Aktualizacja strony została wstrzymana

Holokaust Polaków w ZSRS – prof. Andrzej Nowak

Rozkaz 00485 z 11 sierpnia 1937 r., wydany przez szefa NKWD Nikołaja Jeżowa, pociągnął za sobą śmierć 111 091 Polaków. Jedyne kryterium ludobójstwa – etniczne

Niewiele pamiętamy. Coraz mniej wiemy o naszej wspólnej historii. Niedawna wypowiedź rzecznika SLD, w której umiejscowił on Powstanie Warszawskie w 1988 roku, nie jest już dzisiaj niczym wyjątkowym. To raczej typowy obraz polskiej świadomości historycznej przeoranej przez maszynerię obojętności i zapomnienia, sprawnie funkcjonującą w III RP. Poza jednym wyjątkiem, który symbolizuje Jedwabne: wytrwała praca najpotężniejszych ośrodków medialnych tej samej III RP, by czas II wojny światowej kojarzył się dzisiejszym Polakom ze wstydem współodpowiedzialności za holokaust ludności żydowskiej.*

Na szybko kurczącym się skrawku wspólnej pamięci narodowej walczymy o to, by poza Jedwabnem utrzymać także wspomnienie Westerplatte, Monte Cassino, Powstania Warszawskiego, nie tylko bohaterskich walk, ale i cierpień zadanych polskiej wspólnocie w czasie II apokalipsy. Tego miejsca jest już tak mało, że niekiedy nawet obrońcy pamięci o Katyniu traktowani są jako swego rodzaju rywale dla tej grupy, dla której szczególnie bolesna jest pamięć masowych zbrodni nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej w latach 1943-1944, a jedni i drudzy wydają się zabierać przestrzeń publicznej żałoby tym, dla których najważniejsze w oczywisty sposób pozostaje ludobójstwo niemieckie na Polakach i setki jego symboli: Bydgoszcz, Piaśnica, Stutthof, Palmiry, Dachau, Pawiak, Auschwitz…

Rozkaz 00485

Czy możemy jeszcze coś zmieścić w tym krajobrazie pamięci polskich bohaterów i ofiar tragicznej historii XX wieku, kiedy wszelka polska martyrologia jest tak wyśmiewana, przyjmowana zaporowym ogniem szyderstwa najpotężniejszych mediów i wykreowanych w nich autorytetów?

