Mamy co najmniej cztery wykluczające się interpretacje powodów zabicia Sokratesa przez lud ateński.
Pierwsza, oświeceniowo-masońska i pozytywistyczna: Sokrates to bojownik i męczennik wolnej myśli, racjonalista i może nawet ateista, ofiara zabobonów ciemnego, religianckiego tłumu, taki Giordano Bruno starożytności.
Subwariantem tego podejścia jest też stanowisko Nietzschego, tyle że ten za ów racjonalizm „demona logosu” nienawidził, oraz Straussa, dla którego Sokrates popełnił nieostrożność nie umiejąc ukryć swojego ateizmu, skądinąd filozoficznie uzasadnionego, ale szkodliwego politycznie, bo bez bajek o bogach i prawie naturalnym nie da się motłochu trzymać za mordę. Krótko mówiąc: Sokrates to taki głupszy, bo zbyt prostolinijny, Awerroes lub Mojżesz Majmonides.
Druga interpretacja, też kładąca nacisk na kwestię religijną, ale inaczej, ściśle teologicznie: Sokrates zranił uczucia religijne ludu, odrzucając naiwny i antropoteistyczny politeizm, ale jego filozoficzna koncepcja bóstwa antycypowała intuicyjnie chrześcijaństwo, albo przynajmniej monoteizm. Sokrates zatem to grecki Echnaton.
Trzecia, polityczna, ulubiona wśród historyków i politologów pozujących na pragmatyzm i spoglądających z wyżyn znawców „procesów społecznych”: Sokrates to antypolityczny idealista, nieświadomy reguł Realpolitik, marudzący na każdy reżim, w jakim żył, czy to demokratyczny, czy to oligarchiczny, więc przypadkowa ofiara rozgrywek zwalczających się frakcji. Czyli – filozoficzna Alicja w krainie czarów, albo jeden z tych „140” profesorów, przez których ojczyzna może być zgubiona, jak z pogardą mawiał Bismarck.
Czwarta, ideologiczna, albo jak kto woli, metapolityczna; Sokrates zginął jako świadomy, konsekwentny i niebezpieczny wróg demokracji, z czego jego wrogowie też zdawali sobie sprawę. Ta interpretacja ma wszelako dwie wersje. Pierwsza, wyznawana przez reakcjonistów, jest heroizująca: Sokratesa zamordowali duchowo-polityczni pariasi, nienawidzący wszelkiej wyższości, demokratyczni Kalibani, ci sami, którzy wieki później skazali na więzienie Maurrasa za „silną inteligencję graniczącą z nienawiścią”, czy Evolę. Druga wersja, głoszona przez akademickich ideologów demoliberalnej klasy panującej, przeciwnie: pochwala przewidującą roztropność demosu ateńskiego, który poznał się na wrogu wolności i „społeczeństwa otwartego” (w rozumieniu Popperowskim, nie Bergsonowskim), monarchiście, elitaryście i protofaszyście, który by chciał zakuć wolny lud w kajdany perskiej despotii. Efekt takiej obróbki jest typowy dla naszych czasów: reductio Sokratesa ad Hitlerum.
Po namyśle (tzn. po wypaleniu papierosa) dochodzę do wniosku, że jednak chyba najpopularniejsza jest piąta interpretacja, która nazwałbym psychologiczno-tramwajową (acz rodowód ma starożytny, bo Arystofanejski). Sokrates to po prostu gęgający nierób, w dodatku namolny, który wszystkim udowadniał, że są imbecylami. W końcu każdy by się wk….ł, a Ateńczycy i tak byli cierpliwi, znosząc to tak długo.
Jacek Bartyzel