W krajach zachodnich podobne traktowanie własnego narodu byłoby niemożliwe. Tam po prostu działa społeczeństwo obywatelskie. Ktoś, kto o swoich rodakach wyrażałby się z podobną pogardą, byłby publicznie „spalony” – mówi prof. Bogdan Musiał, historyk, znawca historii Polski w XX wieku w rozmowie z portalem Niezależna.pl.
Pokazywane od kilku dni na ekranach polskich kin „Pokłosie” Pasikowskiego porusza ważny temat relacji polsko-żydowskich. Niestety, w krzywym zwierciadle, na siłę puszczając zgraną płytę, że oprócz kilku sprawiedliwych wszyscy Polacy to odpychający antysemici. Dlaczego wciąż próbuje się nam coś takiego wkładać łopatą do głowy?
Musimy tutaj starannie rozdzielić zainteresowanie tym tematem w Polsce, Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie uwarunkowania są zupełnie inne, co ma związek z silną w tym kraju diasporą żydowską. Wielu amerykańskich Żydów wyjechało z Polski, a ich dziadkowie czy rodzice byli ofiarami Holocaustu. Stosunkowo duża część diaspory utożsamia Polaków z antysemitami. A pamiętajmy, że to środowisko ma silne wpływy w kulturze, przemyśle filmowym, mediach. I narzuca swoje wewnętrzne przekonanie o polskim antysemityzmie. Z kolei w Niemczech obowiązuje szkodliwa i nieprawdziwa zbitka myślowa „polski nacjonalizm – polski antysemityzm”. Na to wszystko nakłada się pewnego rodzaju brak świadomości w Polsce.
Co Pan ma na myśli?
Reakcje na oskarżenia o antysemityzm powinny być wyważone. Reagując histerycznie, Polacy potwierdzają jedynie to, co druga strona chce usłyszeć. Najważniejsze, by przeanalizować powody, z których wzięły się uprzedzenia polsko-żydowskie. Oczywiście nie twierdzę, że wśród Polaków w ogóle antysemitów nie było. Byli. Ale odpowiedzmy sobie na pytanie, czy polski antysemityzm był silniejszy od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego? Czy był szczególny? Uważam, że w Polsce po 1989 r. debata rozliczeniowa z antysemityzmem ma odciągnąć uwagę od zbrodni komunizmu w czasach PRL. To często widać po biografiach. Osoby, które były silnie związane z systemem komunistycznym, często później naukowo czy publicystycznie angażowały się w rozliczanie polskiego antysemityzmu. Przy czym rozliczyć z niego powinien się naród, a nie jego elity. Najlepszym przykładem takiej postawy jest sprawa Jedwabnego.
Do której wprost nawiązuje film „Pokłosie”…
Gdzie doszło do zbrodni i to jest fakt, ale takim samym faktem jest, że książka Grossa o Jedwabnem jest nierzetelna i przekłamuje historię. Największy problem w tym, że tę przekłamaną historię tzw. siły postępowe w Polsce wciąż uważają za dogmat. Kto temu zaprzecza od razu słyszy, że jest oszołomem i nacjonalistą. Taki przekaz zatwierdzają tzw. autorytety, jak Andrzej Wajda, który dzisiaj wychwala film Pasikowskiego. Niestety to myślenie, które współbrzmi z tym, jak Polacy w czasie wojny są postrzegani na Zachodzie. Przez okulary Grossa: chciwi, prymitywni, mordujący dla żądzy posiadania. W dodatku współodpowiedzialni za Holocaust i tak samo antysemiccy, jak naziści. Nie – Niemcy, tylko naziści! W Niemczech powstaje zresztą film dokumentalny, którego reżyserka w rozmowie ze mną wyraziła taki właśnie sąd. Aż mnie zatkało. Czyli przekaz Polak-antysemita wciąż ma się na Zachodzie dobrze. Filmy takie jak „Pokłosie” mają go tylko umocnić, tym razem w masowej świadomości. Ludzie mają chodzić do kin. Pasikowski, robiąc swój film, bardzo dobrze wiedział, czego oczekuje się dzisiaj od filmu postępowego. Chcąc dostać nagrodę, mieć dobre recenzje, musiał zrobić to, co odpowiada głównemu nurtowi.
