Aktualizacja strony została wstrzymana

Naród dyskutuje nad tezami – Stanisław Michalkiewicz

Jeszcze nie przebrzmiały echa drugiego expose premiera Tuska, a już przez nieszczęśliwy kraj przetacza się ogólnonarodowa dyskusja, niczym za komuny nad tezami, a właściwie nie nad żadnym „tezami”, tylko – nad uchwałami kolejnego zjazdu PZPR Naszej Partii. Jak pamiętamy, zjazdy podejmowały solenne uchwały, że – dajmy na to – w najbliższej pieciolatce partia wyprodukuje tyle to a tyle fajerek i tyleż pogrzebaczy. Dopóki ta uchwała nie zapadła, dopóki były to tylko „tezy”, dopóty trwała ogólnonarodowa dyskusja, w której brali udział nie tylko partyjni, ale i bezpartyjni, nie tylko wierzący, ale i niewierzący (nawiasem mówiąc, ci „niewierzący” też wierzyli, tyle tylko, że w marksismus-leninismus, a w każdym razie – udawali że wierzą na przykład w to, że Boga nie ma. Jasne, „nie ma”, jakże by inaczej, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej), żywi i uma… – no, mniejsza z tym. W tej dyskusji ścierały się argumenty, czy dajmy na to, lepiej wyprodukować więcej fajerek, a mniej pogrzebaczy – czy odwrotnie. Wypowiadali się poważni ekonomiści, co to doktoryzowali się i habilitowali z wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy – ale że zdania były podzielone w zależności od tego, czy taki ekonomista był podwiązany pod sekretarza z komitetu produkującego fajerki, czy też pod sekretarza z komitetu produkującego pogrzebacze – „tezy” w niezmienionej postaci trafiały pod obrady zjazdu, a tam delegaci je „uchwalali” i odtąd nie były już one „tezami”, a stawały się „uchwałami”, nad którymi już dyskutowało się inaczej – to znaczy – jak najlepiej przekuwać je w czyn. Tak właśnie kończył swoje pozjazdowe przemówienia i Władysław Gomułka i Edward Gierek: „A teraz do pracy i do walki, towarzysze! Do przekuwania w czyn uchwał zjazdu naszej partii!” – po czym delegaci się rozjeżdżali, każdy z pakunkiem kiełbasy ze specjalnej, „zjazdowej puli mięsnej”, żeby nabrać sił do kierowania dyskusją na temat „przekuwania w czyn”. Z rzeczywistością nie miało to oczywiście nic wspólnego, bo w międzyczasie towarzysze radzieccy kazali produkować coś zupełnie innego, na przykład – młynki do mielenia pożywnej soli – ale co się naród nadyskutował, to się nadyskutował!

Oczywiście przodowały w tym media, podobnie zresztą, jak i teraz – a symbolem tej chwalebnej ciągłości była obecność premiera Donalda Tuska u znanego z żarliwego obiektywizmu pana red. Lisa Tomasza z państwowej telewizji, która prowadzi prawdziwą hodowlę Lisów. Pan red. Lis już nie wiedział, jak się premieru Tusku podlizać – oczywiście stwarzając wrażenie żarliwego obiektywizmu, a nawet – krytycyzmu w stylu znanym z bajki pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego. Bajka opowiada, jak to pewnego dnia Lew zażądał, by zwierzęta go skrytykowały. Więc Lis (ciekawe, czy to nie jakiś krewny pana red. Lisa?) skrytykował Lwa, że jest „zbyt hojny, zbyt łaskaw, zbytnio dobroczynny” – i tak dalej. Lwu ta krytyka bardzo przypadła do przekonania i nagrodził Lisa tak samo hojnie, jak prezes Braun w państwowej telewizji pana redaktora Tomasza Lisa i jego małżonkę Hannę Lisową (co mu szkodzi, nie daje ze swego!), podczas gdy Owcę, która krzyknęła: „okrutnyś żarłok, tyran!” – rozszarpał na miejscu, jakby była jakimś Staruchowiczem.

Funkcjonariusze poprzebierani za dziennikarzy niezależnych mediów drobniejszego płazu onanizują się natomiast programem demograficznego ożywienia, zaprezentowanym przez premiera Tuska. W szczególności – rocznymi urlopami macierzyńskimi i tacierzyńskimi – od których mnóstwo dzieci ma się poczynać, żeby potem dziwnie osobliwa trzódka posła Palikota miała co abortować. Dzieci, które nie zostaną wyabortowane, pozostaną natomiast pod opieką matki albo tatki, którzy będą mogli ubiegać się o roczny urlop. Ciekawe, czy w tej sytuacji znajdzie się jeszcze jakiś pracodawca, który odważy się zatrudnić kobietę, a nawet mężczyznę; oczyma duszy już widzę walkę o wprowadzenie szalenie radykalnych parytetów, w następstwie której przedsiębiorcy albo przejdą na zasiłek dla bezrobotnych, schronią się w szarej strefie, albo opuszczą nasz nieszczęśliwy kraj, realizując w ten sposób program „Mitteleuropa”, jaki Niemcy obmyśliły dla Europy Środkowej jeszcze w roku 1915.

Wydawać by się mogło, że pan premier jest już dużym chłopczykiem i powinien wiedzieć różne rzeczy, np., że jeśli pracownika nie było przez cały rok, a firma się nie zawaliła, to znaczy, że taki pracownik nie jest jej potrzebny – ale może on takich rzeczy już nie wie, bo przecież nigdy normalnie nie pracował, poza epizodem wysokościowym – ale to było tak dano, że rzeczywiście: można było zapomnieć. W ogóle wszyscy dyskutujący nad tezami sprawiają wrażenie, jakby zwariowali; bredzą o „żłobkach” i „przedszkolach”, które rząd ma postroić ogromnym nakładem środków – a żaden nawet się nie zająknie o potrzebie przywrócenia rodziny wielopokoleniowej, w której i dzieci były zadbane i rodzice nie potrzebowali żadnych rocznych urlopów. Z drugiej strony wiadomo, że w takiej dyskusji nie chodzi wcale o żadną konkluzję, tylko o wywołanie wrażenia, że pan premier i szajka zwana „rządem” dobrze chce i jest kompetentna.

Tymczasem całe expose to był tylko las zasadzony przez premiera Tuska po to, by ukryć w nim liść w postaci spółki „Inwestycje Polskie” z budżetem 40 mld zł, będącej darem przebłagalnym dla bezpieczniaków, żeby za tę łapówkę pozostawili go na posadzie premiera przynajmniej do roku 2015. W tej sytuacji nie wypada nawet pytać, skąd właściwie rząd weźmie 800 miliardów złotych na państwowe inwestycje – bo wiadomo, że co najmniej na taką kwotę będzie próbował obrabować nas – chociaż jedną ważną informację można z expose wydestylować – tę mianowicie, iż szajka nazywająca się rządem uważa obywateli naszego nieszczęśliwego kraju za idiotów – bo pyta, czy pomożemy. Więc jak? Pomożemy?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Nasza Polska”    24 października 2012

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2650