Aktualizacja strony została wstrzymana

„Falandyzacja” europrawa

Z dr. hab. Krzysztofem Szczerskim, politologiem, posłem PiS, byłym wiceministrem spraw zagranicznych, rozmawia Maciej Walaszczyk

Pokojowa Nagroda Nobla dla Unii Europejskiej to dla Pana zaskoczenie?

– Po Noblu „na zachętę” dla Baracka Obamy niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć. Przyznawanie Pokojowych Nagród Nobla organizacjom jest z zasady kontrowersyjne, bo można znaleźć w ich działalności zarówno przypadki chwalebne, jak i wstydliwe. Czy Unia Europejska zrobiła cokolwiek, aby zatrzymać masakry w Syrii, a wcześniej krwawą wojnę domową w Libii? Czy Unia dostatecznie broni przez prześladowaniami najbardziej dziś represjonowaną grupę religijną na świecie, czyli chrześcijan? Za każdym razem odpowiedź brzmi: nie. Szukając pozytywnych elementów decyzji Komitetu Noblowskiego, można powiedzieć o jednym. Nagrodę dla UE można by uznać za próbę obrony tradycyjnego modelu integracji, czyli unikalnej, pokojowej współpracy państw w Europie opartej na zasadach równości i solidarności. Taka Unia pada jednak właśnie pod ciosami najsilniejszych i najbogatszych państw kontynentu, szczególnie Niemiec. Chcą one zmienić Unię w quasi-federację zdominowaną przez nich i nadzorującą słabsze kraje. Za taką Unię nikt by Nobla nie przyznał.

Prezydent Czech Vaclav Klaus ostrzega, że dzisiejsza UE to potencjalne zarzewie konfliktów, wielkiego kryzysu i końca demokracji dla narodów europejskich.

– Prezydent Klaus znany jest ze swego eurorealizmu. Problem polega na tym, że dziś, gdy euroentuzjaści mają usta pełne frazesów o potrzebie „europejskiej debaty”, poglądy takie jak Klausa z założenia są z niej wykluczane. Tak wygląda pluralizm po europejsku, widzimy to także w Polsce. To trochę jak z klasycznej reklamy Forda T: każdy może mieć dowolne poglądy, pod warunkiem że będą to poglądy głównego nurtu. Demokracja jest dziś w Unii rzeczywiście zagrożona przez przejmowanie przez urzędników brukselskich coraz to nowych kompetencji kosztem parlamentów narodowych i woli obywateli. Dotyczy to szczególnie budżetów państwowych. A przecież ustalanie budżetu i podatków to podstawowe prawa suwerena w państwie. Jeśli zaczynają je nadzorować przez nikogo niewybierani i przed nikim nieodpowiedzialni anonimowi „eksperci z Brukseli”, to jak nazwać taki system? Na pewno nie jest to demokracja.

Na naszych oczach tworzy się zupełnie nowa Unia Europejska. Jesteśmy już w niej jedną nogą?

– Obiema nogami, i to po kolana. Minister do spraw europejskich rządu Donalda Tuska nazwał to zasadą „zanurzenia Polski w Unii Europejskiej”. Ta przebudowa Unii dokonuje się poza traktatami i możliwością kontroli ze strony obywateli. Liderzy dzisiejszej Europy najwyraźniej boją się odwołać do woli narodów, pomni historii z konstytucją europejską, która była odrzucana w referendach. Dlatego starają się maksymalnie naginać prawo europejskie, aby nie było konieczności przegłosowania zmian w państwach członkowskich. Kiedyś takie zjawisko nazywało się w Polsce „falandyzacją prawa”, a dziś można by powiedzieć, że to taka „falandyzacja” prawa europejskiego. Unia już jest całkiem inna, a my możemy się tylko temu przyglądać z zaciśniętymi zębami i kierować kolejne wnioski do Trybunału Konstytucyjnego. Mam nadzieję, że na pewnym etapie tych zmian Trybunał stanie twardo w obronie praw suwerennych Rzeczypospolitej. Bo na rząd Tuska liczyć nie można. Nie tylko pogodził się z tym „dociskaniem integracji” metodą faktów dokonanych, ale także aktywnie uczestniczy we wspieraniu Niemiec w tym dziele, co jasno wyraził minister Sikorski podczas swoich dwóch berlińskich wystąpień lennych.

Choć wszystko rozgrywa się wokół spraw finansowych, kryzysu strefy euro, to skutki są przede wszystkim polityczne.