Nie wiem, czy możemy. Wiem, że musimy – bo to nasz, nie tylko polski, ale po prostu ludzki obowiązek. Musimy do kalendarium naszej zbiorowej pamięci wprowadzić jeszcze jedną datę, symbol losu Polaków i zarazem wspomnienie ponad 150 tysięcy konkretnych istnień ludzkich, przekreślonych jednym rozkazem wydanym przez najbardziej zbrodniczy system w historii XX wieku. Musimy przypomnieć rozkaz 00485 z 11 sierpnia 1937 r. szefa NKWD Nikołaja Jeżowa na podstawie wydanej dwa dni wcześniejszej decyzji Politbiura Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików). To rozkaz o ludobójstwie Polaków mieszkających w ZSRS. Nie było wcześniej pojedynczego dokumentu, który pociągnąłby za sobą świadomą likwidację tak wielkiej liczby ludzi na podstawie kryterium etnicznego. Jeżow ogłosił walkę z „faszystowsko-powstańczą, szpiegowską, dywersyjną, defetystyczną i terrorystyczną działalnością polskiego wywiadu w ZSRS”, jaką rzekomo miała prowadzić gigantyczna siatka Polskiej Organizacji Wojskowej (POW – rozbita już całkowicie na terenie państwa sowieckiego w 1921 r.). Stawiał też jasno zadanie podległym służbom NKWD w całym państwie: „całkowita likwidacja nietkniętego do tej pory, szerokiego, dywersyjno-powstańczego zaplecza POW i podstawowych ludzkich rezerw [„osnownych ljudskich kontingientow”] wywiadu polskiego w ZSRS”. Owo „zaplecze” i „podstawowe rezerwy” mogli tworzyć wszyscy, którzy mieli wpisaną do paszportów narodowość polską. Według spisu powszechnego w ZSRS, w 1926 roku było takich osób 782 tysiące. Według następnego spisu, z 1939 roku, liczba Polaków w ZSRS zmniejszyła się do 626 tysięcy. To był właśnie efekt systemu bezprecedensowych prześladowań, jakim poddani zostali w państwie Stalina Polacy. Ponad 150 tysięcy – rozstrzelanych (nie tylko w latach 1937-1938), zmarłych w czasie deportacji, zamęczonych głodem w 1932-1933. Nie mniej niż co drugi dorosły mężczyzna został w tej polskiej wspólnocie losu pozbawiony życia. Pierwszą książkę tej zbrodni („Pierwszy naród ukarany: Polacy w Związku Radzieckim w latach 1921-1939”, Warszawa 1991), jeszcze bez dostępu do podstawowych źródeł sowieckich, poświęcił Rosjanin z urodzenia – dziś profesor Uniwersytetu Opolskiego – Mikołaj Iwanow. Przełomowe znaczenie w poznaniu skali tej operacji miały prace rosyjskich badaczy z Memoriału: Nikity Pietrowa i Arsenija Rogińskiego (z 1993 i 1997 roku), którzy przedstawili oficjalne dane NKWD. Kto nie ufa polskiej skłonności do cierpiętnictwa, niechaj zaufa sprawozdawczości wewnętrznej NKWD. To są jej dane: w „operacji polskiej”, między wrześniem 1937 a wrześniem 1938 roku, zostało aresztowanych 143 810 osób. Spośród nich 111 091 rozstrzelano. Nie wszyscy byli etnicznymi Polakami, ich liczbę wśród straconych w tej jednej operacji szacuje się na 85 do 95 tysięcy. Polacy byli jednak zabijani systematycznie w państwie sowieckim także w innych operacjach: od czasu pogromów polskich dworów i zaścianków w 1917 roku, poprzez prześladowania księży i wiernych Kościoła katolickiego (w polskiej literaturze historycznej najbardziej kompetentnie przypomina te prześladowania w licznych swych monografiach i kompendiach ks. Roman Dzwonkowski); następnie przez ofiary wspomnianej już operacji „antykułackiej” z lat 1930-1931; ofiary Wielkiego Głodu z 1932 i 1933 roku, zarówno na Ukrainie, jak i w Kazachstanie (przecież od głodu ginęli nie tylko Ukraińcy i nie tylko Kazachowie); dalej – wskutek kolejnych fal aresztowań i deportacji ludności polskiej najpierw z terenów przygranicznych z II RP na sowieckiej Ukrainie i Białorusi, a następnie (w 1936 r.) w ogóle z tych republik do Kazachstanu. W okresie największego nasilenia terroru – 1937-1938 – Polacy byli rozstrzeliwani także masowo w ramach mniejszych operacji NKWD, takich jak np. „niemiecka” (likwidująca „niemieckich szpiegów”), „czyszczenie” samego NKWD z wprowadzonego do niego licznie jeszcze przez Dzierżyńskiego „polskiego elementu” – i wiele innych.

