Niemiecki pisarz, poeta i eseista Friedrich Georg Jünger pisał w wydanej w 1946 roku książce Perfekcja techniki , że jednym z przejawów stechnicyzowanego życia i myślenia o naturze jest m.in. dążność, aby z tego co naturalne wypreparować hormony i witaminy, wytwarzać syntetyczne i sztuczne substancje, organizować i racjonalizować jedzenie i odżywianie. Homo technicus nie widzi jabłka, lecz witaminy i kalorie, i nie pojmuje, ze wszystkie substancje, z jakich składa się jabłko, nie mogą go zastąpić, gdyż jest ono przejawem zasady wyższej niż wszystkie te składniki razem wzięte. Jabłko jest formą życia: rodzi się, pęcznieje, rośnie, dojrzewa, gnije, pachnie, ma kolor i smak. Dobrze czynią ci, którzy zjadają jabłko a nie zawarte w nim substancje i witaminy. Istnieje bowiem fundamentalna różnica pomiędzy jedzeniem jabłka dlatego, że jest jabłkiem, a jedzeniem jabłka jako zbioru chemicznych substancji „dobrych dla zdrowia” : w pierwszym przypadku człowiek zachowuje się jak zdrowy, w drugim – jak chory.
W ciągu ponad 60 lat, jakie upłynęły od wydania książki Jüngera opisywane przez niego procesy jeszcze się nasiliły. Jedzenie, które było kiedyś po prostu jedzeniem, aktem zaspokojenia głodu, przeżyciem rozkoszy podniebienia, towarzyskim wydarzeniem, dodatkiem do konwersacji (albo konwersacja przy stole była dodatkiem do spożywania posiłku) ewentualnie czynnością rytualną, stało się problemem społecznym, dziedziną podległą polityce zdrowotnej, kwestią będącą w centrum zainteresowania polityki, biznesu, nauki i mediów. Ludzie w krajach Ameryki Północnej i Afryki żyją pod coraz ściślejszą władzą polityków żywieniowych, naukowców od żywienia, obrońców konsumentów i aparatu medyczno-naukowego Zewsząd, wszelkimi kanałami propagandy medialnej wtłacza się im w mózgi, co to jest „zdrowe jedzenie”. Bezustannie atakowani są kolejnymi zaleceniami dietetycznymi, chce się organizować i racjonalizować jedzenie i odżywianie w stopniu, który naszych dziadów wprawiłby w najwyższe zdumienie, a może nawet przerażenie.
Mamy do czynieninia z próbami ustanowienia nowych form tzw. biowładzy – władzy nad naszymi ciałami, naszymi organizmami, naszymi żołądkami, naszym podniebieniem, naszym trawieniem. Coraz więcej instytucji, grup interesu, władz, kompleksów biznesowo-medycznych, ośrodków władzy społecznej i państwowej, medialnych korporacji chce określać jakie pokarmy i substancje i w jakich ilościach wolno nam jakie powinniśmy a jakich nie wprowadzać do naszego organizmu. Już nie tylko opium jest zakazane ale nawet nikotyna. W kolejce czekają następne – np. kotlet schabowy, hamburger itd.
Nic dziwnego, że – tak jak w przypadku każdej władzy – tak i wobec tej biowładzy rodzi się opór. Warto prezentować zatem ludzi, którzy są przedstawicielami tego oporu. Jednym z nich jest niemiecki lekarz dr Gunter Frank (ur. 1963). Wykładowca, praktyk, autor wielu artykułów znany jest przede wszystkim z wydanej trzy lata temu książki Lizenz zum Essen. Stressfrei essen, Gewichtssorgen vergessen (Licencja na jedzenie. Jeść bez stresu, zapomnieć o kłopotach z wagą), w której skupia się wprawdzie na toczonej od dawna „Wojnie z Otyłością”, ale jego spostrzeżenia i rady mają bardziej generalny charakter.
