Aktualizacja strony została wstrzymana

Konstytucja oligarchii – Paweł Siergiejczyk

To już 15 lat, odkąd obowiązuje konstytucja III RP. Konstytucja – co warto przypomnieć – uchwalona głosami SLD, PSL, Unii Wolności i Unii Pracy, przy sprzeciwie prawicy. A także zaakceptowana w referendum większością zaledwie 52,7 proc. przy frekwencji 42,8 proc. W praktyce więc nową ustawę zasadniczą poparło niespełna 6,4 mln obywateli.

A jednak konstytucji z 1997 r. (poza drobnymi poprawkami) nie zmieniono do dziś. Bo nawet jeśli wybory wygrywały środowiska oceniające ją negatywnie – jak AWS czy PiS – to nigdy nie miały wystarczającej większości, by konstytucję zmienić. Do wprowadzenia zmian potrzeba bowiem co najmniej 2/3 posłów i bezwzględnej większości senatorów. Trudno sobie wyobrazić, by jedna partia, a nawet koalicja rządowa była w stanie zebrać tyle głosów. Przynajmniej dopóki obowiązuje proporcjonalna ordynacja do Sejmu – a ta została zapisana… właśnie w konstytucji.

Poważna ocena ustawy zasadniczej sprawia niemały problem. Formalnie zawiera ona dużą ilość pięknie brzmiących słów: od wolności słowa i równości wobec prawa, po prawo do ochrony zdrowia i wykształcenia. W rzeczywistości jednak zapisy te pozostają puste, z czego autorzy konstytucji od początku musieli sobie zdawać sprawę. Cała ta ornamentyka miała na celu pozyskanie poparcia obywateli w referendum, a docelowo – przykrycie prawdziwego oblicza nowego ustroju, narzuconego Polakom po roku 1989.

Ale gdy „odcedzić” konstytucję z tych pięknych słów, pozostanie nam „instrukcja obsługi” systemu sprawowania władzy, której od 15 lat używają kolejni zwycięzcy wyborów. System ten przede wszystkim gwarantuje silną pozycję premiera wyłonionego przez większość sejmową. Wybór takiego modelu wynikał niewątpliwie z dwóch przyczyn: reakcji na próby zainstalowania systemu prezydenckiego przez Lecha Wałęsę oraz wzorowania się na kanclerskim ustroju RFN, skąd znaczna część naszych elit czerpie nie tylko ideowe, lecz i finansowe inspiracje.

Polski premier zajmuje więc naczelną pozycję w systemie władzy, także dlatego, że bardzo trudno go odwołać. Konstytucja wprowadziła bowiem tzw. konstruktywne wotum nieufności, którego dotąd nikomu nie udało się przeprowadzić. Premier może więc stracić większość w Sejmie, ale jeśli nie znajdzie się inna, spójna większość, może on rządzić do końca kadencji – jak swego czasu Jerzy Buzek.

Szef rządu nie jest jednak samowładcą. Ograniczają go dwie ważne instytucje: prezydent i Trybunał Konstytucyjny. Pozycję prezydenta dobrze ujął Donald Tusk: „prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto”. Przy czym z tego zestawu najistotniejsze jest weto, do którego odrzucenia potrzeba aż 3/5 posłów. Jeżeli prezydent jest politycznym przeciwnikiem premiera, może on poważnie pokrzyżować plany rządu.

Natomiast Trybunał Konstytucyjny uzyskał w ustawie zasadniczej z 1997 r. przywilej ostateczności swoich rozstrzygnięć (wcześniej jego wyroki mógł uchylać Sejm). Dzięki temu Trybunał stał się de facto trzecią izbą parlamentu, nawet ważniejszą od Senatu, za to nie mniej polityczną, gdyż sędziów TK powołuje większość sejmowa na 9-letnie kadencje.

Ta „instrukcja obsługi” – łącznie z proporcjonalną ordynacją wyborczą – w rzeczywistości ma jeden cel: dominację kilku partyjnych oligarchii, które dodatkowo wzmocniły swoją władzę finansowaniem z budżetu. Dlatego nie jest przypadkiem, że po każdych wyborach, które odbywały się pod rządami obecnej konstytucji, zasadniczy trzon sceny politycznej pozostawał niezmienny: PO, PiS, SLD, PSL. Zmieniała się tylko kolejność, a wszystkie inne ugrupowania okazywały się efemerydami, o których szybko zapominaliśmy.

Paweł Siergiejczyk

Artykuł ukazał się w najnowszym numerze tygodnika „Nasza Polska” Nr 43 (886) z 23 października 2012 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/53-absurdy-postpu/3404-konstytucja-oligarchii

Skip to content