W „Rzeczpospolitej” z 13.02.2012 roku ukazał się krótki artykuł Izabeli Kacprzak i Grażyny Zawadki pod dwuznacznym tytułem „Śledztwo, które sięgnęło DNA”. Artykuł dotyczył przedłużającego się od pół roku śledztwa w sprawie śmierci Andrzeja Leppera, w związku z brakiem wyników badania DNA na okoliczność możliwości pojawienia się w pomieszczeniach, w których tragicznie zmarł, osób trzecich poza współpracownikami.
Znalazły się tam jednak cztery słowa, które nie tylko u autorek artykułu, ale i wyspecjalizowanych dziennikarzy śledczych w naszym kraju, powinny wywołać przynajmniej potrzebę dalszych wyjaśnień. A nic takiego się nie stało.
Dziwne samobójstwo
5 sierpnia 2011 roku w piątek o godz. 16.20 w pomieszczeniach partii „Samoobrona” znaleziono zwłoki Andrzeja Leppera, powieszonego w łazience na sznurze przymocowanym do worka bokserskiego. Andrzej Lepper był jednym z czołowych polityków polskich opozycyjnych wobec neokolonialnej transformacji polskiej gospodarki i jej neoliberalnych twórców i wykonawców. Był politykiem wyrosłym z autentycznych potrzeb politycznych polskiej prowincji. I był autentycznym politykiem. Stworzył politycznie sam siebie, wbrew zwalczającemu go bezwzględnie politycznemu i medialnemu establishmentowi. Był założycielem związku zawodowego „Samoobrona” i partii o tej samej nazwie.
Poznałem go osobiście w 2001 roku, gdy jako dziennikarz i wydawca niezależnego tygodnika zrobiłem z nim obszerny wywiad. Sprawił na mnie wrażenie twardego człowieka i polityka o zdecydowanych poglądach. Był później wicemarszałkiem Sejmu oraz wicepremierem i ministrem rolnictwa w rządzie w latach 2006 -2007. W niejasnych po dziś dzień okolicznościach tzw. afery gruntowej został zdymisjonowany przez ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego, co oznaczało rozpad koalicji i przedterminowe wybory. „Samoobrona” zaś i on sam została skompromitowana w oczach opinii publicznej oskarżeniami o tzw. „seksaferę” i nie weszła już do parlamentu.
Wersja o samobójczej śmierci tego twardego polityka była i jest dla mnie dziwna i niespójna. Przeczy jej zwarty ciąg poszlak wskazujących na możliwość morderstwa. Po pierwsze i najważniejsze A. Lepper nie miał żadnego powodu aby targnąć się na swoje życie. Jego sugerowane przez prasę kłopoty finansowe ze spłatą pożyczek były nie większe niż kilku milionów Polaków z zaciągniętymi zobowiązaniami pożyczkowymi. Ciężka choroba syna wręcz uniemożliwiała myśli samobójcze, gdyż stan syna zaczął się poprawiać. Toczący się proces sądowy przeciwko niemu był wręcz normą w jego działalności politycznej i to od 1992 roku.
Po drugie, człowiek z myślami samobójczymi nie wraca do aktywnej polityki i nie angażuje się w rozpoczynającą się kampanię wyborczą. Po trzecie zaś to przedziwne zbiegi okoliczności wokół tej śmierci: rusztowania budowlane ustawione na zewnątrz budynku, otwarte okno w klimatyzowanym pokoju zamieszkiwanym przez niego, zatrzymany na godzinie 13.00 magnetowid z napisem „Początek kampanii wyborczej”, przedweekendowy piątkowy dzień tygodnia, gdy można liczyć na opóźnienia w szybkiej sekcji zwłok. Wreszcie po czwarte, odkryte w organizmie po śmierci ślady użycia standardowych leków przepisanych mu przez lekarza. Nikt, komu chodzą po głowie samobójcze myśli nie zażywa rano leków poprawiających mu zdrowie.
Moja hipoteza morderstwa jest dość prosta. Mordercy wchodzą do pokoju przez uchylone okno korzystając z rusztowań. A. Lepper już jest odurzony środkiem farmakologicznym podanym przez któregoś z jego współpracowników, będących w zmowie z zabójcami. Mordercy wnoszą do łazienki nieprzytomnego Leppera i wieszają go na sznurze. Wracają do pokoju i w swej cynicznej bezczelności ustawiają na pożegnanie magnetowid z napisem o początku kampanii wyborczej. I wychodzą tak jak weszli, pewnie w strojach robotników. Jeśli tak lub podobnie było, to musieli to być zawodowi mordercy, jakich szkoliły i szkolą służby specjalne.
Cztery słowa konieczne do wyjaśnienia
Kilka tygodni temu na portalu internetowym „Nowy Ekran” ukazała się wypowiedź bliskiego współpracownika A. Leppera, wręcz jego prawej ręki, Janusza Maksymiuka, który oprócz wskazania na znaczenie faktu zażycia przez A. Leppera codziennej dawki leków, powiedział rzecz, która mnie zmroziła. Powiedział mianowicie, że jak ustaliła sekcja zwłok, A. Lepper zmarł przez uduszenie, a nie zerwanie rdzenia kręgowego. Ponieważ nie było śladów gwałtownych ruchów, to by znaczyło, że A. Lepper dusił się przez kilka minut w bezruchu. A to jest fizycznie niemożliwe w wypadku samobójstwa.
Ale ja nie mam żadnego zaufania do J. Maksymiuka, pamiętając go osobiście jako posła z II kadencji Sejmu. I to z różnych powodów. Dlatego początkowo zlekceważyłem tę wypowiedź. Kiedy jednak na drugi dzień chciałem tę wypowiedź jeszcze raz przeczytać i przeanalizować, zniknęła z portalu, albo przynajmniej ja nie mogłem jej już znaleźć, by ją skopiować.
I w artykule „Rzeczpospolitej” pojawił się ponownie ten sam wątek. Pada tam następujące zdanie: „Za przyczynę śmierci prokuratura uznała „ucisk pętli na szyję”.” Te cztery słowa „ucisk pętli na szyję”, nie są jednoznacznie wskazujące na uduszenie i być może są wyrazem braku precyzji sformułowania przyczyny śmierci przez prokuraturę. I pewnie bez wypowiedzi J. Maksymiuka nie zwróciłbym uwagi na nie. Ale dziennikarze śledczy i piszące ów artykuł profesjonalne dziennikarki powinny były zwrócić. I wyjaśnić sprawę jednoznacznie co było medycznym, a nie technicznym powodem śmierci wicepremiera i wicemarszałka Sejmu. Bo jeśli było to uduszenie, to jest dowodem na morderstwo.
Myślę, że o coś w tym przedłużającym się śledztwie chodzi, że tak trudno go zakończyć. Niby dowcipny, acz podskórnie głęboko cyniczny tytuł artykułu w „Rzeczpospolitej”, jest mylący. Pół roku w przypadku niejasnych okoliczności śmierci, to nie jest dno prokuratury. Dnem jest brak profesjonalizmu autorek, które zabrały się za ten temat.
Wojciech Błasiak
Dąbrowa Górnicza 17.02.2012.
Tekst dla: „Nowy Kurier. Polish – Canadian Courier”.
Wojciech Błasiak – Ekonomista i socjolog, doktor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Katedry Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Małopolskiej Wyższej Szkoły Zawodowej w Krakowie. Był posłem KPN, niezależny wydawca tygodnika „Puls Zagłębia”, działacz Ruchu JOW.