W swoich publikacjach i innych publicznych wystąpieniach Frank dokonuje zasadniczego rozrachunku z całym kompleksem medyczno-naukowo-żywieniowym, który jego zdaniem, w swojej „Wojnie z Otyłością” nie kieruje się żadnymi naukowymi tezami, ponieważ nikt takich tez nigdy nie udowodnił. Wzbudza się panikę, każe ludziom walczyć z własną wagą, z własnym organizmem. Straszy się społeczeństwa widokiem monstrualnych grubasów – ludzi chorobliwie uzależnionych od jedzenia, podczas gdy w ludzkich populacjach występuje całe spektrum uwarunkowanych genetycznie typów budowy ciała, od ludzi bardzo grubych do chudzielców a waga ciała jest tak samo indywidualną cechą człowieka jak kształt nosa. Aparat polityczno-medyczny i dietetyczny biznes tego zróżnicowania nie chcą uwzględniać i usiłują normować indywidualne cechy, zamykać ludzi w klatkach tabela, wskaźników, wartości, norm, przy okazji tworząc coraz to nowe grupy klientów dla biznesu. Poprzez manipulacje się kryteriami – na przykład Body Mass Index (BMI) , sztucznie tworzy się grupę ludzi z nadwagę, którzy mają sie leczyć.
Lansuje się jeden ideał szczupłości i przy pomocy „psychologicznego terroru” nakłania się ludzi, aby za wszelką cenę do niego dążyli. Skutki „Wojny z Otyłością” są – jak to najczęściej bywa z takimi wojnami -odmienne od zamierzonych. Ponieważ, twierdzi Gunter Frank, jednym z zasadniczych przyczyn tycia jest stres i związane z nim działanie hormonów, to poddawanie się ostrym rygorom diet, nadmierna troska o jedzenie, zakłócające naturalny mechanizm apetytu i głodu, przynoszą jeszcze więcej stresu, powodując…tycie. Paradoksalnie więc – im więcej ktoś „walczy z nadwagą”, tym więcej tyje. Przesadna troska o wagę i figurę, czyni stanowi obciążenie psychiczne, czyni wielu ludzi nieszczęśliwymi, chorymi oraz…grubszymi. Stała walka przeciwko własnej wadze wyrządza wiele szkód zwłaszcza że długofalowo żadna dieta nie działa. Są ludzie, którzy nigdy nie będą szczupli. Propaguje się uprawianie sportu i „zdrowej” diety, a jedyni którzy dzięki temu są szczupli to ci, którzy tak czy tak są szczupli. Ponieważ organizm wie najlepiej czego potrzebuje, i kto próbuje przechytrzyć ten mechanizm przy pomocy nazbyt „zdrowego” pożywienia i rygorystycznych diet, ten staje się nie szczupły, lecz nieszczęśliwy.
Otyłość stała się wszechobecnym tematem politycznym, tematem, grubi zostali naznaczeni i wykluczeni, są oskarżani i potępiani jako leniwe żarłoki bez żadnych zahamowań, jako ludzie niezdolni do racjonalnego postępowania, oddający się swoim zachciankom i popędom. Frank uważa, że w tzw. społeczeństwach zachodnich coraz szersze kręgi społeczne ukształtowane przez histeryczną medialną propagandę zaczynają ich traktować nieomal jak trędowatych, otaczają wrogością, krytykują, drwią, praktykują wobec nich społeczny i psychologiczny ostracyzm. Jeszcze chwila a ogłosi się grubych „wrogami społeczeństwa”, zasługującymi wyłącznie na napiętnowanie, poddanie różnym formom dyskryminacji i reedukację.
Szczególnie ciężki staje się los otyłych dzieci. Frank zwalcza wszystkie rządowe programy obejmującemu otyłe dzieci i mające im pomóc się odchudzić. Serce się człowiekowi kraje na widok biednych, zmuszanych do biegania, spoconych dzieci, które po zakończeniu bezsensownych ćwiczeń bez radości zjadają tzw. zdrowe jedzenie. Wszystkie te programy to według Franka nic innego jak dręczenie dzieci, i należy je natychmiast wstrzymać, ponieważ z „odchudzania” zrobiono torturę. Wysyła się małe, bezbronne dzieci do „obozów odchudzania”, by tam je maltretować fizycznie i psychicznie.
