„Jedynie słuszne” poglądy i wybory polskich aktorów
Dwa filmy fabularne – wyświetlane w kinach „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego i jeszcze nie nakręcony „Smoleńsk” Antoniego Krauzego – wzbudziły gorące dyskusje o charakterze bynajmniej nie artystycznym. Szczególnie aktywni w tych dyskusjach okazali się aktorzy, dla których oba filmy są kolejnym pretekstem do zademonstrowania zarówno „politycznej poprawności”, jak i środowiskowego koniunkturalizmu.
„Pokłosie”, którego premiera – co charakterystyczne – odbyła się w przeddzień Święta Niepodległości, od początku ma tylko jedną twarz: Macieja Stuhra, który gra w filmie główną rolę. Pozostali wykonawcy istnieją w jego cieniu, a sam reżyser świadomie unika publicznego tłumaczenia się ze swego „dzieła”, pozostawiając to młodemu aktorowi. I zapewne wie co robi: Stuhr to jedna z najpopularniejszych dziś twarzy polskiego kina i telewizji, w dodatku syn wybitnego aktora, który co prawda lata świetności ma już za sobą, ale nie przestaje być „celebrytą”, choćby nawet z racji swojej walki z chorobą nowotworową. To chyba zresztą nie przypadek, że tuż po premierze „Pokłosia” Jerzy Stuhr otrzymał Złote Berło – wielką nagrodę Fundacji Kultury Polskiej, którą kieruje Rafał Skąpski, wieloletni działacz SZSP i były wiceminister kultury w rządzie SLD, bliski współpracownik Waldemara Dąbrowskiego, „szarej eminencji” także w obecnym resorcie kultury.
Męczeństwo Maciej Stuhra
Maciej Stuhr całkowicie zaangażował się w promowanie filmu Pasikowskiego, ale też przez wiele dni brylował w mediach wypowiedziami na temat Polski i Polaków, Kościoła, polityki i oczywiście „polskiego antysemityzmu”. „Dlaczego Niemcy nie mają łatki antysemitów? To jeden z największych paradoksów powojennej historii. Pewnie dlatego, że przepracowali ten temat. Nie mieli co prawda wyboru, ale posypali głowy popiołem. My nie” – mówił Stuhr w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (8 listopada br.), a rozmawiającej z nim dziennikarce nie przyszło do głowy zapytać, czy aktor naprawdę uważa, że Polacy mają takie same winy wobec Żydów jak Niemcy.
Wygłaszając takie opinie młody Stuhr doskonale zdawał sobie sprawę, jak będą przyjęte przez normalnych, uczciwych Polaków. I od razu ustawił się w roli męczennika: „Jestem przygotowany, zamówiłem sobie rozpuszczalnik do zmywania gwiazdy Dawida z drzwi”. Zaledwie tydzień po premierze filmu Władysław Pasikowski ogłosił, że skoro „Maćka Stuhra spotykają ataki ze strony internautów”, to on ma prośbę „do wszystkich tych, którym film i rola Pana Macieja Stuhra się podobały, żeby i oni pisali o tym, że im się podobało. Wtedy nienawiść, chamstwo, zwykły podły antysemityzm, głupota i ciemnota polityczna znikną wśród głosów rozsądnych ludzi”.
Ale kampania w obronie rzekomo prześladowanego aktora na tym się nie skończyła. Na początku grudnia członkowie Zarządu Stowarzyszenia ZASP z prezesem Olgierdem Łukaszewiczem na czele wystosowali list otwarty, w którym wyrazili dumę z postawy młodego Stuhra i stwierdzili, że jego patriotyzm „jest szlachetnej próby” – taki jak patriotyzm Słowackiego, Mickiewicza, Źeromskiego i Miłosza. Autorzy listu orzekli także, iż „ci, którzy plują na aktora Macieja Stuhra, nie mają snadź potrzeby myślenia”. A na koniec stwierdzili: „Fakt, że na naszych sąsiadach ze wschodu, północy i południa ciążą znacznie cięższe winy w stosunku do swych obywateli Żydów w czasie wojny i oto wcale nie kwapią się oni do rachunku sumienia, dobrze im się żyje z kościotrupem w szafie, nie jest żadnym argumentem, byśmy my zło zamiatali pod dywan. Nasze przyznanie się do win budzi respekt. I to jest powód do dumy z ojczyzny”.
Tako rzecze Olbrychski
Podobnych głosów w środowisku aktorskim nie brakowało. Daniel Olbrychski mówił o „Pokłosiu”: „Fantastyczny film, cieszę się, że polski reżyser odważył się coś takiego nakręcić”. A pytany o ataki na Stuhra, stwierdził: „Wygląda na to, że nie mamy wciąż jeszcze takiej odwagi krytycznego spojrzenia na własną historię, jaką mają choćby Amerykanie”. I porównał młodego aktora do hollywoodzkiego gwiazdora Gary’ego Coopera. A także pochwalił się, że sam miał ochotę nakręcić film o zbrodni w Jedwabnem, w którym zamierzał umieścić płonącą stodołę („GW”, 29 listopada br.).
Głos Olbrychskiego wart jest odnotowania, bo przy okazji poparł on decyzję swojego kolegi po fachu, Mariana Opani, który odmówił zagrania roli prezydenta Lecha Kaczyńskiego w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. I choć zdjęcia do filmu nawet się jeszcze nie rozpoczęły, to Olbrychski z góry uznał, że będzie to „film propagandowy, szkodliwy dla społeczeństwa i ośmieszający Polskę”.
