Aktualizacja strony została wstrzymana

„Pokłosie” nie jest filmem historycznym – rozmowa z prof. Janem Źarynem

Z prof. Janem Źarynem, historykiem z IPN, wykładowcą akademickim, rozmawia Mateusz Rawicz

– Film „Pokłosie”, chociaż nie wzbudził zainteresowania widzów, wzbudził dyskusję na temat stosunków polsko-żydowskich…

– Stosunki polsko-żydowskie, szczególnie w XX wieku, są tematem wymagającym pokory, wyczucia, wrażliwości i świadomości, że jedno zdanie wypowiedziane za dużo może wywołać negatywne reakcje obu stron. Jest to temat trudny, obciążony ogromnymi mitami, ale jest to temat, w którym my, Polacy, mamy prawo się spierać. Nie powinniśmy używać w dyskusji oskarżeń o antysemityzm, odbieramy w ten sposób prawo do suwerennego myślenia.

– Czyli argumenty merytoryczne zamiast emocji?

– Tak, jest to wystarczająco emocjonalny temat, który spowodował wiele ran po polskiej stronie. Dyskusja musi być merytorycznym dialogiem, którego niestety nie ma w filmie. Zaprzeczeniem tego, czego byśmy oczekiwali, jest twórczość prof. Jana Tomasza Grossa, który moim zdaniem celowo prowokuje i uderza w nasze wrażliwe struny po to, żeby wywołać negatywne reakcje. Dla mnie to zaprzeczenie służby Prawdzie i nie o taki dialog mi chodzi. „Pokłosie” burzy dyskusję, ponieważ nie odpowiada rzeczywistości.

– Ale od filmu fabularnego, jakim jest „Pokłosie”, nie można wymagać, aby był zgodny z rzeczywistością…

– Nie można, ale nie należy traktować „Pokłosia” jako filmu historycznego. Przy powstawaniu filmów często toczy się dyskusja o ich zgodność z prawdą historyczną, np. tak było przy filmie Jerzego Zalewskiego o „Roju”, gdzie w życie historycznych postaci zostały wprowadzone nieprawdziwe fakty. Pojawia się pytanie: jak głęboko można fałszować przekaz historyczny i czemu ma to służyć?

– Dlaczego w stosunkach polsko-żydowskich istnieją tak duże obciążenia?

– Polska po 1945 r. nie odzyskała niepodległości, nie mogliśmy uczestniczyć w wielonarodowej debacie dotyczącej przebiegu i skutków II wojny światowej. Nasza narracja historyczna nie była w stanie przedostać się na arenę międzynarodową. Nie uczestniczyliśmy w tworzeniu narracji o tamtych czasach. Nie mogliśmy powiedzieć światu, jaka była prawda. Żydzi zbudowali swoją opowieść, że – zgodnie z prawdą – byli narodem potwornie doświadczonym w tej wojnie. Byli zainteresowani, żeby cały świat poznał ich cierpienie i uznał narrację żydowską za obiektywnie oddającą realia wojenne. W dominującej żydowskiej wersji historii II wojny światowej Polacy są beneficjentami Holocaustu albo biernymi i niechętnymi Żydom obserwatorami.

– Nie jest to wersja prawdziwa…

– Oczywiście, ponadto historiografia żydowska stała się częściowo antypolska. Wydaje się, że po to, aby nas doprowadzić do pewnego zbiorowego uczestnictwa we wstydzie i poczuciu odpowiedzialności. Nie tylko my w tym procesie uczestniczymy, to jest pewien projekt historiografii żydowskiej, który ma dotykać wszystkie narody europejskie, których nie stać było w czasie II wojny światowej na uratowanie Żydów z nazistowskiego planu totalnej eksterminacji. Jest to jednak wersja, która nie została przyjęta przez wszystkich Żydów. Są bardzo ciekawe wypowiedzi i książki, które nie mieszczą się w głównym nurcie opowiadania o historii Zagłady. Prof. Jerzy Robert Nowak przygotowuje publikację, która pokazuje, jak negatywnie w pamięci Żydów zaznaczyła się policja żydowska działająca w gettach. Przez pewien czas po wojnie Żydzi nie chcieli się odwoływać do swoich doświadczeń wojennych, bo to bardziej ciążyło niż stawało się siłą napędową dla projektu budowania wstydu wśród narodów europejskich.