Zwróćmy tutaj uwagę , że struktura ideologiczna obecnej obsesji na tle „zdrowego odżywiania” i odchudzania jest strukturą quasi-religijną; grubi i wszyscy ci, którzy nie przestrzegają żelaznych zasad „zdrowego żywienie” to grzesznicy, ludzi źli, których czeka potępienie. Kto potępienia chce uniknąć, musi wyznawać kult zdrowia i szczupłego ciała, musi przestrzegać żelaznych zasad żywienia, wykuć na pamięć całą listę zakazów i nakazów. „Ruszaj się, odżywiaj się zdrowo, bądź fit” – zewsząd płyną napomnienia i kazania „nowych kapłanów” żywieniowej religii; licz kalorie , licz dniem i nocą, żadnej nie wolno ci pominąć. Pamiętaj: „dyscyplina, dyscyplina i jeszcze raz dyscyplina”.
Kiedyś ludzie pościli, nosili włosiennice i samobiczowali się, dzisiaj mają poddawać się męczarniom w fitnessklubie , katować ciało, samoudręczać się. Niektórzy dają sobie wprowadzać do żołądka silikonowy balon aby zmniejszyć apetyt, to nic innego jako rodzaj dobrowolnych tortur, są tacy, którzy każą sobie wyciąć fragmentu żołądka – to nic innego jak samookaleczenie. A wszystko w imię osiągnięcia najwyższego moralnego, a wręcz religijnego ideału – zdrowia i szczupłości. Jest rzeczą oczywistą, że ta quasi-religia ma ewidentne purytańskie podłoże, chce zmusić ludzi do praktykowania ascezy, wpaja mu poczucie winy, chce nam obrzydzić smaczne jedzenie, pozbawić możliwości rozkoszowania się smakowitymi potrawami. Masz mieć cały czas wyrzuty sumienia, że może nie upilnowałeś kalorii, zjadłeś diabelski boczek, spacerowałeś sobie wolno po parku zamiast pokonywać kolejne kilometry joggingu etc.
Ta fałszywa religia zasługuje jedynie na to, żeby ją porzucić. Jak? Tak jak radzi Gunter Frank. Należy wyleczyć się z obsesji zdrowia, zakończyć wojnę wydaną własnemu organizmowi, nie poddawać się żywieniowym przymusom, nie poddawać się z szaleństwu wykoncypowanych diet. Nie pozwólmy – apeluje Frank – się zastraszyć – demonicznymi kaloriami, niedoborem witamin, zawyżonym cholesterolem (wmówienie ludziom, lęku przed cholesterolem według Franka, „największy sukces marketingowy w historii gospodarki”). Należy stawić opór bioterrorowi! Koniec z zamęczaniem się sałatkami, marchewką, owocami , surowymi nasionami! Nie pozwólmy, aby żywieniowi fanatycy prali nam mózgi! Normy, wartości, ilości, tabele, formuły, plany, programy, harmonogramy, regulaminy – wszystko na śmietnik. Body Mass Index? Zapomnijcie o tych żałosnych trikach, które ze zdrowych robią chorych. Pamiętajcie o banalnej prawdzie, że jesteśmy różni, że nasze ciało wie lepiej niż wszyscy eksperci razem wzięci, co jest dla niego dobre; musimy go tylko umieć słuchać. Jedzmy umiarkowanie, z przyjemnością, wedle własnych chęci, wedle własnego smaku, odbudujmy uroki gotowania tradycyjnego i rozkoszowania się jedzeniem. Powróćmy do spokojnego jedzenia nie odgrzewanych „prefabrykatów”, ale ze świeżych produktów.
Chcesz uprawiać sporty, biegać, ruszać się? Świetnie, ale będzie to dla ciebie dobre tylko wtedy, kiedy robisz to z własnego impulsu, kiedy sprawia ci to przyjemność, kiedy jest wyrazem witalnych sił, a nie męczarnią w imię zdrowotno-żywieniowych „ideałów”.
Stwórzmy sobie wolną przestrzeń dla indywidualnej koncepcji życia, zaufajmy bardziej sobie, swojemu ciału, swojemu doświadczeniu. Mniej statystyki i teorii, więcej praktycznego życia i zdrowego rozsądku! Niech żyje pluralizm kulinarny i żywieniowa anarchia! Niech rozkwita sto kwiatów, niech współzawodniczy sto szkół, ba, tysiąc szkół jedzenia i życia!
Tomasz Gabiś