Gdzie w takim razie są choćby próby poszukiwania prawdy? W końcu film nawiązuje do autentycznych wydarzeń w czasie wojny. Jak można postawy nielicznych ludzi ogłaszać normą? Przecież większość Polaków wobec Żydów zachowywała się co najmniej przyzwoicie.
To powielanie fałszerstwa Grossa, który właściwie wykreślił Niemców ze zbrodni w Jedwabnem. Czyli nie uznał ich ewidentnego sprawstwa przywódczego. „Pokłosie”, gdzie pokazuje się „kilku sprawiedliwych”, powiela myślenie stalinowskie, komunistyczne. Film ma udowodnić, że w Polsce jest nieliczna warstwa ludzi postępowych, tolerancyjnych, czytelników „Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”. Reszta to niebezpieczny motłoch. Typowo elitarne myślenie. Komuniści też byli przekonani, że wiedzą lepiej. Dlatego trzeba było wyrżnąć tylu ludzi, bo nie nadawali się do budowy społeczeństwa socjalistycznego. Takie myślenie polskim postępowcom zostało do dziś. Nie mają korzeni szlacheckich, tylko stalinowskie. Typowa postawa, którą obserwuję w państwach postkomunistycznych. W krajach zachodnich podobne traktowanie własnego narodu byłoby niemożliwe. Tam po prostu działa społeczeństwo obywatelskie. Ktoś, kto o swoich rodakach wyrażałby się z podobną pogardą, byłby publicznie „spalony”.
Autor: Rafał Kotomski, | Źródło: niezalezna.pl
KOMENTARZ BIBUŁY: Dopóki nie odejdziemy od stosowania mantry myślowej o nazwie „Holokaust”, nie zbliżymy się ani na jotę do prawdy historycznej. Zasłania ona bowiem swoim ideologicznym kłamstwem normalne postrzeganie zdarzeń historycznych. Niestety, wielu historyków (a właściwie niemal całkowita większość, a wśród nich i ci, którzy sami określają się jako rzetelni) nie potrafi uwolnić się od tej naleciałości. Zatem powtarzamy pytanie do owych historyków (na które nikt nie ośmiela się nawet szukać odpowiedzi): jeśli uwiarygadniają oni oficjalną haggadę Holokaustu, czy mogą wyjaśnić tę oto – nierozwiązywalną przy użyciu oficjalnej historiografii – zagadkę.
Otóź według oficjalnej wersji tzw. Holokaustu, aż 69% wszystkich z podawanych nam do wierzenia ponad 3-milionów żydowskich ofiar obozów Auschwitz-Birkenau, Treblinka, Belzec, Sobior, Kulmhof (Chełmno) i Lublin (Majdanek), miało zginąć nie od słynnego Cyklonu-B lecz od tlenku węgla wytwarzanego przez… silniki dieslowskie. Tak właśnie twierdzą wszyscy żydowscy historycy i tak podają nam do wierzenia najważniejsze encyklopedie żydowskie. Polecamy zastanowić się nad tym podawanym nam do wierzenia „faktem” – pole do działania dla naukowców z wykształceniem technicznym – i rozważenie możliwości dokonania tak masowej zbrodni. Może jako ciekawostkę dodamy, że w całej historii medycyny sądowej i kryminalistyki, zanotowano jak do tej pory jedną ofiarę zatrucia się tlenkiem węgla pochodzącego ze spalin silników wysokoprężnych. Dlaczego tylko jedną? Bo jest to nie niemal niemożliwe, nawet w skali jednostkowej. Czy wykonalne w skali masowej?
Chętnie zaangażujemy się z czołowymi historykami w rzeczową i na argumenty dyskusję na ten temat. Publiczne wyjaśnienie tej „zagadki” przybliży nas bowiem do zrozumienia z jak wielkim oszustwem historycznym mamy do czynienia.
- Zob. również: Holokaust czy „99-procentowy” mit?