Od 10 września jednym z głównych tematów w tzw. mainstreamie jest opublikowanie przez Archiwa Narodowe USA kilku tysięcy stron dokumentów na temat ludobójstwa katyńskiego. Część była do tej pory tajna, ale jeszcze nigdy nie było tak dobrze, by nie mogło być lepiej i wiele materiałów nadal spoczywa w przepastnych sejfach w Waszyngtonie i okolicach. Z polskiego puntu widzenia nie ma w nich w zasadzie nic nowego, gdyż o sowieckim sprawstwie wiedzieliśmy, kolejnych wierchuszek partyjnych nie wyłączając, od początku. Czy to przez – tak jak w moim przypadku – przekazy rodzinne, czy literaturę drugoobiegową. Ale hańbiącą postawę „naszych” aliantów zachodnich znało o wiele mniej osób. Był kult, pokutujący do dziś, że Londyn i Waszyngton to ostoje polskich dążeń niepodległościowych. Totalna bzdura, wyłączywszy okres urzędowania w Białym Domu najbardziej wybitnego prezydenta USA w XX wieku – Ronalda Reagana. Z reguły byliśmy rozgrywani. Dziś także.
Czytam partiami ujawnione dokumenty. Jak na razie najciekawsze są relacje z lasu katyńskiego o zwłokach polskich oficerów, przekazane wywiadowi wojskowemu USA przez dwóch amerykańskich jeńców wojennych pojmanych przez Niemców – kpt. Donalda B. Stewarta i ppłk. Johna H. Van Vlieta jr. W 1951 roku Stewart zeznawał przed tzw. komisją Maddena amerykańskiego Kongresu. Komisja wykonała dobrą robotę, ale jej raport z grudnia 1952 r., postulujący powołanie międzynarodowej komisji katyńskiej, został zablokowany w Białym Domu. Z kolei Van Vliet napisał dwa raporty w 1945 i 1950 r. Charakterystyczne, że ten pierwszy zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, podobnie jak wcześniejszy o dwa lata raport na temat Katynia Owena O’Malley’a, brytyjskiego ambasadora przy rządzie polskim na uchodźstwie, który Churchill wysłał do Roosevelta 13 sierpnia 1943 r.
Ma rację prof. Jan Ciechanowski, gdy mówi, że „od dawna było wiadomo, że Niemcy po przystąpieniu do ekshumacji w Katyniu ściągnęli na miejsce kilku jeńców amerykańskich i brytyjskich, by byli świadkami. Wiedział też Churchill. W 1943 r. mówił o trzyletnich sosenkach posadzonych na katyńskich grobach (…). Utajnienie informacji przez władze USA raz jeszcze pokazuje, że Churchill i Roosevelt z pewnością nie chcieli żadnego zatargu z Rosją. USA zależało, by ZSRR wojował z Japonią, a Churchillowi, by Stalin wziął na siebie główny ciężar walk z Niemcami”. I pod tym względem dokumenty amerykańskie mają znaczenie, potwierdzając po raz enty zdradzenie Polski.
Churchill zresztą ma i inną rzecz na sumieniu. Mord w Gibraltarze dokonany na Naczelnym Wodzu i premierze RP gen. Władysławie Sikorskim. Co to ma wspólnego z Katyniem? Według jednej z wersji, za którą opowiada się m.in. Dariusz Baliszewski, Sikorski nie chciał oddać Anglikom dokumentów dotyczących zbrodni. Chciał je ujawnić, a to mogłoby zaszkodzić Wielkiej Trójce i koalicji antyniemieckiej. O tym, że żadnej katastrofy liberatora nie było, a Naczelny Wódz zginął w Pałacu Gubernatora Gibraltaru mówił w programie Baliszewskiego w lutym 2008 r. Antoni Chudzyński, były sekretarz ministra Tadeusza Romera, major brytyjskiego kontrwywiadu MI 6. Warto do tych programów sięgnąć, tym bardziej, że przy łucie szczęścia można je jeszcze zdobyć na zestawie dwóch płyt dvd, wydanych przez TVN (!), m.in. z filmem „Generał. Zamach na Gibraltarze”. Po śmierci Sikorskiego sprawa polska zeszła ze światowej wokandy i w zasadzie już wtedy staliśmy się częścią Imperium Zła. A akta Anglicy utajnili, ostatnio bodajże do 2050 roku. Zapewne dlatego, że mają czyste ręce…
Czy za oddanie nas pod okupację Stalinowi, za wymordowanie przez komunistów tysięcy żołnierzy AK, NSZ, WiN, II Konspiracji, czy ludzi przeciwnych reżimowi, by pozostać tylko przy czasach tuż powojennych, usłyszeliśmy „przepraszamy”? Nigdy w życiu i to niezależnie, czy – by pozostać przy Ameryce – za Oceanem rządzili Republikanie, czy Demokraci. Ale czy mogło być to możliwe skoro aż do 1991 roku, a więc do rozpadu Związku Sowieckiego, Stany Zjednoczone wzbraniały się przed obarczeniem Sowietów odpowiedzialnością za ludobójstwo? Profesor Mark Kramer z Uniwersytetu Harvarda przytacza następujący fakt: „W 1992 r. jeden z działaczy Polonii amerykańskiej napisał do administracji prezydenta George’a W. Busha w sprawie Katynia. Urzędnik Departamentu Stanu odpowiedział mu, że aż do przyznania w kwietniu 1990 r. przez rząd ZSRR, że to Stalin odpowiada za Katyń, władze amerykańskie „nie miały wystarczających informacji” na ten temat. Jak można było tak mówić, skoro prawda była znana już ponad 40 lat wcześniej?” Pozostawiam bez komentarza…
Gdyby w Stanach nie był akurat gorący czas kampanii prezydenckiej to byśmy figę zobaczyli, a nie dokumenty katyńskie, a Marcy Kaptur, reprezentująca z ramienia Demokratów w Kongresie Stan Ohio, mogłaby jeszcze długo w tej sprawie dobijać się do drzwi Gabinetu Owalnego. Zresztą o tym jak rozległa jest wiedza Barracka Obamy o Polsce lat okupacji – i jego zainteresowanie naszym krajem – świadczy skandal podczas majowej uroczystości wręczenia Medalu Wolności przyznanego pośmiertnie Janowi Karskiemu. Obama stwierdził wówczas, że w czasie II wojny światowej istniały „polskie obozy śmierci”. A że do listopada, gdy Amerykanie pójdą do urn coraz bliżej, no to trzeba Polonii rzucić jakąś przynętę, by poparła kandydata Demokratów i zapewniła mu reelekcję, podobnie jak robił to podczas wojny Roosevelt zapewniając o poparciu dla przedwojennych granic Rzeczpospolitej.
Przesada? Całkiem niedawno Mitt Romney wystrzelił z ciężkiej artylerii mówiąc, że Demokraci oraz osobiście Obama zdradzają polskiego sojusznika, gdyż wycofali się z planów budowy tarczy antyrakietowej i generalnie są Polsce nieprzychylni. Obama poczekał i zagrał w odpowiedzi kartą katyńską. Ma doskonałych ludzi od PR, którzy wiedzą, że Katyń może bardziej trafić do świadomości Polonii niż argumenty kandydata Republikanów o tarczy antyrakietowej.
Julia M. Jaskólska