Z prof. dr. hab. n. med. Jerzym Szaflikiem, dyrektorem Samodzielnego Publicznego Klinicznego Szpitala Okulistycznego w Warszawie, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
W jaki sposób minister zdrowia Bartosz Arłukowicz uzasadnił decyzję o odwołaniu Pana ze stanowiska konsultanta krajowego w dziedzinie okulistyki, dyrektora Banku Tkanek Oka w Warszawie oraz członka Krajowej Rady Transplantacyjnej?
– 10 sierpnia, o ile dobrze pamiętam, zostałem poproszony przez ministra zdrowia na spotkanie. Podczas niego minister poinformował mnie, że wpłynął donos kwestionujący transparentność mojego postępowania, dotyczącego przeszczepów rogówki. Wyjaśniłem panu ministrowi organizację przeszczepów rogówki, odpowiedziałem na jego pytania, następnie dostarczyłem panu ministrowi odpowiedzi na pytania kierowane do mnie drogą elektroniczną, poprzez faks i e-maile. 16 sierpnia odbyło się następne spotkanie, na którym minister przedstawił stanowisko, z którego wynikało, że nie postawił mi żadnych zarzutów. Powiedział jednak, że atmosfera jest taka, że uznał za najwłaściwsze odwołanie mnie ze stanowiska. Dodał, że to wyczerpuje cały problem i na tym kończymy sprawę. Przyjąłem to do wiadomości i spotkanie się zakończyło. Na drugi dzień koło południa okazało się, że pan minister zmienił w międzyczasie zdanie, gdyż oprócz odwołania mnie zawiadomił również Centralne Biuro Antykorupcyjne. Z tego wnoszę, że pan minister miał jakieś powody, żeby zawiadomić CBA, których mi jednak nie przedstawił. Od tego czasu do chwili obecnej nikt ze mną nie rozmawiał, nie dostałem żadnej zasadnej oficjalnej informacji dotyczącej powodów mojego odwołania, nie usłyszałem też żadnego zarzutu.
Ale sprawa żyje w mediach już własnym życiem.
– Niestety, jedynym źródłem informacji są dla wielu osób liczne doniesienia prasowe, które w dużej części są nieścisłe bądź nawet nieprawdziwe. Tutaj trzeba rozdzielić dwie sprawy. Jedna to sprawa zarzutu mnogości stanowisk. Funkcję Konsultanta Krajowego sprawowałem długo, bo aż 14 lat, podobnie członka Krajowej Rady Transplantacyjnej przy ministrze zdrowia (10 lat), zaś dyrektora Banku Tkanek Oka w Warszawie – 17 lat. Byłem jego twórcą, organizatorem i od początku nim kierowałem. Ale trzeba podkreślić, że konsultant i członek Rady Transplantacyjnej to funkcje nieetatowe i niedochodowe. Konsultant uzyskuje jedynie gratyfikację na dojazdy, wydatki organizacyjne i techniczne w wysokości 1200 zł miesięcznie. Jeżeli zaś chodzi o Radę Transplantacyjną, to jest to działalność honorowa, bezpłatna i sprowadza się najczęściej do 3-4 spotkań w ciągu roku. Natomiast Bankiem Tkanek Oka kierowałem, mając ok. 2 godzin zatrudnienia, więc nie było ono wielkie.
W oświadczeniu napisał Pan m.in. „każde pobranie i każde przekazanie płatka rogówkowego od 1995 roku do chwili obecnej można łatwo skontrolować w banku”.