Statystyka zbrodni

Rozkaz nr 00485, pierwotnie mający obowiązywać 3 miesiące, został przedłużony na blisko dwa lata. Jego zabójcze efekty – przypomnijmy: ponad 111 tysięcy rozstrzelanych na podstawie jednego rozkazu, to jest ponad pięć razy więcej niż w całej operacji katyńskiej – dopełnił cztery dni później wydany kolejny rozkaz Jeżowa. Nosił on numer 00486, a dotyczył rodzin „zdrajców ojczyny” (nie tylko Polaków). Aresztowania mogli uniknąć tylko ci, którzy wydali swoich najbliższych. Dzieci powyżej 15. roku życia podlegały „dorosłym” represjom. Młodsze miały być kierowane do domów dziecka lub do pracy.
Na absolutnie wyjątkową skalę represji skierowanych przez państwo sowieckie przeciw Polakom zwrócił uwagę profesor Uniwersytetu Harvarda Terry Martin. Na podstawie imiennej listy ofiar rozstrzelanych w latach 1937-1938 w Leningradzie obliczył, że Polacy byli zabijani 31 razy częściej, aniżeli wynikało to z ich liczebności w tym mieście. Innymi słowy: Polak w Leningradzie i okolicach miał w okresie największego nasilenia Wielkiego Terroru 31 razy mniejszą szansę przeżycia aniżeli przeciętny mieszkaniec tego najbardziej doświadczonego przez zbrodnie stalinowskie miasta. Profesor Uniwersytetu Yale Timothy Snyder obliczył taką statystykę dla całego Związku Sowieckiego czasu Wielkiego Terroru: Polacy byli w niej, niestety, narodem wybranym. Wybór Stalina zdecydował o tym, że byli 40 razy częściej rozstrzeliwani, niż wynosiła przeciętna dla wszystkich narodów ZSRS. Polaków było w ZSRS 0,4 proc. ogółu ludności, natomiast w grupie 681 tysięcy rozstrzelanych w latach 1937-1938 stanowili ok. 13-14 proc. ofiar. Tyle sucha statystyka na podstawie danych NKWD. Ale, jak słusznie napisał Snyder w swojej monografii „Skrwawione ziemie” (2010), musimy przede wszystkim pamiętać, że każda z ofiar miała imię, każda to indywidualna biografia, każda zasługuje na ludzką pamięć.

Z przejmującą empatią losy Polaków mordowanych w ramach operacji NKWD na Ukrainie w latach 1937-1938 przedstawił najwybitniejszy chyba współcześnie badacz systemu stalinowskiego profesor Hiroaki Kuromiya z Uniwersytetu Indiany. W jego książce „Głosy straconych” (wydanie polskie 2008, wydanie amerykańskie 2007) możemy zobaczyć tę wielką zbrodnię przez pryzmat indywidualnych losów ludzi rozstrzeliwanych tylko za stwierdzenie „Polska to dobry kraj” (to oznaczało „faszystowską agitację”) albo za niezgodę na wyrzeczenie się polskiego męża czy żony. Inny autorytet studiów nad sowieckim totalitaryzmem, profesor Norman Naimark z Uniwersytetu Stanforda, w swej książce „Stalin´s Genocides” (2011) nie waha się porównać sytuacji Polaków pod panowaniem sowieckim – od września 1937 do lipca 1941 roku („amnestia” po układzie Sikorski – Majski) – do sytuacji Żydów w okresie holokaustu. Prawda o wielkiej zbrodni na Polakach pod panowaniem Stalina zaczyna się przebijać do świadomości – przynajmniej kół akademickich – na Zachodzie.

Biała plama w podręcznikach

A u nas? Z najnowszych podręczników dopuszczonych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej do I klasy szkół ponadgimnazjalnych – a więc podsumowujących wiedzę polskich uczniów o historii XX wieku – żaden nie zawiera najmniejszej choćby wzmianki o tej, raz jeszcze powtórzmy, największej zbrodni dokonanej na Polakach w minionym stuleciu. Nie ma też w ogóle tego tematu wśród realizowanych przez Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia (finansowane z budżetu państwowego, powołane z inicjatywy premierów Putina i Tuska po spotkaniu w Smoleńsku) problemów badawczych.
Najważniejszymi zdobyczami naszej historiografii są w tym zakresie wciąż tylko wycinkowe zbiory dokumentów – dwutomowa publikacja IPN „Wielki Terror: Operacja Polska 1937-1938” (2010), oparta na materiałach pozyskanych z archiwów ukraińskich, jak również wybór w opracowaniu Tomasza Sommera „”Rozstrzelać Polaków”. Ludobójstwo Polaków w Związku Sowieckim w latach 1937-1938. Dokumenty z Centrali” (2010). Ostatnio przegląd interpretacji tej wielkiej zbrodni przedstawiono w dwumiesięczniku „Arcana” (nr 106-107: 4-5/2012), zbierając przy okazji jej 75. rocznicy wypowiedzi wszystkich poważnych badaczy tego zagadnienia: Nikity Pietrowa, Hiroaki Kuromiyi, Krzysztofa Jasiewicza, Marka Jana Chodakiewicza, Bogdana Musiała, Tomasza Sommera, Jerzego Bednarka, Jana Jacka Bruskiego, Marka Kornata, Henryka Głębockiego. Oni właśnie mówią najdobitniej, dlaczego nie można o tej zbrodni zapomnieć. Profesor Marek Kornat wskazuje, iż zbrodnia ta spełnia bezdyskusyjnie definicję ludobójstwa przyjętą przez Konwencję ONZ w grudniu 1948 r., mówiącą o „niszczeniu grup narodowych, etnicznych, rasowych i religijnych”. Stwierdza także, iż historia tej bezprecedensowej zbrodni powinna być przyjęta do wiadomości przez historyków polskiej polityki zagranicznej okresu międzywojennego: eksterminacja polskiej grupy narodowej w ZSRS pokazuje, że „możliwości pokojowej egzystencji Polski z państwem Sowietów w zasadzie nie istniały (…) kierownictwo stalinowskie postrzegało Polskę jako wroga, z którym nie może być zbliżenia”.

