Wkrótce nauczyciele historii w szkołach średnich na realizację tematu „Okoliczności wprowadzenia i następstwa stanu wojennego w Polsce” będą mogli przeznaczyć nie – jak do tej pory – średnio trzy godziny lekcyjne, ale – uwaga! – 20 minut. Wszystko za sprawą tzw. reformy Ministerstwa Edukacji Narodowej przygotowanej przez byłą minister Katarzynę Hall, która drastycznie ogranicza liczbę godzin historii w liceach i technikach.
Dziś na naukę tego przedmiotu w zakresie podstawowym przypada 150 godzin. Od 1 września 2012 r. będzie to już tylko 60 jednostek lekcyjnych. Nauczyciele historii są załamani i o pospiesznie wprowadzanej reformie mówią krótko: zgroza, wielkie nieporozumienie. Według nich, oznacza to w praktyce likwidację nauczania tego przedmiotu na poziomie podstawowym. I trudno się dziwić tym reakcjom, jeśli porówna się obecną, i tak wcale nie najbardziej komfortową sytuację, z tym, co ma nastąpić za kilka miesięcy.
O rozbiorach i powstaniach w liceum cisza
W ślad za redukcją godzin idą poważne zmiany w podstawie programowej. Teraz w liceach na poziomie podstawowym, w pięciogodzinnym cyklu nauczania (tzn. w dwóch pierwszych klasach – po dwie godziny historii tygodniowo i w trzeciej – jedna), tak jak w szkole podstawowej i w gimnazjum, obowiązuje wykład całej historii – od starożytności do współczesności. Ale kiedy reforma wejdzie w życie, materiał omawiany w gimnazjum skończy się na roku 1918, a w szkole średniej będzie przerabiana wyłącznie historia najnowsza. A to oznacza, że wiedza o wojnach, rozbiorach i powstaniach narodowych nauczana będzie wyłącznie w szkole podstawowej i gimnazjum.
W tej sytuacji raczej wątpliwym pocieszeniem jest argument, że w drugiej i trzeciej klasie liceum zostanie wprowadzony przedmiot uzupełniający o nazwie „historia i społeczeństwo” składający się z dziewięciu bloków tematycznych z kilku dziedzin: historii, wiedzy o kulturze i wiedzy o społeczeństwie, z którego nauczyciel mógłby sobie wybrać cztery, czyli na przykład: „Kobieta i mężczyzna, rodzina”, „Język, komunikacja i media”, „Wojna i wojskowość” czy „Gospodarka”.
Profesor Andrzej Nowak, historyk, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, wskazuje, że głównym mankamentem nowego przedmiotu jest to, że nie daje on uczniom klas drugich i trzecich liceum żadnego wspólnego kanonu historii Polski i Europy. – W tych klasach można byłoby poważniej, niż jest to możliwe w szkole podstawowej i gimnazjum, przerobić najważniejsze zagadnienia naszej wspólnej przeszłości, dyskutując na konkretnych przykładach znaczenie takich pojęć, jak demokracja, polityka, partie polityczne czy postawa obywatelska – wyjaśnia prof. Nowak.
Zła wola ministerstwa
Myli się jednak ten, kto uważa, że te 60 lekcji historii (w zależności od decyzji dyrektora będą to albo dwie godziny tygodniowo w pierwszej klasie, albo po jednej godzinie lekcyjnej w klasie pierwszej i drugiej) to wystarczający czas na realizację przewidzianych podstawą programową zagadnień z historii najnowszej. Pokazuje to chociażby przytoczony na początku temat stanu wojennego. Stanowi on część szerszego zagadnienia: „Rozkład systemu komunistycznego w Polsce – polska droga do suwerenności”, który zawiera jeszcze pięć innych podtematów, a mianowicie: znaczenie pontyfikatu Jana Pawła II dla przemian politycznych w Polsce; przyczyny i skutki wydarzeń sierpniowych 1980 r. oraz rola „Solidarności” w przemianach polityczno-ustrojowych; najważniejsze postanowienia Okrągłego Stołu; przemiany polityczne, społeczno-gospodarcze i kulturowe po 1989 r.; okoliczności i znaczenie przystąpienia Polski do NATO i Unii Europejskiej. Od 1 września 2012 r. nauczyciel na omówienie tych sześciu podtematów będzie miał tylko dwie godziny lekcyjne.
Biorąc to pod uwagę, dość groteskowo brzmi argument, że reforma spowoduje, iż poprzez zmniejszenie zakresu materiału uczniowie w szkołach średnich będą mogli dokładniej niż do tej pory poznać historię najnowszą, tym bardziej że o historii XX wieku będzie się rozmawiało nie z 19-, ale 16- i 17-latkami. A to, zdaniem nauczycieli, jest zasadnicza różnica. Profesor Andrzej Nowak ubolewa, że wysiłki jego i grupy ponad stu innych profesorów historii, trwające już od ponad trzech lat, czyli od momentu wejścia w życie rozporządzenia minister Katarzyny Hall dotyczącego reformy, zostały całkowicie zlekceważone. – Najgorsze jest to, że nie udało nam się przekonać nawet do korekty tego systemu. Zabiegaliśmy o to, żeby uczynić obowiązkowym przynajmniej zestaw tematów określany mianem Panteonu Narodowego. Wówczas wszyscy uczniowie w ostatnich dwóch klasach szkoły średniej mogliby przerobić chociażby rdzeń wspólnej przeszłości Polski w Europie – opowiada prof. Nowak. A to, że nie udało się nawet to, komentuje następująco: – Widać ewidentnie złą wolę ministerstwa w tej sprawie i dążenie do obniżenia poziomu wiedzy historycznej w społeczeństwie. Uważam, że jest to świadome działanie na rzecz destrukcji wspólnoty obywatelskiej Polaków – podkreśla.