– Kiedy zmieniła się dominująca narracja żydowska o II wojnie światowej?

– Zmiany zaczęły się w latach 60. Ważnym wydarzeniem w rozwoju tego projektu była sztuka „Namiestnik” niemieckiego pisarza Rolfa Hochhutha, który na podstawie fałszywych dokumentów dostarczonych mu przez komunistyczne służby napisał o neutralności czy wręcz akceptacji papieża Piusa XII dla polityki eksterminacyjnej III Rzeszy. Sztuka okazała się skutecznym narzędziem do rozpowszechniania na całym świecie kłamstw o postawie papieża i Kościoła wobec zagłady Żydów. „Namiestnik” stał się punktem odniesienia do oceny postawy Kościoła katolickiego w czasie II wojny światowej, a przecież były inne narzędzia poznawcze. Później zaczęły się pojawiać filmy i seriale amerykańskie propagujące podobną wizję II wojny światowej. Polska narracja była ograniczona do pozycji emigracyjnych. Niewątpliwie książka pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego „Kto ratuje jedno życie”, który sam ratował Żydów, miała jakiś oddźwięk, ale niewspółmierny do zasięgu polityki historycznej uprawianej za pomocą państwa, kina czy telewizji.

– Mówi Pan o przeważającym nurcie w żydowskiej polityce historycznej, ale przecież istnieje również inny sposób opowiadania Żydów o stosunkach z Polakami, zgodny z prawdą…

– W emigracyjnych relacjach polsko-żydowskich było bardzo dużo wzajemnego zrozumienia. We wspomnieniach i opracowaniach żydowskich można znaleźć wiele propolskich wypowiedzi. Prof. Jerzy Robert Nowak zbiera w literaturze obcojęzycznej cytaty z Żydów mówiących dobrze o Polakach. Jedna z osób  współpracująca z Komitetem dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów, który będzie budował pomnik Polaków Ratujących Żydów na Placu Grzybowskim w Warszawie, zrobiła olbrzymią kwerendę anglojęzycznych i szwedzkojęzycznych publikacji żydowskich, gdzie odnalazła dużo pozytywnych informacji o Polakach. Rzeczywistość stosunków polsko-żydowskich jest bardziej złożona niż wynika z książek Jana Tomasza Grossa, który w powszechnej opinii stał się jedynym głosem w dyskusji po stronie żydowskiej. I to jeszcze bardziej utrudnia dialog, bo nie każdy ma obowiązek, czas i możliwości intelektualne, aby ogarnąć całą wewnątrz żydowską pamięć.

– Film Pasikowskiego wpisuje się w mechanizm przedstawiający Polaków jako jedynych odpowiedzialnych za zagładę Żydów. Nie mówi o zbrodniach Niemców…

– Mam wrażenie, którego dostarcza sam twórca filmu, że w ludziach wygrywa cynizm, który prowadzi do tego, że chce się być w głównym nurcie kosztem Prawdy. Wiem, że w ten sposób obrażam autora filmu, ale on sam daje argumenty, żeby go nie traktować poważnie. Gdzie są w Polsce mieszkańcy wsi, którzy by kogokolwiek przybijali do krzyża? I to ma być symbol współczesnego Polaka! Filmu też nie zamierzam traktować poważnie, on się nie mieści w jakimkolwiek dialogu i nie ma powodów, żeby nad nim dyskutować. Z diabłem także się nie rozmawia, tylko omija! Natomiast warto dyskutować na inny temat: co się takiego stało, że niepodległe państwo polskie w postaci instytucji odpowiedzialnych za powszechną oświatę wpisało „Pokłosie” do kanonu obowiązujących młodzież lektur filmowych, stawiając go zatem na równi z filmem „Katyń”, czy z filmem o księdzu Popiełuszce? To hańba konkretnych ludzi z kuratoriów, z urzędów miejskich, odpowiedzialnych za kulturę i oświatę, którzy zdecydowali się, żeby tak psuć wykształcenie polskiej młodzieży!