– Bo to prawda. Jeżeli chodzi o działalność banku, był on wielokrotnie kontrolowany, jest bardzo nowoczesną instytucją, bardzo dobrze zorganizowaną, realizującą w sposób perfekcyjny swoje zadania. Bank Tkanek Oka w Warszawie ma w tej chwili opinię jednego z lepiej zorganizowanych takich banków w Europie. Dowodem jest fakt, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Banków Tkanek w Baltimore w Stanach Zjednoczonych zwróciło się do mnie kilka miesięcy temu, abyśmy stali się jednym z ośrodków referencyjnych dla tego stowarzyszenia w Europie i Azji. To bardzo znaczące wyróżnienie dla naszego banku, który jest tak zorganizowany, że pozwala na pełną czytelność i klarowność wszystkich procedur. Można bez większego wysiłku i w błyskawicznym tempie uzyskać informacje o każdym pobraniu materiału, o jego dalszej drodze do przeszczepu i skutkach tego przeszczepu.
W jaki sposób jest to zorganizowane?
– To wszystko jest elektronicznie zabezpieczone, są również do tego dokumenty papierowe. W związku z tym wystarczy tylko chcieć i można mieć wszystko na ten temat.
„Gazeta Wyborcza” napisała, że bank łamał zasady, bo większość rogówek trafiała do kierowanego przez Pana klinicznego szpitala okulistycznego zamiast do szpitala Dzieciątka Jezus czy Wojskowego Instytutu Medycznego.
– To prawda, bo tak było. Tylko że nieprawdą jest, że bank łamał zasady. Po prostu Bank Tkanek Oka w Warszawie, usytuowany tam, gdzie szpital kliniczny i działający jako jednostka budżetowa Ministerstwa Zdrowia, wszystkie pobrane na terenie miasta stołecznego Warszawy rogówki przekazywał do naszego szpitala. Nieliczne rogówki były przekazywane do innych szpitali.
Ale dlaczego tak się działo?
– Dlatego, że u nas ilość oczekujących pacjentów jest bardzo duża, przekracza aż tysiąc osób. Poza tym jesteśmy jednym z niewielu ośrodków, które wykonują większość przeszczepów na gorąco, w związku z tym mamy bardzo wielu pacjentów, którzy wymagają zaopatrzenia w trybie natychmiastowym. Nie doszło tu jednak do żadnego przekroczenia przepisów. Tak było ustalone od 2005 roku, gdyż potrzeby generowały tego rodzaju decyzje i dzisiaj dalej tak się postępuje. Więc to, co napisane jest w „Gazecie Wyborczej” o łamaniu zasad przez bank – jest zwykłą nieprawdą. W związku z tym mam pytanie do pana ministra, co jest podstawą mojego odwołania i dlaczego zdecydował się odwołać mnie z tego stanowiska. Jeżeli ma zarzuty, ma powody do tego odwołania, to oczekiwałbym, żeby je przedstawił. Powtarzam, korzystam z uprawnień, które wynikają z kodeksu pracy i to nie jest żadne działanie przekraczające normę.
Zarzucono jednak Panu, że w klinice wykonywano zabiegi przeszczepu rogówki bez zgody ministra zdrowia.
– Wymaga to komentarza, ale jest w tym część prawdy. Otóż w Centrum Mikrochirurgii Oka „Laser” w Warszawie, którego jestem właścicielem, a nie dyrektorem i nie organizatorem działania tej jednostki, wykonywano sporadyczne zabiegi przeszczepienia rogówki u pacjentów szczególnie potrzebujących. Korzystaliśmy z rogówek banku w Zabrzu i Lublinie, na które nie było zapotrzebowania z ośrodków transplantacyjnych w Polsce. Tu trzeba podkreślić, że jeżeli chodzi o rogówkę i płatek rogówkowy, to nie jest to wino, które z czasem może nabiera wartości. Jest określony czas wykorzystania tej tkanki i jest on krótki, bo około 5 dni. Jeżeli Bank Tkanek w Zabrzu nie znajdował chętnego, żeby ten materiał pozyskać, to wtedy dzwonił do nas i wówczas my wykorzystywaliśmy te rogówki. Ich ilości były jednak niewielkie, dowodem na to jest fakt, że w 2011 r. dokonaliśmy jedynie trzy przeszczepy, a w tym roku cztery. Prawdą jest natomiast, że nie ubiegaliśmy się o zgodę ministra zdrowia na wykonywanie w klinice tych przeszczepów. Po prostu ja oraz dyrektor kliniki przegapiliśmy to i jesteśmy gotowi ponieść tego konsekwencje. Ale to jest jedyna rzecz, jedyne nasze wykroczenie czy przewinienie.
