcia wstrzymał Instytut Matki i Dziecka w Warszawie.

Jednocześnie Ministerstwo Zdrowia informuje o niższych niż przewidywane wpływach ze składki zdrowotnej. Niedobór wynieść może aż 1,6 mld złotych. Mimo fatalnej sytuacji w ochronie zdrowia o sytuacji szpitali ani w ogóle opieki zdrowotnej w wygłoszonym w październiku „drugim exposé” premier Donald Tusk nie wypowiedział się nawet jednym zdaniem. Słusznie jednak premier zauważył w swoim świątecznym klipie do Narodu, iż „tak naprawdę mamy tylko siebie”. Na państwo Tuska trudno bowiem liczyć.

…z obywatelami się nie rozmawia

Mijający rok potwierdził, iż społeczeństwo nie jest dla Donalda Tuska partnerem do rozmowy. Na początku roku przez kraj przetoczyły się olbrzymie protesty ze względu na zgodę rządu na podpisanie umowy ACTA.

Wraz z zapisami dotyczącymi ochrony praw własności intelektualnej w internecie w życie mogły wejść zapisy pozwalające inwigilować internautów jako potencjalnych przestępców. W zaistniałej sytuacji sztab kryzysowy w kancelarii premiera wymyślił, iż wszystkim, którzy mają coś w tej sprawie do powiedzenia, należy dać się wygadać, w związku z czym zainscenizowano w tej sprawie pseudodebatę mającą dać ujście emocjom protestujących.

Początkowo rząd, wbrew protestom obywateli, uparcie bronił zapisów ACTA. Z Niemiec nie nadszedł jednak komunikat, iż „Europa ACTA akceptuje”, Tusk mógł więc już opowiadać, że to on sam namawiał Unię Europejską, by umowy nie przyjmować.

Strategicznym posunięciem było niedopuszczenie do urządzenia referendum – które mogłoby się przerodzić w referendum przeciw rządowi – w sprawie podniesienia wieku emerytalnego. Donald Tusk ewidentnie zakpił sobie z Polaków, decydując bez zasięgnięcia w drodze referendum opinii społeczeństwa o wieku przechodzenia na emeryturę.

Do podjęcia tak ważnej, bez wyjątku dla każdego Polaka, decyzji rządzący nie mieli od społeczeństwa żadnego mandatu. Podczas kampanii wyborczej, na kilka miesięcy przed zgłoszeniem projektu ustawy w sprawie wieku emerytalnego, tak znaczącej reformy nie zapowiadali, a prezydent Bronisław Komorowski optujący za wydłużeniem wieku emerytalnego, podczas swojej kampanii wyborczej w czasie debaty w telewizji publicznej wręcz zapewniał, iż nie ma potrzeby podnoszenia wieku emerytalnego.

Zamiast referendum Donald Tusk urządził nam pseudokonsultacje w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego z koalicyjnym Polskim Stronnictwem Ludowym i kampanię reklamową wydłużenia wieku emerytalnego. Spoty reklamowe zostały wykupione w telewizjach, na których propagandę Tusk mógł liczyć. Inne media, jak np. Telewizja Trwam, konsekwentnie są przez obecny aparat władzy zwalczane. Wrześniowy Marsz w obronie Telewizji Trwam, będący także okazją do wyrażenia sprzeciwu wobec poczynań ekipy Tuska, zgromadził kilkaset tysięcy uczestników, co jest liczbą – jeśli chodzi o wielkość demonstracji – bez precedensu po 1989 roku.

…społeczeństwu knebluje się usta

Na tych, którzy jeszcze nie chcą zrozumieć, że państwo to jest ten pan urzędujący od poniedziałku do czwartku w kancelarii premiera w Al. Ujazdowskich w Warszawie, i to od niego zależy, co w Polsce można, a czego nie, są jednak sposoby.

W czerwcu Sejm uchwalił nowelizację Prawa o zgromadzeniach. Organa samorządowe będą mogły m.in. zakazać organizacji dwóch lub więcej zgromadzeń w tym samym miejscu lub czasie, jeżeli może to doprowadzić do naruszenia porządku publicznego.

W praktyce będzie możliwość ogłoszenia każdej niewygodnej dla rządzących demonstracji jako nielegalnej. W sprawie projektu Prawa o zgromadzeniach w marcu w Sejmie odbyło się wysłuchanie publiczne. Wszystkie biorące w nim udział organizacje pozarządowe opowiedziały się przeciw tej nowelizacji.

Donald Tusk zdaje się jednak wychowywać obywateli w posłuszeństwie do władzy, jeszcze zanim się zdążą zorganizować i przyjdzie im do głowy urządzić jakiś protest.