Sam Opania wykorzystał propozycję Krauzego do złożenia jawnej deklaracji politycznej. „Otrzymałem taką propozycję i od razu odmówiłem. Mam swoje powody, polityczne. Nie jestem zwolennikiem PiS ani braci Kaczyńskich” – stwierdził znany aktor w rozmowie z portalem Onet.pl (21 listopada br.). I dodał, że ocenia Jarosława Kaczyńskiego jako postać „antypatyczną”, podobnie też określił PiS. „Nie mam zamiaru im pomagać w nakreślaniu ich bzdurnych przekonań. To, co oni uznają, czyli że w Smoleńsku doszło do zamachu, jest bzdurą. Nie będę brał udziału w rzeczy, która przypuszczalnie będzie szła w tym kierunku” – stwierdził Opania.
Teatr udecji, teatr Platformy
Ale „Pokłosie” i „Smoleńsk” to tylko preteksty do składania podobnych deklaracji. Bo w środowisku aktorskim od wielu lat „polityczna poprawność” jest normą. Jak to w warszawsko-krakowskim „salonie” – bo ludzie sceny i filmu są przecież tego „salonu” znaczącą częścią. „W życiu społecznym liczy się dla mnie to powoli odchodzące w cień pokolenie polityków związanych z Unią Demokratyczną, później z Unią Wolności, to były osoby świetlane i takie są w moim odczuciu do dzisiaj” – mówi Maciej Stuhr i zapewne podpisałoby się pod tym liczne grono jego kolegów.
Przez kilkanaście lat swego istnienia udecja zdołała pozyskać spore grono czołowych aktorów. Gustaw Holoubek, Krystyna Janda, Kazimierz Kaczor, Maja Komorowska, Marek Kondrat, Zofia Kucówna, Edward Linde-Lubaszenko, Piotr Machalica, Anna Nehrebecka, Jan Nowicki, Jerzy Radziwiłowicz, Andrzej Seweryn, Andrzej Szczepkowski, Joanna Szczepkowska, Stanisław Tym, Zbigniew Zamachowski, Zbigniew Zapasiewicz i oczywiście Daniel Olbrychski – to najbardziej znani sympatycy UD i UW w tym środowisku, mobilizowani przed każdymi wyborami, by wspierać partię Mazowieckiego i Geremka.
Od kilku lat podobny zestaw nazwisk funkcjonuje wokół Platformy Obywatelskiej, a szczytem mobilizacji były ostatnie wybory prezydenckie, gdy w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego znaleźli się m.in. Piotr Adamczyk, Artur Barciś, Magdalena Boczarska, Andrzej Chyra, Janusz Gajos, Andrzej Grabowski, Barbara Horawianka, Alicja Jachiewicz-Szmidt i Stefan Szmidt, Tomasz Karolak, Marian Kociniak, Krzysztof Kowalewski, Krzysztof Materna, Wojciech Pszoniak, Maciej Rayzacher, Andrzej Strzelecki, Danuta Szaflarska, a także – tradycyjnie już – Olbrychski, Szczepkowska, Tym, Zamachowski, Seweryn i Nahrebecka. Ta ostatnia sama zaangażowała się czynnie w politykę, zostając warszawską radną PO, zaś Andrzej Seweryn otrzymał dyrekcję stołecznego Teatru Polskiego.
Naiwni i wyrachowani
Ale gdy zapytać znanych aktorów o motywacje ich wyborów politycznych, zwykle otrzymujemy wyświechtane frazesy. Małgorzata Braunek pytana, na kogo głosuje, odpowiada: „Na PO, ze strachu przed IV RP” („GW”, 31 października – 1 listopada br.). Jan Englert mówi: „Tak jak Tadeusz Mazowiecki jest mi bliski sercem, tak Tusk rozumem” („GW, 16-17 czerwca br.). Co wynika z tych deklaracji? Tylko to, że aktorzy – i w ogóle ludzie kultury – nie posiadają żadnych szczególnych predyspozycji do zajmowania się polityką, lecz ulegają takim samym bezmyślnym odruchom i zbiorowym emocjom, jak ogromna większość obywateli. Oczywiście i politycy, i dziennikarze doskonale to wiedzą, ale w interesie swoich środowisk politycznych starają się wmówić wyborcom, że banały czy ewidentne bzdury wygłaszane przez sławnego aktora automatycznie stają się poważną opinią.
Ale dlaczego sami aktorzy godzą się na rolę tanich komediantów na politycznej scenie? Czy wszyscy są tak głupi lub naiwni? Trudno tak sądzić. Zapewne duża część z nich robi to po prostu z wyrachowania, bo aktorstwo to zawód bardzo uzależniony od państwowych pieniędzy i politycznych decyzji. Nie tylko dlatego, że większość teatrów należy do rządu i samorządów, a otwarcie teatru prywatnego (jak to uczynili w Warszawie Krystyna Janda czy Tomasz Karolak) wymaga dobrych relacji z lokalną władzą. Przecież praktycznie nie kręci się dziś filmów bez dotacji z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (podlegającego Ministerstwu Kultury) i bez udziału którejś z największych stacji telewizyjnych – TVP lub TVN. Te same stacje (plus Polsat) oferują też szybki zarobek w serialach i coraz liczniejszych programach, w których „celebryci” są jurorami. A przecież sympatie polityczne tych telewizji są doskonale znane…
Paweł Siergiejczyk
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze tygodnika „Nasza Polska” Nr 51-52 (894-895) z 18-25 grudnia 2012 r.