Aktualizacja strony została wstrzymana

Jak to dzieciom mózgi piorą

Ponieważ mój starszy syn poszedł do zerówki, miałem okazję blisko zapoznać się z podręcznikiem do nauki religii dla sześciolatków.

Okładka jeszcze nie wyglądała najgorzej…


Ale już po kilku stronach okazało się, że coś nie gra…


Tak, nie myliłem się. Określenie „Pan Jezus”, do którego przywykliśmy od dzieciństwa nie pada w książce chyba ani razu. Zbawiciel nazywany jest po prostu poufale „Jezusem”.

Podobie inni święci Pańscy – nazywani są tylko z imienia. Zamiast „Najświętsza Maryja Panna”, czy „święta Maryja” jest po prostu „Maryja”.

Na stronach o Mszy Świętej oczywiście nowinki w postaci na przykład znaku pokoju przez podanie ręki:


Ale w sumie to nic, w porównaniu z propagowaniem nadużyć liturgicznych:


O! Miła niespodzianka! Już na 54. stronie książeczki po raz pierwszy pada określenie „święty”:


Opis Ostatniej Wieczerzy kolokwialny do bólu: „W Wielki Czwartej Jezus umył nogi apostołom, zjadł z nimi Ostatnią Wieczerzę, a później modlił się w Ogrodzie Oliwnym”


Heretycka definicja Mszy Świętej. Czyżby Autorzy naczytali się ksiązek Pastora Delty?


O dziwo jedno z dzieci klęczy przyjmując I Komunię Świętą. Ale balaski znikły. Zżarte przez korniki łącznie ze stopniami ołtarza? I gdzie podział się ministrant z pateną?


Druga herezja. Katolicy wiedzą, że Chrystus nie jest obecny w chlebie tylko pod postacią chleba. Autorzy książeczki zacytowali pogląd Marcina Lutra.
>

Jest różaniec. Tajemnice radosne…


Tajemnice światła…


Ale o tajemnicach bolesnych (zbyt drastyczne?) i chwalebnych (nieekumeniczne?) Autorom się zapomniało.

Czyżbym przegapił jakąś kanonizację albo beatyfikację?

 

Zdjęcia i komentarz: Tomasz Dajczak Blog

Skip to content