Zapewne jako przestroga: „niech obywatel wie, co się stanie, jeśli ktoś podniesie rękę na tę władzę” – służyć ma wyrok roku i trzech miesięcy ograniczenia wolności dla Antykomora, który prowadził stronę internetową zawierającą materiały kpiące z prezydenta Bronisława Komorowskiego, które nie mogłyby nawet próbować konkurować z „żartami” opowiadanymi przez niektórych: byłych i obecnych – chodzących cały czas na wolności – posłów partii rządzącej, o poprzedniej głowie państwa.

Nawet jeżeli komuś nie przychodzi do głowy, aby sobie popolitykować, musi wiedzieć, kto tutaj rządzi, i że należy siedzieć cicho i się nie wychylać. Za każdym rogiem może się czaić reprezentant którejś ze służb porządkowych z bloczkiem mandatów. A niespotykane do tej pory dokonanie, jakim bez wątpienia jest obstawienie Polski na olbrzymią skalę fotoradarami, na zawsze zapewni Donaldowi Tuskowi obecność w podręcznikach historii. Dziś, gdy widzisz fotoradar – myślisz: Tusk; gdy widzisz Tuska – myślisz: fotoradar.

…państwo nie działa

W czerwcu do spółki z Ukrainą byliśmy gospodarzami mistrzostw Europy w piłce nożnej. Co prawda nasi piłkarze sukcesu nie odnieśli, więc premier nie mógł się ogrzać w blasku ich sławy, jednak impreza została ogłoszona sukcesem, dlatego że się odbyła.

Plany były ogromne: gęsta sieć autostrad oddana przed Euro miała przecinać nasz kraj wzdłuż i wszerz, a dzięki konieczności poprawienia infrastruktury przed największą w dziejach Polski imprezą sportową miał się dokonać wręcz skok cywilizacyjny.

Wielki skok pozostał na papierze wraz z planami budowy autostrad. Te, z którymi udało się zdążyć przed imprezą, okazywały się wybudowane w dużej części za pieniądze małych firm.

Wielu z tych przedsiębiorców za wykonane roboty wynagrodzenia bowiem od wygrywających przetargi na budowy – a już zbankrutowanych konsorcjów – nie ujrzało. Gdy okazało się, że z autostradami na Euro nie zdążymy, oficjalna propaganda rządowa zaczęła głosić: przecież kibice do nas przylecą samolotami. Jedną z linii lotniczych, która miała ich przewieźć, była należąca do spółki Amber Gold firma OLT Express.

Zarówno Amber Gold, jak i OLT już dziś nie funkcjonują. W tej pierwszej – przyjmującej na wysoki procent lokaty od ludności – tysiące osób straciło niekiedy oszczędności życia, liczone łącznie już w setkach milionów złotych. Z wyjaśnień złożonych w Sejmie zarówno przez prokuratora generalnego, jak i ministra finansów mogliśmy się dowiedzieć, iż Amber Gold mogła prowadzić swój oszukańczy proceder mimo nieskładania deklaracji podatkowych, a prokuratura – mimo ponawianych wniosków Komisji Nadzoru Finansowego – odmawiała, umarzała bądź przeciągała dochodzenia w sprawie działalności firmy Marcina P. Sprawa cały czas jest w toku, więc może kiedyś się dowiemy, czy fakt, że prominentni działacze Platformy z Wybrzeża uczestniczyli – przeciągając po płycie lotniska samolot linii OLT – w reklamowych przedsięwzięciach firmy Marcina P. oraz okoliczność, że dla OLT pracował syn premiera Donalda Tuska, miały coś wspólnego z tym, że oszukańczy biznes Amber Gold mógł działać, dopóki sam nie zbankrutował.

…za to Angela i Władimir zadowoleni

W żaden sposób nie zmieniła się polityka zagraniczna rządu. Łasy na poklepywanie po plecach przez szefów silniejszych państw Tusk ciągle w sprawie katastrofy smoleńskiej zachowuje się, jakby nie był premierem rządu niepodległego kraju, a w polityce unijnej – jak najgorliwszy uczeń – jest pierwszy do akceptowania inicjatyw, nawet niekorzystnych dla kraju, choćby paktu fiskalnego.

A powrót w ostatnich dniach do tematu szybkiego wejścia Polski do strefy euro, co trudno merytorycznie – przynajmniej w obecnej sytuacji gospodarczej na świecie – próbować uzasadniać, świadczy raczej o tym, iż owa nadgorliwość i zarazem deklaracja uległości mają zapewnić Tuskowi – w razie potrzeby – otwartą drogę ewakuacji z rządu w Warszawie do instytucji w Brukseli.