Tomasz Sommer i Henryk Głębocki podkreślają, że trzeba się upominać o pamięć tej zbrodni w imię prawdy historycznej o czasach Wielkiego Terroru. Pojęcie to, łączone z latami 1937-1938, obecne we wszystkich podręcznikach do historii (także polskich) XX wieku, ograniczane jest najczęściej do rozprawy Stalina ze starymi kadrami „leninowskimi” i wierchuszką Armii Czerwonej. Dzisiejsza propaganda historyczna w Rosji, bezkrytycznie przyjmowana przez dominującą część mediów w Polsce, przedstawia Wielki Terror, Wielką Czystkę jako wewnętrzną tragedię Rosjan, „domowy konflikt”, o którym mają prawo mówić tylko Rosjanie. Tymczasem według danych NKWD, wśród 681 tys. rozstrzelanych w latach 1937-1938 ofiary tzw. operacji narodowościowych to 247 tysięcy osób (na czele z Polakami), a ponad 350 tysięcy – „kułacy” (niekoniecznie Rosjanie, wśród nich było także bardzo wielu Polaków, na pewno natomiast nie było w tej kategorii komunistów). Polskie ofiary, tak liczne w tej straszliwej zbrodni, pozostają „nieme”. Nie możemy im oddać głosu, ale możemy, musimy przywrócić pamięć o nich. Nie możemy dopuścić do ich rozpuszczenia w fałszywym obrazie Wielkiej Czystki, w której pamięta się tylko o Bucharinie, Zinowiewie, Tuchaczewskim…

Alternatywny przekaz pamięci

Marek Jan Chodakiewicz i Nikita Pietrow zwracają uwagę na inny, nie mniej ważny aspekt tej pamięci. „Pamiętając ofiary, czcimy je, a potępiamy katów. Przekazując historię o ofiarach, pomagamy innym dojść z sobą do ładu. Chodzi głównie o post-Sowietów, większość z nich to spadkobiercy ofiar komuny, ale sami o tym nie wiedzą, czy nie chcą wiedzieć. (…) Podnosząc dzieje eksterminacji Polaków w ZSRS, tworzymy alternatywny wobec oficjalnego (putinowskiego) paradygmatu pamiętania ofiar. Ten drugi opiera się na rusyfikacji i prawosławizacji ofiar”. Warto o tych słowach profesora Chodakiewicza pamiętać, kiedy obserwujemy, jak nad Katyniem zaczyna dominować prawosławna cerkiew… Ale warto także usłyszeć głos uczciwej, dążącej do prawdy Rosji, jaką reprezentuje Nikita Pietrow, który z ubolewaniem stwierdza, że obecne „rosyjskie władze występują w roli ukrywających przestępstwa stalinowskie”. Jeśli chcemy pomóc uczciwej Rosji, tej, która chce dojść do ładu sama z sobą – musimy przypominać o ukrywanych, relatywizowanych, a nawet usprawiedliwianych zbrodniach sowieckiego imperium – tak na Rosjanach, jak i na „inorodcach”.