– Kryzysy zawsze są okazją do zmiany relacji władzy, bo ci, którzy znaleźli się w dołku, są bardziej skłonni do ustępstw. Nowa Unia, która się właśnie tworzy, będzie dużo bardziej scentralizowana, będzie miała uprawnienia nadzorcze i dyscyplinujące wobec państw członkowskich. Poszerza się ponadto zakres kar, jakie można wymierzać krajom Unii. Wreszcie będzie to Unia wyraźnie hierarchiczna, z hegemonią głównego udziałowca, czyli Niemiec. Wszystkie te cechy według mnie to stan gorszy od obecnego. Unia się psuje, a Polska pod rządami Tuska przyklaskuje temu z entuzjazmem, mimo że mamy jako kraj potencjał, by przeciwstawić się tym tendencjom. To nieprawda, że w Unii „musi tak być, bo jest jak jest”, co stara się Polakom wmówić obecny obóz władzy. Taki rozwój wypadków jest konsekwencją politycznego wyboru dokonanego przez Tuska i on za to zostanie rozliczony.

Czego spodziewa się Pan po unijnych szczytach zaplanowanych do końca tego roku? Jeden z nich mamy właśnie za sobą.

– Mamy do czynienia ze swoistym „trójskokiem europejskim”: trzy Rady Europejskie co miesiąc – październik, listopad, grudzień. Ich efektem będzie kompleksowa zmiana reguł gry w Unii, jeśli chodzi o budżet i politykę makroekonomiczną. Na tych szczytach zapadną decyzje kierunkowe co do unijnego nadzoru nad bankami (to już za nami), ogólnych wartości poszczególnych pozycji w budżecie Unii (to listopad) i wreszcie specjalnego funduszu dla równoważenia napięć wewnętrznych w strefie euro (grudzień). Wszystko to jest ze sobą powiązane, choć odbywa się równolegle. W efekcie ustalone zostaną nie tylko ilości środków, po które Polska ewentualnie może sięgnąć aż do roku 2020, ale także warunki, jakie będzie musiała spełnić, by wydawać pieniądze z budżetu Unii. Rezultatem tego „trójskoku” może też być pogłębienie podziału Unii, który rozpoczął się wraz z paktem fiskalnym, to znaczy podziału na państwa, które mają więcej praw (bogate kraje euro), i te, które praw mają mniej, bo mogą jedynie być obecne przy decyzjach innych. W tej drugiej grupie niestety przez błędną taktykę negocjacyjną rządu Tuska mieści się Polska.

Polska ratyfikuje pakt fiskalny?

– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Zrobimy jako Prawo i Sprawiedliwość wszystko, co możemy w Sejmie, by pakt nie został ratyfikowany.

W jaki sposób rząd będzie chciał te zapisy przeforsować?

– Oczekuję, że rząd nie będzie stosował w tym przypadku kruczków prawnych i przyjdzie z paktem do Sejmu w trybie art. 90 Konstytucji, czyli do ratyfikacji będzie wymagane dwie trzecie głosów parlamentu. Pakt jest złym rozwiązaniem i dla Polski, i dla Europy, a jego skutki już są widoczne w postaci prawa wtórnego tworzonego „w duchu paktu”. Zwracam uwagę na jedną rzecz: jak nisko upadliśmy w Unii za czasów rządu Tuska, że musimy podpisywać pakty, by być dopuszczonym do stołu obrad. To przecież najczęściej używany przez Tuska argument za paktem – musimy go ratyfikować, by mieć miejsce przy stole. Za rządów premiera Kaczyńskiego nikt nie odważyłby się powiedzieć Polsce, że ma wyjść z sali obrad, chyba że zgodzi się na podpisanie dokumentu, w którym dobrowolnie odda część suwerenności. A przecież wtedy byliśmy najbiedniejszym krajem członkowskim Unii i dopiero co do niej weszliśmy. A jednak od razu zajęliśmy pozycję podmiotową i walczyliśmy o nasze prawa. Teraz, gdy powinniśmy być coraz silniejsi, sami degradujemy się do pozycji proszalnego dziada. To miara katastrofalnej polityki europejskiej rządu Tuska.

Wystąpienie sejmowe premiera Donalda Tuska pokazało, że bez unijnych pieniędzy jego rząd nie ma racji bytu.