Problemem dla rządu nie jest to, by na arenie międzynarodowej wywalczyć coś dobrego dla Polski i Polaków, lecz jak ochłapy rzucone przez Władimira Putina bądź Angelę Merkel przedstawić jako osiągnięcie wielkiego sukcesu. Dobrym przykładem takiego działania jest postępowanie rządu po ogłoszonym, na początku listopada, przez ekipę Tuska sukcesie rozmów z Rosjanami w sprawie obniżki cen gazu dla naszego kraju.

Kwestia była o tyle istotna, iż należeliśmy do państw w Europie, od których Rosjanie biorą za swój gaz najwięcej. W zamian za obniżkę ceny musieliśmy wycofać nasz pozew wobec Rosjan w analogicznej sprawie z Trybunału Arbitrażowego w Sztokholmie.

W ciągu ostatnich miesięcy Rosjanie przegrali przed trybunałami arbitrażowymi w sprawie rynku gazowego np. z Niemcami i Litwą, a na karku mieli unijne postępowanie antymonopolowe. W ostatnich dniach Gazprom zapowiedział obniżkę cen gazu dla swoich kontrahentów. Dla Polski już nie. Czyli wszystko zostaje po staremu. Znowu możemy płacić za rosyjski gaz najwięcej w Europie.

Informacja w tej sprawie może jednak do szerokiej masy Polaków nie dotrzeć, w przeciwieństwie do informacji o rzekomym „sukcesie” rządu w negocjacjach z Rosjanami.

Przed nami finał negocjacji unijnego budżetu na kolejne 7 lat. Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej Donald Tusk wraz z partyjnymi kolegami przekonywał w spocie wyborczym, iż ma świetną ekipę, która wywalczy dla Polski 300 miliardów złotych.

Wkrótce po wyborach klip jako „nieco durny” określił unijny komisarz Janusz Lewandowski, a im bliżej rozstrzygnięć budżetowych, tym kwota 300 miliardów w ramach polityki spójności zdaje się coraz bardziej rozpływać w powietrzu, nie mówiąc już o środkach na wyrównanie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników, którzy w nowej perspektywie budżetowej nie powinni już być dyskryminowani. Tę sprawę premier Tusk zdaje się już poddał, czym zresztą się zbytnio nie chwali. Możemy być za to pewni, że niezależnie czy dostaniemy 300 miliardów, 30, czy 3 miliardy – rezultat będzie reklamowany jako wielki sukces „w obecnej sytuacji gospodarczej”.

…a u Donalda po staremu

Bo Donald Tusk żyje sobie cały czas w swoim wirtualnym świecie, zdając się wychodzić z założenia, iż wystarczającą kompetencją do kierowania rządem jest to, że „jest fajny, bo gra w piłkę i wie, kto to jest Leo Messi”. Gdy na początku października zanotowano spadek notowań Platformy w sondażach, Donald Tusk natychmiast wyciągnął wnioski i obiecał, że będzie się starał sprawiać lepsze wrażenie.

„Traktuję to jako poważne ostrzeżenie i będę szukał różnych sposobów, aby to wrażenie na temat naszej pracy było lepsze” – mówił Tusk. Czasami szef rządu przemówi do Narodu. Pod koniec kwietnia za pośrednictwem wideobloga rzekł: „Najbardziej żałuję tego, że nie mogliście być ze mną wszyscy w Emiratach i w Arabii Saudyjskiej”.

Premier wyraził również zaskoczenie składem finału Ligi Mistrzów, do którego nie dotarła FC Barcelona. Obecnie na głównej stronie kancelarii premiera Donald Tusk śpiewa kolędę. A gdyby sprawiania dobrego wrażenia było komuś jeszcze mało, szef rządu uruchomił nowy instrument sprawiania dobrego wrażenia – konto w serwisie Twitter. W jednej z brawurowych notek, napisanej przed Wigilią, informuje, że „kończy bigos”. Do tej pory nie pojawiła się jednak informacja, czy będzie nam go robił do końca tego roku, czy jeszcze w przyszłym.

Artur Kowalski

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 27 grudnia 2012

Warzecha: Łupiectwo na drogach

O nowych kompetencjach Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego oraz hipokryzji walczących z „bezpieczeństwem na drogach” portal Stefczyk.info rozmawia z Łukaszem Warzechą.