Padają jednak poważne oskarżenia o korupcję. Resort zdrowia nazywa to „nieprawidłowościami proceduralnymi”.
– Zarzuty nieuczciwości są absolutnie nieuprawnione i nieprawdziwe. Przez 42 lata pracy w zawodzie nigdy nie miałem żadnych zarzutów korupcyjnych. Jednym z powodów, by właśnie nigdy ich nie mieć, było założenie w 1988 bądź 1989 roku, już nie pamiętam, swojego prywatnego gabinetu. Chodziło mi o to, by relacja pacjent – lekarz była jasna i niewzbudzająca wątpliwości. Szczególnie ważne jest to wtedy, gdy jest się ordynatorem oraz ma się możliwość decydowania o różnych działaniach w ochronie zdrowia i dostępie do czegoś, co jest trudno osiągalne. Wtedy zawsze może pojawić się kontekst korupcyjny, a tak sprawa jest jasna. Jeżeli pacjent zgłasza się i próbuje robić mi jakieś propozycje, wtedy grzecznie mogę mu powiedzieć, że nie ma takiej potrzeby, bo jeżeli zależy mu na tym, bym to ja go operował, mogę poświęcić mu swój czas po godzinach pracy, a on za zabieg otrzyma rachunek i pokwitowanie zapłaty. Tego się trzymam od 42 lat.
To prawda, że pacjenci Pana kliniki, którzy czekali na przeszczep rogówki, nie byli wpisywani do rejestru?
– Nie byli wpisywani, bo takiego rejestru nie prowadziliśmy. To jest rzeczywiście problem, który musi rozstrzygnąć ktoś, kto będzie o tym decydował. Należy tu jednak podkreślić, że byli to pacjenci „pilni”. W związku z tym można by przyjąć, że w tej grupie pacjentów wpis można było pominąć.
To znaczy, że ci „pilni” pacjenci, jak Pan powiedział, byli przyjmowani poza kolejką?
– Tak. Z tym że gdy taki pacjent ma zwyrodnienie rogówki, to wówczas odczuwa poważne dolegliwości. Pacjent przestaje widzieć, oko go bardzo boli, stosowane leki i opatrunkowe soczewki kontaktowe nie pomagają. Wtedy taki pacjent jest w bardzo trudnej sytuacji i należy rozważyć wykonanie tego zabiegu poza kolejką. Chciałbym zaznaczyć, że wychowałem się w domu, w którym główną normą moralną był Dekalog. I ten Dekalog powoduje, że pozostaje w mojej świadomości przykazanie „Nie kradnij”. Stosuję się do tego od urodzenia i bardzo mi zależy, by nikt nie miał cienia wątpliwości, że tak nie jest. Uważam też, że kara musi być adekwatna do zaniedbania. Dlatego to, co się wydarzyło, jest dla mnie szczególnie bolesne i przykre.
Co Pan zamierza teraz zrobić?
– Skorzystam z obowiązującego prawa i wystąpię z prośbą o wyjaśnienie powodów decyzji ministra.
Będzie Pan chciał zobaczyć donos?
– Minister nie pokazał mi tego donosu, nie powiedział, kto go wysłał. Myślę, że w odpowiednim momencie będę starał się zwrócić do pana ministra z prośbą o udostępnienie tego dokumentu. Jeżeli bowiem ktoś działa w złej woli i zgłasza rzeczy nieprawdziwe, na podstawie których spotykają innego krzywdy, to ten krzywdzony ma prawo znać tych, którzy to robią. Tym bardziej że zarzucanie komuś korupcji jest dla mnie osobiście rzeczą niezmiernie przykrą. Oczywiście muszę najpierw poczekać na zakończenie postępowania.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Czartoryski-Sziler