Aktualizacja strony została wstrzymana

Platforma Berlinga – Julia M. Jaskólska

Młyny Boże jak wiadomo mielą powoli. Co innego jednak te zawiadywane przez rewizjonistów naszej historii, którym zdaje się włączono właśnie jakieś dopalanie.

Co prawda, kurs został wytyczony już dwa lata temu po wypadkach smoleńskich, kiedy to na dymiącym jeszcze wraku tupolewa 154 M o numerze bocznym 101 położono podwaliny pod dozgonną miłość i wieczysty sojusz Tuskolandii z Rosją Putina, ale trzeba przyznać, że ostatnio tempo jest imponujące.

Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. Któż np. zanotował, że w lutym 2011 r. w Muzeum Wojska Polskiego, a więc w placówce podlegającej Ministerstwu Obrony Narodowej, na wystawie „Zanim uderzył GROM – historia jednostek specjalnych i powietrzno-desantowych WP”, odwiedzający tę wystawę przeżywali szok  widząc gabloty poświęcone Polskiemu Samodzielnemu Batalionowi Specjalnemu. PSBS to była sowiecka jednostka Ludowego Wojska Polskiego wzorowana na wojskach NKWD i powołana w 1943 r. pod osobistym nadzorem Stanisława Radkiewicza, późniejszego szefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, którego nazwisko wywoływało strach podobny do Brystygierowej, Wolińskiej, Michnika i innych specjalistów od tzw. mordów sądowych. Członków jednostki szkolili specjaliści z NKWD, niektórzy z nich zajęli stanowiska dowódcze. W 1944 r. PSBS został podporządkowany bezpośrednio kierownikowi resortu bezpieczeństwa sowieckiej ekspozytury o nazwie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, stał się zalążkiem wojskowych oddziałów resortu Bezpieczeństwa Publicznego przy PKWN. Nie ma co, MON przedstawił wykazał ładnego protoplastę GROM-u i to bez słowa wyjaśnienia zbrodniczej historii tej formacji i zwalczania przez nią członków m.in. Armii Krajowej i powojennej Drugiej Konspiracji. To widać jakiś mini-przyczynek do linii obowiązującej w polityce miłości do Rosji. 

Przypomniałam sobie o tym skandalu, na który zapewne zwrócili uwagę pewnie tylko entuzjaści historii wojskowości, gdy oglądałam w tych dniach przesłanie premiera Donalda Tuska. Szef rządu zachęcał rodaków na videoblogu, tak widocznie jest teraz „trendy”, do wywieszania flag narodowych, ale – uwaga! – nie tylko 2 i 3 maja, czyli odpowiednio w święto flagi i rocznicę konstytucji, ale także… 1 maja. Premier mówi, że to „fajny uczynek”.

Dla kogo, nieśmiało zapytam? Premierowi raczej nie chodziło o upamiętnienie  ofiar demonstracji robotniczej w Chicago w 1886 r. Polakom z kolei 1 maja kojarzy się przede wszystkim z brutalnymi pacyfikacjami przez ZOMO i bezpiekę obchodów Święta Pracy, ale tych narodowych, a nie partyjnych. Źe tak się wyrażę – tych od Św. Józefa Robotnika, a nie od Włodzimierza Lenina i Bolesława Bieruta. No, ale jeżeli już premier chciał zrobić „fajny uczynek” ofiarom reżimu komunistycznego, to mógł to zrobić w sposób zgoła inny: zrealizować dekomunizację i lustrację oraz odebrać przywileje emerytalne. To byłby dopiero „fajny uczynek” dla ofiar systemu zbrodni oraz tych co przeżyli: osądzenie katów.

Tymczasem, premier wziął ludzi systemu zbrodni pod ojcowską opiekę. „By żyło się lepiej. Wszystkim”. Co prawda okazał się to pic na wodę i fotomontaż, ale cóż masy są, by głosować, a kasty po to, by brać z tego kasę i chronić swoich.

Wychodzi więc na to, że szef rządu swoim apelem chce „zrobić dobrze” wszystkim Michnikowym ludziom honoru z PZPR, LWP, Milicji Obywatelskiej, ZOMO, ROMO, ORMO, ZSL, SD i innych mniej lub bardziej rozbudowanych przybudówek czerwonego reżimu. Zobaczymy, może pojawi się na pochodzie pierwszomajowym, obok Millera, Palikota, Ikonowicza (konfiguracja obojętna), wszystko zależy od tego co mu podpowiedzą specjaliści od wizerunku, bo poparcie leci w dół jak woda w Niagarze.

Tusk może zrobić zresztą krok do przodu. Skoro tak ochoczo sankcjonuje 1 maja, no to może od razu 7 listopada? Putin się ucieszy, Jaruzelski i Kiszczak poklepią po ramieniu, a Miller z Urbanem wręczą lizaka.