Stefczyk.info: W swoim komentarzu w „Fakcie” wzywa Pan do obywatelskiego sprzeciwu wobec działań Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, który uzyskał nowe możliwości rejestrowania kierowców łamiących prawo na drodze. Dlaczego zdecydował się Pan wystąpić z takim głosem?

Łukasz Warzecha: Powodów jest kilka. Po pierwsze, jako kierowca przejeżdżam rocznie kilkadziesiąt tysięcy kilometrów po polskich drogach. I zauważam, że niezależnie od tego, kto rządzi, kwestia bezpieczeństwa na drogach zawsze była postawiona na głowie. Teraz jest postawiona na głowie jeszcze bardziej. To przecież Donald Tusk poczynił słynne spostrzeżenie, że tylko facet bez prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary, a nie na drogi. Dodawał w tym samej wypowiedzi, że najpierw wszystkich skontrolować, a potem ukarać – to filozofia PiSu. I w mało którym przypadku Donald Tusk tak radykalnie i jednoznacznie sprzeniewierzył się własnym słowom. W tym przypadku widać to czarno na białym. W tej sprawie zabrałem głos również dlatego, że mamy do czynienia z niesamowitą hipokryzją.

Na czym ona polega?

Powołuje się instytucje, której przedstawiciele plotą, że chodzi im o bezpieczeństwo na drogach. A wszyscy wiedzą, łączenie z nimi, że tu chodzi nie o żadne bezpieczeństwo, ale o pieniądze dla budżetu. Działalność GITD, zwłaszcza w kwestii działalności super nowoczesnych samochodów, jest łupiectwem na drogach. W tej sprawie absolutnie nie chodzi o bezpieczeństwo, chodzi jedynie o kasę. Świadczy o tym choćby fakt, że Inspektorat nie zamierza zatrzymywać kierowców łamiących przepisy, a jedynie robić jak najwięcej zdjęć i wystawiać jak najwięcej mandatów.

Pisze Pan również, że mamy do czynienia z kolejnym łamaniem swobód obywatelskich.

Tak. To jest kolejny element represji. Władza, która miała gębę pełną frazesów, że trzeba do obywatela podchodzić z zaufaniem, nie można go tłamsić i kontrolować, wprowadza m.in. na drogach zasady, przypominające permanentną inwigilację. To jest połączone z pewnym szantażem moralnym. Jeśli ktoś jest przeciw działaniu Inspekcji, to pojawia się sugestia, że jest za tym, by było więcej wypadków. Ja nie jestem za tym, by było więcej wypadków, ale jestem za tym, żeby nie kontrolować ludzi na każdym kroku, a poza tym jestem przekonany, że do tej sprawy należy podejść od zupełnie innej strony. Od samej represji, od karania ludzi za tylko jeden rodzaj wykroczenia – przekroczenia prędkości – nic się nie poprawi. W tym, że mam rację, utwierdza mnie również właśnie to, że Inspektorat chce ścigać jedynie jeden typ wykroczeń. Innymi rzeczami zajmować się nie będzie. A ściganie przekroczenia prędkości jest jednym z łatwiejszych działań. Łatwo w ten sposób pobierać parapodatek, jakim powoli stają się mandaty. Uznałem więc, że czas powiedzieć „dosyć”. I również na łamach tego portalu apeluję, by nie dawać się łapać, by się ostrzegać nawzajem, by się pilnować i tym łupieżcom nie ułatwiać pracy.

Pojawią się głosy, że Pan podburza obywateli wobec ich państwa.

Obywatele mają przecież możliwość i prawo, by w pewnych sytuacjach przeprowadzać akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa czy bojkotu. Przecież w sprawie znacznie mniej kontrowersyjnej znane osoby, m.in. Bronisław Geremek, przeprowadziły kilka lat temu akcję bojkotu prawa lustracyjnego. Geremek odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego. I wtedy nie słychać było komentarzy, że Geremek opowiada się przeciwko własnemu państwu, choć tak było. A tam sprawa była znacznie poważniejsza, tam chodziło o dobrze opisaną procedurą lustracyjną, która była obowiązkiem polityków. Ja nie mówię, że nie należy płacić mandatów, choć namawiam, by utrudnić tę sprawę w ramach obowiązującego prawa. Poza tym uważam, że zasady wprowadzone m.in. dot. GITD naruszają prawa obywatelskie. Przykładem tego jest brak prawa obywatela do zapoznania się z dowodem wykroczenia drogowego. To w mojej ocenie jest przykład łamania praw obywatelskich. W mojej ocenie to może być przyczyna zaskarżenia tych przepisów do TK.

Rozmawiał Nal

Za: Stefczyk.info (27.12.2012 )

.