– Można już dostrzec zręby propagandy rządowej przygotowanej na najbliższe tygodnie. Jest ona w gruncie rzeczy dość prostacka. Tusk będzie próbował wmówić Polakom, że przez opozycję Polska nie ma tylu pieniędzy, ile się jej należy, i takiego wpływu, jaki powinna mieć. Bo PiS nie chce paktu fiskalnego, a Brytyjczycy chcą cięć w budżecie – a przecież rządzą tam konserwatyści, którzy są partnerami PiS w Europie. Tymczasem zwracam uwagę, że to z Niemiec wychodzą wszystkie najbardziej dla nas niekorzystne propozycje: ograniczenie budżetu proponowała jako pierwsza Angela Merkel, a podział w Unii na państwa strefy euro i pozostałe – jej minister finansów Wolfgang Schaeuble. To są przecież główni partnerzy polityczni Donalda Tuska. Nie dajmy sobie zrobić wody z mózgu.

Po zakończeniu ostatniego szczytu premier ogłosił, że stoczył poważny spór o separację budżetu strefy euro od całej Wspólnoty właśnie z premierem Cameronem. Ten ostatni uważa, że budżet na lata 2014-2020 powinien być szczuplejszy.

– Donald Tusk nie powinien angażować Polski w walkę pomiędzy Niemcami a Wielką Brytanią. To pomiędzy tymi krajami dziś przebiega linia najostrzejszego sporu w Unii. Wielka Brytania chce wykorzystać niemiecki pomysł na specjalny środek budżetowy dla strefy euro jako pretekst do zagwarantowania swoich interesów, czyli cięć w budżecie ogólnym Unii. Polska jest zainteresowana pieniędzmi europejskimi, ale nie powinna być nimi zaślepiona i ruszać na pierwszą linię frontu, gdy inni nas na nią wypuszczają. Trochę w tym fanfaronady Tuska, a trochę chęci wykazania się przed innymi. Spór niemiecko-brytyjski i tak rozstrzygnie się co najwyżej przy naszym współudziale, ale nie my wyznaczymy granicę kompromisu. Tusk powinien zająć się przekonywaniem Angeli Merkel do wycofania niemieckich planów podziału Europy na lepszych i gorszych.

Na co może liczyć Polska w kolejnym budżecie?

– Problem nie leży w ich dokładnej ilości, bo inflacja i kursy walutowe pozwalają na dowolne żonglowanie liczbami, ale na tym, czy dostaniemy równe dopłaty dla rolników, na co dostaniemy środki z funduszy unijnych i czy będziemy w stanie do nich dołożyć nasz wkład własny. Już teraz widać, że rząd wygenerował taki dług publiczny i taką dziurę w finansach, że musi zasilać się akcjami spółek Skarbu Państwa, by mieć środki na inwestycje europejskie. Przecież na tym właśnie polega pomysł na spółkę Inwestycje Polskie. Rząd nie ma już pieniędzy nawet na to, by starać się o środki z Unii, będzie więc się posiłkował naszym wspólnym majątkiem.

Jak rysuje się perspektywa naszego wejścia do strefy euro?

– Nie widzę na razie żadnych szans, by Polacy wyrazili na to zgodę, a nie mam wątpliwości, że powinno się w tej sprawie odbyć odrębne referendum. Dzisiejsza strefa euro po kryzysie to całkiem inny system niż wówczas, gdy wchodziliśmy do Unii i zapisano nam w traktacie akcesyjnym obowiązek przyjęcia euro. Według mnie trzeba też odwrócić logikę sytuacji. To państwa strefy euro powinny zabiegać o to, byśmy chcieli do niej wejść, zważywszy na nasz wzrost gospodarczy i duży rynek. Trzeba poczekać na odpowiednią ofertę z ich strony i rozważyć ją z punktu widzenia naszego interesu narodowego. Nic nas nie nagli.

Od czego zależy szansa na wzmocnienie pozycji Polski we Wspólnocie?

– Patrzymy na Szwecję, Czechy, Węgry czy nawet Włochy, które przecież mają nóż zadłużenia na gardle, a grają tak jak lider Unii, dbając o swoje interesy. Pozycja polityczna w Unii jest pochodną jakości przywództwa w kraju. Dziś mamy w Polsce schyłkowy rząd wypalonego premiera. Im szybciej ustąpi, tym więcej będzie jeszcze do uratowania.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk

Za: Nasz Dziennik, Środa, 24 października 2012 | http://www.naszdziennik.pl/swiat/13194,falandyzacja-europrawa.html

Skip to content