Stary reżim pod gospodarskim okiem premiera ma się dobrze. W stolicy wciąż jeżdżę po al. Armii Ludowej, mimo że dawno już stwierdzono sowiecki i kolaborancki charakter tej formacji. W wielu miastach ludzie mieszkają przy ul. gen. Karola Świerczewskiego, innego sowieckiego kolaboranta, zbrodniarza skazującego na śmierć członków AK.

Niedawno zresztą w jednej z miejscowości władze lokalne uczciły pamięć tow. „Waltera”, człowieka który jak pisała komunistyczna literatka Janina Broniewska „się kulom nie kłaniał”. Co tu jednak wybrzydzać na Polskę lokalną, skoro 28 kwietnia prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, która według ćwierkających wróbli ma w 2015 r. zastąpić Tuska na stanowisku premiera, doceniła gen. Zygmunta Berlinga, wysyłając urzędników by złożyli w jej i władz miasta imieniu wieniec pod pomnikiem generała. Powód znamienny: 27 kwietnia przypadła kolejna rocznica urodzin renegata, jak Berlinga określił w swojej książce Daniel Bargiełowski, uczczonego pomnikiem za czasów Jaruzelskiego. Wiązankami w dniu urodzin czci się własnych bohaterów.

O Berlingu napisano już morze, przypomnę więc tylko, że po kampanii wrześniowej – w której nie brał udziału po wcześniejszym wyroku oficerskiego sądu honorowego i przeniesieniu go w stan nieczynny – trafił do Starobielska, gdzie został agentem NKWD, mającym dobre stosunki z Ławrientijem Berią, i zamiast kuli w tył głowy dostał awans wpierw na pełnego pułkownika, a zaraz potem na generała. Czekiści wysłali go jako swojego agenta do Andersa, z którego armii zdezerterował, otrzymując za to wyrok śmierci od sądu polowego. To Berling posłał pod Lenino na pewną śmierć żołnierzy z I Armii (takie było założenie Sowietów), która to rzeź stała się na cały okres PRL mitem założycielskim polsko-sowieckiego braterstwa broni.

Pomnik Berlinga, podobnie jak monument tzw. czterech śpiących na warszawskiej Pradze, znajduje się pod specjalną kuratelą pani prezydent. Nie zgodziła się go zdemontować, nawet po jednoznacznej opinii Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Sekretarz rady Andrzej Kunert napisał wówczas, iż „Rada (…) uznaje, iż nie jest właściwe, aby w dalszym ciągu tolerować istnienie w stolicy Polski pomnika upamiętniającego osobę winną zdrady stanu i wspierającą swoimi działaniami reżim komunistyczny, dążący do całkowitej podległości Polski dyktaturze stalinowskiej”.

Pewnie dlatego, że o usunięcie tego hańbiącego Warszawę pomnika od 2008 r. stara się radna Olga Johann z PiS. A jak coś zgłasza PiS, to należy to z marszu odrzucić. Tu Gronkiewicz-Waltz jest konsekwentna aż do bólu podobnie jak jej pryncypał i jak marszałek Sejmu Ewa Kopacz, która odczytując w Sejmie listę poległych 10 kwietnia 2010 r. pominęła prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żonę. Skutkiem działań prezydent z „partii miłości”  na warszawskiej Ochocie nie będzie więc ronda upamiętniającego Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta RP na Uchodźstwie. Przeciw zagłosowali radni z Platformy i SLD, wsparci specjalnym listem podpisanym przez gospodynię Ratusza. Podobnie było z propozycją, by nowy warszawski most – teraz Marii Skłodowskiej-Curie – nazwać imieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Stowarzyszenie Koliber od pewnego czasu prowadzi akcję „Goń z pomnika bolszewika”. Aby stało się to realne wpierw trzeba pogonić Platformę. Inaczej wciąż będą nas straszyć upiory Berlingów, Świerczewskich, jednostki NKWD będą przedstawiane jako polskie oddziały patriotyczne, a w szkolnych podręcznikach do historii lustrację będzie pokazywać się jako „wojnę na teczki”.
 
Współautor jednego z nich został właśnie redaktorem naczelnym odnowionego „Biuletynu IPN”. Teraz nazywa się on „Pamięć.pl”. W pierwszym numerze nie ma ani słowa o Smoleńsku i śp. prezesie Januszu Kurtyce, choć to numer kwietniowy. Widać osoby i wydarzenia niewygodne… „Gazeta Wyborcza” zyskała zdaje się konkurencję.

Julia M. Jaskólska

Za: Stefczyk.info (30.04.2012) | http://www.stefczyk.info/blogi/jaskolczym-piorkiem/platforma-berlinga

Skip to content