W środowisku dziennikarskim popularne jest powiedzenie, że „dobrze, czy źle – byle z nazwiskiem„. Jest ono zrozumiałe o tyle, że obecność w publicznym dyskursie zapewnia sławę. Ale sława niekoniecznie musi być zaszczytna, co zauważył Jarosław Iwaszkiewicz, opatrując jedną ze swych powieści tytułem „Sława i chwała„. Chwała nie jest tym samym, co sława, a najlepszym dowodem trafności tego spostrzeżenia jest postać Judasza. Niewątpliwie zdobył sławę, podobnie jak prefekt Judei Poncjusz Piłat, ale ta sława nie przynosi zaszczytu ani jednemu, ani drugiemu.
Judasz stał się symbolem podstępu i zdrady, podobnie jak Piłat – tchórzostwa w obliczu próby. Judaszowi nic nie pomogła okoliczność, że był skrupulatny w sprawach pieniężnych, podobnie jak Piłatowi – jego zamiłowanie do higieny, które skłoniło go nawet do wybudowania Judejczykom w Jerozolimie wodociągów, o co zresztą powzięli do niego śmiertelną urazę. Jednak po upływie 2 tysięcy lat musimy chyba zrewidować dotychczasową ocenę Judasza, bo na tle choćby przedstawicieli współczesnych elit polskich, jego postać zaczyna nabierać spiżowej szlachetności.
„Dawniej ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi” – zauważył Tadeusz Boy-Żeleński i trudno odmówić mu racji, kiedy obserwujemy reakcję posła Jana Marii Rokity, czy b. prezydenta Lecha Wałęsy na dokumenty wyciągnięte z szafy płk. Jana Lesiaka. Warto na marginesie przypomnieć, że jest to ten sam oficer SB, z którym Jacek Kuroń, z osobistego upoważnienia Lecha Wałęsy, prowadził swoje słynne „negocjacje”.
Nic zatem dziwnego, że po transformacji ustrojowej płk Lesiak został zweryfikowany jak najbardziej pozytywnie przez bojowników o wolność i demokrację, a następnie dopuszczony do, że tak powiem, konfidencji tak wielkiej, iż powierzono mu delikatne zadanie dokończenia eliminowania „ekstremy” już nie ze struktur podziemnych, jak w negocjacjach postulował Jacek Kuroń, tylko zwyczajnie – z życia politycznego. Do konfidencji zaś dopuścili płk. Lesiaka funkcjonariusze nowych służb, którzy przeszli tam niemal bezpośrednio z obdżektorskiego ruchu „Wolność i Pokój”, w którym wybitną pozycję zajmował ówczesny szef Urzędu Rady Ministrów Jan Maria Rokita.
Warto podkreślić, że Jan Maria Rokita nie miałby najmniejszych szans na uzyskanie takiego stanowiska bez rekomendacji przywódców Unii Demokratycznej w osobach m.in. Jacka Kuronia i „drogiego Bronisława”. Kto wie nawet, czy powierzenie mu tak odpowiedzialnej funkcji nie nastąpiło pod warunkiem włączenia podległego mu aparatu państwa do eliminacji z politycznej sceny ugrupowań, których obecność z punktu widzenia interesów „lewicy laickiej” była niepożądana?
Gdyby nasze domysły okazały się trafne, to nietrudno byłoby wykazać jego podobieństwo do postaci Judasza, przynajmniej w stosunku do dawnych kolegów z antykomunistycznego podziemia. Misja Judasza polegała bowiem nie tylko na wydaniu swego Mistrza, ale również, a może przede wszystkim na tym, że będąc żydowskim patriotą, posłużył się Rzymianami, by Pana Jezusa usunąć z życia publicznego.
Jednak nawet i w tej sytuacji niekoniecznie musi on zasługiwać na potępienie. Warto bowiem zwrócić uwagę, że również w polskim Kościele zapanowała ostatnio atmosfera szalenie, powiedziałbym, jurydyczna. Udziela się ona nawet dzieciom, przez których usta przemawiają podobno duchy; bywa, że dobre, ale bywa – że złe. Otóż okazało się, że kiedy nauczyciele mówią w szkole, że np. dwa razy dwa równa się cztery, dzieci pytają ich, czy mają na to świadków, a jeśli nie – w ogóle nie przyjmują tego do wiadomości.
W takiej atmosferze musiało dojść do przełomowego odkrycia w dziedzinie teologii moralnej, jakiego dokonała komisja, na polecenie JE abpa Józefa Życińskiego sprawdzająca fałszywe pogłoski o rzekomej współpracy osób duchownych i świeckich ze Służbą Bezpieczeństwa. Jest ono szczelnie obudowane rozmaitymi sofizmatami, jednak można spod nich wydestylować jego rewolucyjny sens, że moralne jest wszystko to, co nie pozostawia śladów, zwłaszcza w postaci pisemnego zobowiązania do współpracy, pokwitowań pieniężnych i własnoręcznie napisanych raportów.
W świetle tego odkrycia musimy ponownie przyjrzeć się Judaszowi, bo w gruncie rzeczy trudno nam znaleźć w nim jakąkolwiek winę. Czy Judasz podpisał zobowiązanie do współpracy? Nic o tym nie wiemy, a w każdym razie w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej żadna komisja na taki dokument nie natrafiła. Podobnie ze sprawą pieniędzy. Ewangeliści wprawdzie mówią o 30 srebrnikach, które jakoby Judasz pobrał od arcykapłanów jako zapłatę za czynności operacyjne, ale żadne pokwitowania się nie zachowały, więc prawdopodobnie mogą to być zwykłe pomówienia ze strony ewangelistów, opierających się na dokumentacji spreparowanej przez kapłanów, którzy prawdopodobnie zarejestrowali Judasza fikcyjnie, dla ukrycia malwersacji przy zakupie pola garncarzowego.
A od kiedy to ci arcykapłani są dla nas źródłem prawdy? Czy w ogóle może być co dobrego z Sanhedrynu? Owszem, nie da się ukryć, że w kontaktach z członkami Sanhedrynu Judasz mógł zachować się lekkomyślnie, ale z całą pewnością nie pisał żadnych raportów, bo nie jest nawet pewne, czy w ogóle umiał pisać. Słowem – jeśli nawet coś tam i palił, to na pewno się nie zaciągał, więc mógłby zostać autorytetem moralnym.
W tej sytuacji jedyny kłopot z tym, że właściwie nie wiadomom, dlaczego się powiesił, zamiast po prostu energicznie zaprzeczyć tym wszystkim oszczerstwom, zaś oszczerców zaciągnąć przed sąd, najlepiej pod przewodnictwem Poncjusza Piłata, który nakazałby oczyścić Ewangelie z insynuacji i pomówień. Dzisiaj każdy autorytet moralny tak właśnie by zrobił, więc jedyną winą Judasza było rozdwojenie osobowości; z jednej strony wyprzedzał swoją epokę, ale z drugiej – głęboko tkwił w jej przesądach, zwłaszcza co do tak zwanego honoru.
StanisławMichalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Felieton · tygodnik „Nasza Polska” · 17 października 2006 | www.michalkiewicz.pl