Profesor Krzysztof Jasiewicz ujmuje istotę naszego obowiązku inaczej: „Powinniśmy przywrócić z niebytu nazwiska Ofiar i ich groby oraz zapewnić im godne miejsce na pomnikach, w nazwach ulic, w formie specjalnego muzeum itp. Nie powinniśmy zgadzać się na wspólne cmentarze wraz z innymi nacjami, bo to służy na obszarze postsowieckim do rozmydlania zbrodni i obniżania jej rangi. Kaci i ich pomocnicy winni być znani. Polska musi upominać się o Polaków pod każdą szerokością geograficzną”.

Henryk Głębocki podsumowuje wszystkie motywy pamięci o zbrodni, której 75. rocznicę właśnie powinniśmy obchodzić. To nasz obowiązek – wyrzut sumienia, także dlatego, że nawet dla potomków deportowanych do Kazachstanu rodzin ofiar „operacji polskiej” nie udało się stworzyć szerszego programu pomocy. Musimy wiedzę o tej zbrodni utrwalić i rozpowszechnić, dzieląc się nią z innymi – „tak na Zachodzie, jak i dawnej „nieludzkiej ziemi” – właśnie po to, żeby stała się bardziej ludzka”. Od siebie dodam ten jeszcze postulat i pytanie, które już od wielu miesięcy powtarzam: Musimy wprowadzić tę trudną pamięć do polskich szkół, do polskich rozmów, do polskich modlitw. Jeśli nie zrobimy tego, trudno będzie od nas – jako politycznej wspólnoty – wymagać szacunku dla innych ofiar.

Prof. Andrzej Nowak
historyk, sowietolog, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim

KOMENTARZ BIBUŁY: * Może na poboczny temat, ale jednak padło na samym początku tekstu zdanie, do którego należy się odnieść. No cóż, nawet wybitni historycy zbyt odruchowo, bez głębszego zastanowienia stosują szablonowe pojęcie „holokaust ludności żydowskiej”. Niestety, nie prowadzi się żadnych badań – poza wąskim i dyskryminowanym środowiskiem niezależnych badaczy – w kierunku wyjaśnienia kluczowych zagadnień zjawiska prześladowania Żydów, czyli tego czym określa się mianem „Holokaustu Żydów”. A przecież obejmuje ono tak ważne tematy, jak wyjaśnienie możliwości fizyko-chemicznych masowego uśmiercania w tzw. komorach gazowych (minęło ponad 60 lat i nie powstała ani jedna naukowa analiza tych możliwości!), czy rzetelne podliczenie ofiar obozowych, bez uciekania się do sowiecko-syjonistycznej propagandy.

Prof. Andrzej Nowak, wybitny sowietolog, zdaje sobie doskonale sprawę ze stosowanej, w czasie wojny i po wojnie, machiny propagandowej i powinien przypomnieć sobie, iż właśnie ta propaganda na kilkadziesiąt lat utrwaliła mit o „4-milionach ofiar” obozu KL Auschwitz, jak również wprowadziła do obiegu, nawet kilkadziesiąt razy powiększone liczby ofiar w innych niemieckich obozach koncentracyjnych.

Czy naukowcy w Polsce (i na świecie!), zdają sobie sprawę, że według oficjalnej wersji tzw. Holokaustu, aż 69% wszystkich z podawanych nam do wierzenia ponad 3-milionów żydowskich ofiar obozów Auschwitz-Birkenau, Treblinka, Belzec, Sobior, Kulmhof (Chełmno) i Lublin (Majdanek), miało zginąć nie od słynnego Cyklonu-B lecz od tlenku węgla wytwarzanego przez… silniki dieslowskie? Polecamy zastanowić się nad tym podawanym nam do wierzenia faktem – pole do działania dla naukowców z wykształceniem technicznym – i rozważenie możliwości dokonania tak masowej zbrodni. Może jako ciekawostkę dodamy, że w całej historii medycyny sądowej i kryminalistyki, zanotowano jak do tej pory jedną ofiarę zatrucia się tlenkiem węgla pochodzącego ze spalin silników wysokoprężnych. Dlaczego tylko jedną? Bo jest to nie niemal niemożliwe, nawet w skali jednostkowej. Czy wykonalne w skali masowej?

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 11-12 sierpnia 2012, Nr 187 (4422) | http://www.naszdziennik.pl/wp/7047,holokaust-polakow-w-zsrs.html

Skip to content