– Kilkadziesiąt lat temu zachodnioniemiecki wywiad BND wypracował projekt, który zakładał zrzucenie odpowiedzialności za zagładę Żydów na inne narodowości. Czy „Pokłosie” wpisuje się w ten projekt?

– Nie jestem specjalistą od wywiadu niemieckiego, żeby stawiać tak daleko idące tezy, ale polityka historyczna jest ważnym instrumentem nie tylko w polityce niemieckiej, ale i rosyjskiej, żydowskiej, francuskiej czy brytyjskiej. Każde państwo jawnymi i tajnymi metodami, za pomocą służb specjalnych, buduje wizerunek swojej historii na współczesne potrzeby polityczne. Robi to również za pomocą fundacji, które wspierają międzynarodowe konferencje czy projekty – to sponsor dyktuje warunki dialogu. W polityce historycznej bardzo ważną kwestią jest również wewnętrzne ukształtowanie wspólnoty. Dla mnie wzorem polityki historycznej jest Wielka Brytania, gdzie istnieje olbrzymia duma narodowa. W londyńskim muzeum Alberta i Wiktorii znajduje się podstawowy kanon historii Wielkiej Brytanii, w którym podkreśla się olbrzymi wpływ cywilizacji brytyjskiej na dzieje świata, w tym kolonii. Nie jest to opowieść o obrzydliwym brytyjskim kolonializmie, ale opowieść o sąsiadach Brytyjczyków, o Hindusach, mieszkańcach RPA itd. A my w tym czasie opowiadamy innym, że jesteśmy antysemitami!

– „Pokłosie” można uznać za element polskiej polityki historycznej: Polski Instytut Sztuki Filmowej, instytucja państwowa, przekazał na „Pokłosie” 3,5 miliona złotych…

– Nie słyszałem, żeby ta instytucja chciała przekazać pieniądze np. na film o rotmistrzu Pileckim albo o Powstaniu Warszawskim. A to powinny być kierunki działania dla PISF. Ale rozumiem, że pracują tam osoby, które mają inną wrażliwość, nie wsłuchują się w polską tradycję narodową i stąd wypływają konsekwencje ich działań. Mamy też przykłady dobrych filmowych produkcji historycznych – przy całym moim historycznym krytycyzmie bardzo dobrze oceniam seriale „Czas honoru”, czy „Sprawiedliwi” Wojciecha Tomczyka.

– Pasikowski przekonuje w swoim filmie, że antysemityzm w Polsce jest wszechobecny…

– Nie widzę antysemityzmu w Polsce, to fakt medialny a nie rzeczywisty. Antysemityzm bowiem to uznanie, że wobec człowieka pochodzenia żydowskiego nie obowiązują mnie te same standardy i katalog wartości, co wobec pozostałej części gatunku ludzkiego. Mam wrażenie, że ktoś jest zainteresowany, żeby istniała stygmatyzacja, taka presja, dusząca w zarodku jakąkolwiek krytykę zachowań i działań czy to Izraela, czy wpływowych środowisk Żydów amerykańskich. Oczywiście, jeżeli jakieś zachowania się prowokuje, to zdarza się, że różne osoby wypowiadają głupie zdania, a później „Gazeta Wyborcza” może napisać: zobaczcie, to kolejny przejaw tradycyjnego polskiego antysemityzmu!

Wywiad ukazał się w najnowszym numerze tygodnika „Nasza Polska” Nr 49(892) z 4 grudnia 2012 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/42-gowne/3495-pokosie-nie-jest-filmem-historycznym | „Pokłosie” nie jest filmem historycznym

Skip to content