Historycy historykom
Suchej nitki na „reformie” MEN nie pozostawia również prof. Wiesław Jan Wysocki, historyk Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – To działalność antynarodowa i antypaństwowa, zagrożenie dla świadomości zbiorowej społeczeństwa – komentuje. Nie wierzy, że jest to działanie przypadkowe, ponieważ przeprowadza się je w czasie, gdy rządzi „ekipa historyków” (Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Bogdan Borusewicz). – Jeśli słyszy się, że Polska to nienormalność, to nie może dziwić fakt, że dąży się do oderwania młodego pokolenia od korzeni – od tego, co jest dziedzictwem narodowym i państwowym – ubolewa prof. Wysocki. Tym samym pokoleniem nieznającym swojej historii będzie łatwiej manipulować, co już trwa od dłuższego czasu. – To media decydują o tym, co jest właściwe, a co nie – zwraca uwagę prof. Wysocki. I podaje przykład: – Dziś wielu dziennikarzy z pytaniem o relacje polsko-ukraińskie zwraca się do Związku Ukraińców w Polsce, jako organizacji – ich zdaniem – najbardziej kompetentnej w tych sprawach. Takich przypadków będziemy mieli coraz więcej, tzn. wiedzę o sobie będziemy czerpać z „krzywego zwierciadła”, a obraz, który otrzymamy, będzie coraz bardziej karykaturalny – ostrzega historyk.
Profesor Barbara Otwinowska, historyk literatury i kultury staropolskiej, uczestnik Powstania Warszawskiego i więzień polityczny okresu stalinowskiego, czuje się głęboko poruszona działaniami Ministerstwa Edukacji Narodowej. – Wszystko zmierza do tego, aby historię Narodu Polskiego traktować jako nieważną. Odcinanie się od niej jest wyrazem głębokiej niewdzięczności wobec tych, którzy walczyli o nasze dziś. Dla mnie jako osoby należącej do tzw. pokolenia Kolumbów jest to oburzające – podkreśla. Opowiada, że po wyborach w czerwcu 1989 roku wydawało jej się, iż do historii zacznie się przywiązywać dużo większą wagę, ale bardzo się zawiodła. Jej zdaniem, teraz będzie jeszcze gorzej. – W ten sposób może się spełnić ponura prognoza, że naród, który traci pamięć, traci swoją tożsamość i przestaje być narodem – mówi prof. Otwinowska. Nie może pogodzić się z modnym dziś na szczytach władzy poglądem, że przeszłość jest nieważna, liczy się teraźniejszość i przyszłość. – Jak można budować przyszłość, kiedy się nie wie, kim się jest? – zapytuje.
Panujące dziś trendy, w które wpisuje się działanie MEN, według prof. Wysockiego można porównać do ojkofobii (med. zaburzenie osobowości przejawiające się niechęcią, a nawet nienawiścią do rodzinnej, narodowej i cywilizacyjnej wspólnoty osób). W tym przypadku polega ona na pokazywaniu wszystkiego, co polskie, w najgorszym świetle. – O Polsce mówi się najczęściej źle, to my jesteśmy krzywdzicielami i powinniśmy wszystkich za wszystko przepraszać – zauważa.
Ogólnokształcące tylko z nazwy
Już dzisiaj w wielu mediach można zaobserwować tendencję, żeby zamiast „naród” używać słowa „społeczeństwo”, próbować wmówić ludziom, że patriotyzm jest prawie tak samo niebezpieczny jak faszyzm, a nawet obarczać Polaków winą za holokaust. Modne jest też mówienie o sobie, że jest się Europejczykiem, a nie Polakiem. Nietrudno przewidzieć, w jakim kierunku rozwiną się te trendy, kiedy historia w szkołach średnich dla większości uczniów, a więc dla tych, którzy nie wybiorą jej na poziomie rozszerzonym, będzie dostępna tylko w pierwszej klasie, i to w „śladowych ilościach”. Co ciekawe, tzw. reforma MEN zakłada zredukowanie liczby godzin nie tylko historii, ale także języka polskiego, biologii, chemii i geografii. Od drugiej klasy następować będzie pełna specjalizacja. Szkoła średnia, której drastycznie okrojony program nauczania tych przedmiotów skończy się w pierwszej klasie, będzie ogólnokształcąca tylko z nazwy. Nie zabraknie za to lekcji języków obcych i wychowania fizycznego. A za parę lat w dorosłe życie wejdzie pokolenie pozbawione tożsamości narodowej, któremu wszystko jedno, w jakim kraju żyje i pracuje, bo liczy się tylko „tu i teraz”.
Bogusław Rąpała